Z Magdą Linette po spotkaniu II rundy wielkoszlemowego Wimbledonu rozmawiamy o spotkaniu z Barborą Strycovą, zmianach w kobiecym tenisie i repertuarowych preferencjach musicalowych poznanianki.
Mecz z Barborą Strycovą na pewno nie należał do najłatwiejszych.
Nie był to na pewno łatwy mecz. Musiałyśmy się obie bardzo dużo napracować i nabiegać. Był to fizyczny mecz, Barbora zagrała bardzo dobrze, świetnie serwowała. Myślę, że naprawdę miałam strasznie dużo pecha w tym meczu i cały czas sobie powtarzałam, że jest to jeden wielki test. W końcu mogę z powrotem biegać tak, jak potrafię, bo to pozwala mi zostawać bardzo długo w wymianach i wciąż odgrywać kolejną piłkę i przedłużać grę, a to z pewnością z perspektywy całego spotkania robi różnicę. Do pełnej sprawności jeszcze troszkę brakuje, ale jest coraz bliżej. Mentalnie jest to bardzo budujące. Serwuję mądrze i cieszę się, że mam właściwe nastawienie przed serwisem. Staram się jak najmądrzej zagrać nawet najtrudniejszy punkt.
Rywalka bardzo emocjonalnie podchodziła do tego spotkania.
Ja natomiast starałam się być bardzo spokojna. Takie miałam założenie, żeby nie zwracać uwagi na to, co robi i jest to bardzo budujące. Podobnie jak budujący był mecz z Paolini, gdzie udało mi się wyjść z naprawdę trudnej sytuacji i to spotkanie także dziś zaprocentowało. Czasami te emocje z drugiej strony pomagają, pobudzają do działania. Jak w pierwszej rundzie ktoś z boku zaczął krzyczeć i chciał mnie zdenerwować, to wtedy mu się to udało, ale z drugiej strony było to też z korzyścią dla mnie, bo znalazłam w sobie wtedy taką fajną sportową złość. To zależy, ale przynajmniej ja muszę na to bardzo uważać, żeby było to zawsze pozytywne dla mnie.
Jakie masz sposoby na wyciszenie się?
Staram się przede wszystkim nie patrzeć na rywalkę i nie zwracać uwagi, by po prostu nie reagować. Cały czas skupić się na sobie i myśleć tylko o kolejnym punkcie. Nie analizować tego, co ona robi i jak się zachowuje. Ale to też oczywiście zależy od przeciwniczki, danej sytuacji i od tego, co jest mi w danym momencie potrzebne. Na pewno kilka sposobów różnych mam, które staram się sobie powtarzać, ale to zwykle zależy od sytuacji. Gdy docierają dźwięki z innych kortów, to czasem może to być trudne. Przede wszystkim dlatego, że ja nie słyszę wtedy piłki, nie słychać tego, jak się odbija. Przez to zdarza się, że gubię timing. Jest to na pewno utrudnienie i myślę, że to, że nie mogę niektórych rzeczy ocenić, troszkę mi przeszkadzało. Oczywiście przywykłam do tego, ale to nigdy nie jest proste, zwłaszcza na otwartych kortach, gdzie słyszymy dźwięki z każdej strony.
Jak się teraz czujesz po tych wszystkich przebytych problemach zdrowotnych?
Myślę, że do pełnej sprawności jeszcze troszkę mi brakuje, bo poprzednio leczenie tej kontuzji zajęło mi dobre trzy-cztery miesiące. Mimo wszystko bardzo dużo pracy przede mną, ale przede wszystkim celem jest wzmacnianie mięśni. Równie ważne jest też mądre zarządzenie. To, żeby mądrze wprowadzać tenis, jest w tym wszystkim bardzo ważne. Cały czas się staram to poprawiać i zwracać na to uwagę, bo zdarzało mi się, że czułam się całkiem nieźle, a po jednym z meczów ta sytuacja była troszkę gorsza. Cały czas jednak ciężko pracujemy na siłowni i wzmacniamy wszystkie partie mięśniowe, żeby chronić miejsca, które muszą się wyleczyć.
Czujesz, że już możesz grać na sto procent?
Wydaje mi się, że jestem w stanie grać na sto procent swoich możliwości i nic mi nie przeszkadzało od paru dni. To mnie bardzo cieszy, ale wiadomo, że jeszcze sporo pracy przed nami. Muszę cały czas pracować, nie mogę ani na chwilę odpuścić i po prostu wykonuję wszystkie ćwiczenia. Jest to mozolne, nudne, bo czasami już nam się wydaje, że nie jest tak źle, a trzeba to naprawdę wziąć bardzo poważnie. Ale teraz już na szczęście nie mam już w głowie tego, że cokolwiek mnie blokuje i to od razu widać w grze. Bardzo cieszę się, że wprowadzili tę zmianę.
Podczas Wimbledonu inne tenisistki przychodzą do ciebie, jako przedstawicielki Rady Zawodniczek, by poruszyć nurtujące je problemy?
