Obecnie relaksuję się wychodząc do pracy na kort – wywiad z Klaudią Jans-Ignacik

182
Bartłomiej Zborowski/Warsaw Sports Group

Niedawno zakończony turniej Warsaw Sports Group Open rozgrywany na kortach stołecznej Legii zapamiętałem z dwóch przyczyn. Po pierwsze, Maja Chwalińska podtrzymała zwycięską serię, dzięki któremu zaliczyła debiut w pierwszej dwusetce rankingu WTA, a po drugie, po raz pierwszy od trzech lat mieliśmy okazję zobaczyć w oficjalnym pojedynku Klaudię Jans – Ignacik. Co prawda, deblowe zmagania w parze z Zuzanną Szczepańską, panie zakończyły na pierwszej rundzie, to naprawdę miło było ponownie oglądać w akcji finalistkę Roland Garros, czy zwyciężczynię turnieju Rogers Cup.

Trzy lata czekaliśmy na ten oficjalny powrót. Jakie uczucia towarzyszyły ci przy tym powrocie?

Klaudia Jans-Ignacik: Różne emocje mi towarzyszyły przed tym startem. Na początku sobie pomyślałam, że na luzie zagram i nie będę się denerwować, ale jak już była godzina do meczu, to jednak zaczęłam czuć adrenalinę. Już na rozgrzewce miałam zadyszkę (śmiech), ale później było już o wiele lepiej. Był to zupełnie inny powrót na kort niż ten po urodzeniu Anielki. Wtedy przygotowywałam się trzy miesiące, a tutaj tak naprawdę trzy tygodnie, więc różnica jest znaczna. Co by jednak nie mówić, to była fajna przygoda.

Gdybyście grały do trzech wygranych setów, to moim zdaniem mogłoby się to zupełnie inaczej potoczyć. Patrząc na przebieg pojedynku, to z czasem było widać tę Klaudię, która grała w finale Roland Garros, czy zwyciężała w Rogers Cup.

Rzeczywiście był taki moment, że pomyślałam sobie, że jesteśmy na fali wznoszącej. Szkoda mi trochę tego drugiego seta, bo nie wiadomo co by się wydarzyło w super tie breaku.

Ostatnio Mateusz Kowalczyk powiedział, że cieszą go ostatnie występy, bo czuje, że ma w ten sposób możliwość przekazywania dodatkowej wiedzy swoim młodszym partnerom. Czy miałaś podobne odczucia grając z niespełna siedemnastoletnią Zuzanną Szczepańską?

Może nie powiedziałabym, że chciałam zagrać dla ?funu?, bo to złe słowo, ale raczej ?zobaczymy jak to będzie?. Jak już dostałam propozycję występu, to pomyślałam sobie, że fajnie byłoby zagrać z kimś, kto dopiero wchodzi w ten dorosły świat i może się czegoś ode mnie nauczyć.

Nie ciężko byłoby wskazać twój ostatni mecz w Polsce, ale czy pamiętasz, kiedy ostatni raz walczyłaś o zawodowe punkty na Legii?

Pamiętam! To był turniej Warsaw Open w 2010 roku, dotarłam wówczas z Olgą Goworcową (Białoruś) do półfinału.

Co prawda, w ostatniej chwili okazało się, że w tym roku nie zagrałaś przy trybunach kortu nr 1, ale przeniesiono wasz mecz na boczny kort, przez co tym bardziej było widać, że twoje nazwisko jeszcze bardzo dużo znaczy w polskim tenisie, patrząc po tym, ile osób przyszło.

Cieszę się, że mimo późnej pory tyle osób chciało nas oglądać w akcji.

Wraz z Zuzą grałyście przeciwko Ani Hertel i Anastazji Szoszynie (Ukraina), a więc wszystkie dziewczyny są bardzo dobrze znane polskim kibicom tenisa, ale mimo tego, to zdecydowana większość wspierała wasz duet.

Fajnie było poczuć to jeszcze raz. Cieszę się, że była taka fajna atmosfera i naprawdę nie spodziewałam się, że będziemy miały takie liczne wsparcie. Świetnie się grało przy takiej publiczności.

Cofając się te trzy lata wstecz do dzisiaj, to trzeba przyznać, że próbowałaś wielu rzeczy, ale jak sama mówiłaś, to raczej nie planowałaś zostać trenerem?

Nie chciałam zostać trenerem i zawsze tak mówiłam w trakcie kariery. Jak skończyłam grać to nie mogłam patrzeć na tenisa. Przez dwa lata po ostatnim meczu nawet nie trzymałam rakiety w ręku. Mogłam policzyć na palcach jednej ręki, ile razy w ogóle byłam na korcie. Miałam już taki przesyt tenisa. Zaczęłam myśleć, co by robić, oprócz tego, że komentowałam mecze w telewizji, bo na więcej tenisa nie było mnie stać, ale później odpoczęłam, urodziłam bliźniaki i żeby trochę wrócić do formy zaczęłam grać na ściance, potem trochę na korcie. Bardziej w moich planach był powrót do tej fizycznej formy, no i jak już wracałam, zaczęłam się lepiej czuć i pomyślałam sobie, że fajnie to wygląda i że mogę w sumie trochę pograć z jedną, czy z dwiema dziewczynami. Powoli zaczęłam przekazywać swoją wiedzę innym i stwierdziłam, że mi się to naprawdę spodobało.

Był też epizod z padlem, w który ograniczeń wiekowych nie ma.

Padla lubię, ale traktuję go wyłącznie w charakterze rozrywkowym, nie widzę szans, żebym mogła się temu całkowicie poświęcić.

Wracając na chwilę do pracy trenerskiej, to swego czasu Monika Schneider mówiła mi, że dla niej przejście z zawodnika do roli trenera było ciężkie głównie z powodu utraty pozycji ?najważniejszej na korcie?.

Ja miałam zupełnie inaczej, ponieważ miałam trzy lata przerwy, więc moje tenisowe emocje zdążyły opaść i ja zdążyłam samoistnie dać siebie na drugi plan. Jak zaczynałam pracę trenerską, to w ogóle nie odczuwałam takiego dyskomfortu.

Kończąc w życiu prywatnym. Kiedyś mówiłaś, że jak już znajdziesz wolną chwilę to lubisz poświęcić się swoim pasjom: gotowaniu i garncarstwu. Czy na tenisowej emeryturze udaje ci się doskonalić swoje umiejętności?

Trochę mi się w życiu pozmieniało. Na garncarstwie ostatni raz byłam siedem lat temu, więc całkowicie zmieniłam swoje kręgi zainteresowań. Jeżeli chodzi o gotowanie, to nadal lubię gotować, ale teraz to traktuję w kategorii obowiązków domowych. Obecnie relaksuję się wychodząc do pracy na kort, o czym w życiu bym nie pomyślała, że tak to się potoczy. Najwięcej radości sprawia mi to, że moja zawodniczka zagrała dobry trening i widzę u niej postępy.