Mariusz Fyrstenberg: Uzależnienie od futbolu, wino z dobrym rocznikiem, tryb zombie w samolocie

40
Mariusz Fyrstenberg and Santiago Gonzalez take their trophies for a test run after winning their first title as a team in Memphis.

Z jednym z najlepszych polskich deblistów – Mariuszem Fyrstenbergiem rozmawiamy o ponownym powrocie na szczyt, walce z pewnym nieszkodliwym nałogiem, oraz o tym jaki jest najlepszy sposób na nudę.

 

Nie ma innego wyjścia. Musimy zacząć od omówienia twojego zdrowia. Z powodu przeciągających się kontuzji przez dłuższy czas walczyłeś o powrót na największe tenisowe imprezy. Jak to wygląda dziś?

Faktycznie, ostatnie dwa lata były dla mnie naprawdę ciężkie. Miałem szereg kontuzji. Na początku była to lewa łydka, następnie prawa i znowu lewa (śmiech). Ostatnio walczyłem też z naderwaniem mięśnia prostego brzucha, kontuzją typową dla tenisistów. Jestem leworęczny, więc w moim przypadku przeciążana jest prawa strona. Inni mają dokładnie odwrotnie. Nie było żadnych powikłań, ale to było dosyć ciężko, bo jednak z taką kontuzją nie mogłem się ruszyć z domu, nie mówiąc o trenowaniu. Czasem nawet nie mogłem oddychać, gdyż przy głębokim wdechu te mięśnie pracują. Nie ukrywam, że było to trochę denerwujące. Trochę niefart, bo całą karierę nie było z tym problemu, a jak kontuzje się pojawiły, to długo nie odpuszczały. Już jednak jest ok. Bardzo dużo pracuję na siłowni, sporo jest też ogólnorozwojówki. Można powiedzieć, że zaczynam tak jakby nową karierę. Teraz jestem już bardzo dobrze przygotowany. Niestety musiałem opuścić Wimbledon, ale po teraz czas na turnieje w Stanach Zjednoczonych, na czele z US Open.

Przez lata przyzwyczaiłeś kibiców tenisa w Polsce do wspaniałych sukcesów odnoszonych wspólnie z Marcinem Matkowskim. Ostatnio poprzez właśnie problemy zdrowotne i inne zawirowania twój ranking jest na granicy cut off do największych imprez. Od Mastersa do challengerów i z powrotem.

Tak to jest (śmiech). Niestety, tak to bywa, że ranking mi spadł, ale nie nie załamuje się. Znam siłę swojej gry, ale rzeczywiście czasami muszę zrobić dwa kroki w tył, aby później zrobić trzy do przodu. Teraz właśnie jestem dokładnie w takim momencie. Przez to wszystko, co się zdarzyło mam bardzo mało punktów, ale z drugiej strony jest to o tyle dobre, że żadnych innych punktów nie bronię. Do końca roku żadnych nie tracę, więc ranking na pewno nie posunie się w dół. Więc wszystko co ugram teraz idzie na plus. Mam nadzieję, że skończę ten rok w okolicach czterdziestego miejsca w rankingu ATP Doubles, a w przyszłym roku zaatakuję wyższe lokaty.

Jak wygląda szukanie partnera, kiedy ranking nie pozwala na stałą współpracę?

Rzeczywiście, szukanie partnerów było dosyć ciężkie, bo jednak musiałem znaleźć nie tych co chciałem, a tych z którymi musiałem grać po prostu po to, żeby załapać się do największych imprez. Tak to jest będąc w tym, a nie innym miejscu w rankingu, więc nie ma co płakać (śmiech). Po prostu trzeba przez to przejść i tyle. Teraz umówiłem się z Colinem Flemingiem, Brytyjczykiem, bardzo dobrym deblistą ( z powodu wyjazdu Fleminga na IO do Rio Fyrstenberg zagra z Izraelczykiem Jonathanem Erlichem). Mam nadzieję, że uda nam się osiągnąć jakieś dobre wyniki, szczególnie liczę na US Open. Jak tam coś fajnego osiągniemy, to czemu tego nie kontynuować dalej. Ale na pewno taki okres próbny trwa kilka miesięcy.