Szczerze mówiąc, ja błagam je o to, żeby rozmawiały ze mną na ten temat. Teraz kończy się moja kadencja w Radzie Zawodniczek, rozmawiałam z dwoma tenisistkami i zapytały się mnie, co to w ogóle jest, więc opadły mi ręce. Mimo tego dzieje się bardzo dużo i jeżeli są to frustrujące rzeczy, to staram się przez jakiś czas nie mieć z nimi kontaktu, bo czasem jest to bardzo denerwujące. Dzień-dwa przed meczami mamy spotkania z całym zarządem WTA. Trwają one ponad dwie godziny. Poza tym, jeśli jakakolwiek dziewczyna chciałaby do mnie przyjść w trakcie, to ma oczywiście otwarte drzwi, okna, wszystko. Ale w trakcie turnieju nie podchodzę, nie nagabuję, bo każdy ma własne sprawy na głowie, choć jeśli mają z czymkolwiek problem, to wolałabym, żeby najpierw do mnie przyszły i porozmawiały, zamiast iść z tym od razu do mediów. Żeby spróbować załatwić to poprawnie, by im faktycznie pomóc, a nie zrobić z tego po prostu jakąś burzę. Wolałabym, żeby po prostu do mnie przyszły.
Powstała organizacja PTPA (Professional Tennis Players Association), której jednym z celów jest właśnie pomoc zawodowcom, gdzie na czele jest Novak Djokovic, czy Vasek Pospisil, W ramach WTA, zgodnie ze statutem, tenisistki nie mają niestety takiej mocy sprawczej.
Już od jakiegoś czasu. Do tej organizacji należą również dziewczyny – Ons Jabeur, czy Paula Badosa. Odnosi się to do naprawdę wszystkich zawodników. Vasek z Novakiem byli pierwszymi osobami, które to założyły i w ramach komitetu wykonawczego starają się robić wszystko, by było lepiej. Ale to na pewno będzie długi proces, bo by to zadziałało do tego potrzeba również zawodników i ich czasu. Żeby chcieli poświęcić swój czas za nic, nie za pieniądze, zajmie nieco czasu, aby zbudować świadomość w zawodnikach. Sporo w tym było frustracji. Z drugiej strony myślę, że ATP ma troszkę inne podejście, co do ich Rady Zawodników. Jestem przekonana, że my mamy troszkę lepszą grupę. Jesteśmy dużo bardziej zżyte i dużo więcej rozmawiamy i staramy się zrobić. Mamy po prostu trochę więcej pasji co do tego. Ale faktycznie czasami to boli, jeżeli coś idzie tak bardzo wolno. Staramy się i próbujemy odpowiednimi kanałami, by faktycznie coś zmienić, ale jesteśmy odbierane często negatywnie, bo albo te zmiany są bardzo wolne, albo ich nie widać, albo nie można o nich mówić. Tym samym nie dostajemy za to żadnej medialnej pochwały, co oczywiście nie jest w żadnym stopniu naszym celem, ale jeżeli od strony zawodniczek przychodzi niechęć i powtarzanie, że nic się nie zmienia i pojawia się frustracja, to na pewno to też nie jest takie łatwe.
Jakiś koncert byś poleciła?
(śmiech) Tak, ostatnio byłam na ?”Powrocie do przeszłości”. Bardzo polecam! Ostatnio rozmawiałyśmy o tym z Bernardą Perą, bo dostajemy voucher na dwa wyjścia na musicale na West End od turnieju i sama nie wiem, na co pójść, bo już dwa razy byłam na bardzo wielu z nich, więc zastanawiam się, czy teraz nie pójdziemy na Tinę Turner, bo tego jeszcze nie widziałam. Naprawdę mam ciężki wybór, bo wiele rzeczy już naprawdę zobaczyłam.
W tym roku nastąpiła ważna zmiana na Wimbledonie, dotycząca kobiecej bielizny podczas turnieju. Organizatorzy postanowili pozwolić tenisistkom na grę w bieliźnie o kolorze innym niż biały. Przyjęłaś ją z ulgą?
Na pewno. Daje to duży komfort. Ale z drugiej strony wiele firm nie było na to przygotowanych, bo ta zmiana weszła trochę późno, gdzie większość dużych marek przygotowuje stroje z prawie rocznym wyprzedzeniem. Dla mnie to jest ogromna ulga. Myślę, że zawsze tak jest, że każda z nas ma okres podczas trwania Wimbledonu. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale to jest bardzo stresujące. Szczerze, to nie potrafię nawet powiedzieć jak bardzo. To jedna z tych rzeczy, która pozwala się skupić tylko na tenisie. Dzieją się przecież rzeczy, nad którymi nie jesteśmy w stanie zapanować, a w dobie mediów społecznościowych to nigdy nie zginie i zostanie na zawsze. Nie każdy jest na to przygotowany, nie każdy czuje się z tym komfortowo, a są sytuacje jak na przykład ta z US Open, gdzie jedna z dziewczyn musiała iść się przebrać i nie dostała pozwolenia, żeby opuścić kort. To moim zdaniem karygodne, tym bardziej że sędzina była kobietą. Rozumiem, że obowiązują pewne zasady, ale bądźmy ludźmi. Myślę, że nawet przeciwniczka nie miałaby nic przeciwko temu. Ja miałam w swoim życiu jedną taką sytuację i miałam niesamowite szczęście, że moja przeciwniczka była fantastyczna. Powiedziała: „Czekam na Ciebie. Nie ma sprawy. Pójdź się przebrać”. Ale wiem też, jak bardzo może to być stresujące.
Rozmawiał i notował w Londynie: Piotr Dąbrowski