Przez lata grał Pan z Marcinem Matkowskim. W przyszłości nie chciałby Pan znów wystąpić z Matką?

Jak mój ranking pójdzie w górę to pogadamy(śmiech). Marcin sobie teraz bardzo dobrze radzi. Mimo, że wyniki osiągane z Łukaszem Kubotem na pewno nie były po ich myśli, to jednak wkradł się tam tez pech. Ale zobaczymy co przyniesie przyszłość. Z Marcinem zawsze bardzo dobrze się rozumieliśmy na korcie i kumplowaliśmy poza nim.

Przed tobą kluczowe starty w Stanach Zjednoczonych i US Open. Czego oczekujesz po rywalizacji na twardych kortach?

Na pewno. Rzeczywiście, to będą dla mnie kluczowe starty. Nawet jeśli będę musiał zagrać w kilku turniejach rangi challenger, to i tak będzie to pewien bagaż punktowy, który mi pomoże. Pełna koncentracja będzie na US Open. Wielki Szlem, bardzo dużo punktów do zgarnięcia. Siłę gry mamy wysoką. Myślę, że większość par deblowych w tourze będzie spokojnie w naszym zasięgu. Najważniejsze, żeby nie mieć teraz kontuzji. Zaraz jadę do Atlanty, później zagram w nowym turnieju rangi ATP w Los Cabos w Meksyku. Później gram w Winston Salem, gdzie gramy co roku. Mam nadzieję, że ranking mi pozwoli tam zagrać. Sezon na kortach twardych zakończę wisienką na torcie, czyli US Open. Już się nie mogę doczekać.

Różnica między turniejami ATP, a challengerami bardzo rzuca się w oczy?

No fakt, miałem ostatnio okazję w kilku zagrać! (śmiech). Ale na serio, to jest inna półka. Dla mnie challengery to imprezy organizowane dla młodszych zawodników, którzy chcą nabrać pewności siebie i ugrać trochę punktów. Można oczywiście na nich zarobić, ale trzeba je wygrywać. Tam jeździ się głównie po to, aby podbić sobie ranking i zdobyć ważne punkty do rankingu. Największe różnice to organizacja. Wielkie imprezy, np. Szlemy organizacyjnie to jest kosmos. O punktach i finansach nie ma co mówić. Od szatni zawodniczej, po transport, hotele itd. Wszystko jest po prostu dopięte na ostatni guzik. W mniejszych turniejach człowiek rzeczywiście musi sobie samemu radzić, ale nie jest też tak, że jest pozostawiony sam sobie. Trzeba po prostu zacisnąć zęby, choć szczególnie na początku nie jest to łatwe, szczególnie dla mnie. Kilka lat po grze w Mastersie i dojściu do finału musiałem znowu zacząć grać w turniejach niższej rangi. Ale takie jest życie i jeszcze starsi ode mnie debliści są przecież w czołowej dziesiątce, więc nie widzę problemu, żebym ja miał tam nie wrócić.

Na czym więc polega fenomen tych najstarszych deblistów. Nestor, czy Paes są już dobrze po czterdziestce, a nadal znajdują się w czołówce.

Na pewno ma na to wpływ, że gra prezentowana w meczach deblowych już bardzo odeszła od tego jak wyglądają mecze singlistów. Liczą się zupełnie inne elementy niż w singlu. Z deblistami jest jak z winem, im starsi, tym lepsi. Dlaczego? Inteligencja na korcie, antycypację, czytanie gry, po prostu przez ogromne doświadczenie. W deblu, w przeciwieństwie do singla nie liczy się aż tak bardzo wytrzymałość. Ten atrybut debliści mogą sobie odpuścić i to powoduje, że nawet w tym wieku mają tyle sukcesów na korcie. Zupełnie inne są też treningi. Trening deblisty oparty jest na absolutnym braku schematów. Im robisz rzecz bardziej nieprzewidywalną, tym lepiej. Jest większa dynamika, szybkość. Mniej liczy się wytrzymałość. Natomiast gra singlowa jest oparta na schematach. Zgadzam się z niektórymi zawodnikami, którzy mówią, że strasznie się nudzą, gdy grają singla i pięćdziesiąt uderzeń na jednym crossie (śmiech). Debel jest troszeczkę inny i może też dlatego większe szanse mają ci starsi zawodnicy.

Czy nie jest więc dla Ciebie trochę frustrujące to, że coraz więcej nazwisk singlistów widzimy w drabinkach deblowych turniejów głównych największych imprez?

Coś w tym jest. Faktycznie singliści są wpychani do turniejów, bo istotny przy ustalaniu drabinki jest też ranking singlowy. Ale ogólnie wystarczy spojrzeć na wyniki singlistów, które nie są z reguły najlepsze. Oczywiście, zdarzają się wyjątki. Wiadomo, że Roger Federer potrafi być też świetnym deblistą, to samo Rafael Nadal. Novak Djokovic już nie bardzo (śmiech). Rzeczywiście, jeżeli wziąć pod uwagę dziesięć takich turniejów, gdzie zapisują się do nich absolutnie wszyscy, to tam jeden czy dwa razy może się zdarzyć, że singliści wygrają turniej. Wiadomo, mają wielkie umiejętności. Ale jednak na dłuższą metę wciąż ta gra deblowa, doświadczenie i dynamika bierze górę.

Jako wieloletniego reprezentanta Polski w Pucharze Davisa nie mogę nie zapytać Cię o zbliżający się mecz z Niemcami. Jeżeli chodzi o twoje pokolenie, to nie mieliśmy jeszcze okazji grać z tym rywalem. Teraz to mieszanka młodości z doświadczeniem.

Tak, ale myślę, że jeżeli chodzi o zbliżający się Puchar Davisa z Niemcami to czas działa na naszą niekorzyść. Z tygodnia na tydzień Alexander Zverev jest coraz lepszym zawodnikiem. Przez ostatni rok poczynił niewiarygodne postępy. Pamiętam go z zeszłego roku, to nie był wtedy jeszcze tak dobry jak teraz. Ostatnio widziałem go w Hamburgu. Mimo, że mecz przegrał to jednak wyraźnie widać, że chłopak spokojnie może być w pierwszej dziesiątce na świecie w ciągu najbliższych kilku lat. Philipp Kohlschreiber to wielkie doświadczenie, na Pucharze Davisa zawsze daje z siebie absolutnie wszystko. Dużo u nas będzie zależało od Jerzego Janowicza, czy się do końca wyleczy, czy pozbędzie się już na dobre wszystkich kontuzji. Zdrowie u Jurka ostatnio bardzo szwankowało i nie może pokazać tego, co potrafi. Debel zawsze mamy mocny, Łukasz i Marcin to klasa sama w sobie. Tutaj nie widzę problemu.

Ale Mariusz Fyrstenberg nie składa broni jeżeli chodzi o Puchar Davisa?

Ale oczywiście, ja też jestem gotowy na grę z Niemcami. Wiadomo, jak Radek Szymanik będzie mnie potrzebował, zawsze będę gotowy. Nie ma problemu, zagrałem już prawie trzydzieści meczów w Pucharze Davisa dla reprezentacji, wiem co to presja, zawsze była, jest i będzie. Mecze w Davis Cupie bardzo dużo dają zawodnikowi. Nie grasz dla siebie, tylko dla kraju, jest inny rodzaj presji, bardzo dużo kibiców na trybunach. Wygrana w takich warunkach i w takim środowisku daje wielkie poczucie pewności siebie.

U nas rządzi doświadczenie. Wyobrażasz sobie siebie za 10 lat w roli kapitana reprezentacji? Łukasz Kubot powiedział, że po zakończeniu kariery nie ma nic przeciwko.

Co przyszłość przyniesie, to nie wiem. Na tą chwilę naprawdę o tym nie myślę. Pewnie, jesteśmy już doświadczonymi zawodnikami, większość nas jest po trzydziestce. Na szczęście jest Kamil Majchrzak i Hubert Hurkacz, więc kilku młodych, którzy po nas występować będą z orzełkiem na piersi jest. Trochę starszawi, ale nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa! (śmiech).

Czyli można powiedzieć, że jest cała grupa zawodników, która niedługo będzie gotowa zastąpić wasze pokolenie?

Jak najbardziej. Mimo, że nasi młodzi zawodnicy mają po dziewiętnaście, czy dwadzieścia lat i jeszcze nie odnoszą jakiś spektakularnych sukcesów, to nie oznacza, że tych sukcesów nie będzie. Dla mężczyzny wiek optymalny w tenisie to jest 26-27 lat. I właśnie w tym wieku należy się spodziewać z reguły fajnych wyników. Niektórzy mówią, że nikt za nami nie idzie, a moim zdaniem jest absolutnie odwrotnie, to błąd. Uważam, że tak Kamil, jak i Hurkacz mają wielkie szanse nas za te kilka lat zastąpić. Oprócz nich mamy przecież jeszcze Kacpra Żuka, który mi osobiście imponuje świetną grą, przygotowaniem mentalnym i myślę, że będzie bardzo dobrze grał w przyszłości.

Zbliżają się igrzyska w Rio de Janeiro. Jak oceniłbyś szanse Marcina Matkowskiego i Łukasza Kubota, którzy w Brazylii stworzą reprezentacyjny duet?

Na pewno mają sporą konkurencję do medalu. Ale ona zawsze jest i będzie. To jest ich szansa, że mamy dwóch świetnych deblistów, z wielkim doświadczeniem i sukcesami na korcie, a do tego świetnie się znających i rozumiejących. Z reguły pary na igrzyska są tworzone przez jednego dobrego i drugiego słabszego. Tutaj mamy dwóch bardzo, bardzo dobrych zawodników z niezwykłym potencjałem. Wszystko się może zdarzyć. Uważam, że mogą spokojnie powalczyć o medal. Okres kiedy grali razem trochę im nie wyszedł przez zwykły pech i brak szczęścia. Bardzo dużo meczów przegrywali 11-9, 12-10 w tie breakach trzeciego seta. Gdyby połowa tych meczów skończyła się na ich korzyść to sądzę, że byliby znacznie, znacznie wyżej. Dlatego uważam, że mają bardzo duże szanse, żeby osiągnąć coś wielkiego w Rio.

Brytyjczycy, na czele z braćmi Murrayami, są wielkimi fanami Fantasy Premier League. Ty też należysz do wielkich fanów gry. Wiem, że macie swoją tajną grupę kilkunastu wytrawnych graczy. A kiedyś zdarzyło się, że byłeś nawet szóstym zawodnikiem świata. Jak przyjął to Andy?

Wkurzony był na maksa, ale pogratulował mi wysokiej lokaty (śmiech). Ale rzeczywiście, to nasze hobby i wielka pasja. Tak naprawdę o niczym innym nie rozmawiamy między sobą tylko o tym. Każdy ma tenisa dość, więc w szatni w ogóle takich tematów nie poruszamy. Z piłką nożną jest inaczej. To już jest jakieś wariactwo! (śmiech). Dla mnie jest tego już trochę za dużo. Ja jestem w stanie obejrzeć w jeden dzień trzy mecze, a oni dużo więcej. To chyba już jest choroba (śmiech). Moja żona na szczęście przymyka na to oko. Czasem tylko patrzy z uśmiechem politowania i sarkazmem, ale co tam. Ale tak, mamy grupę dwudziestu osób z Andy Murrayem na czele, jesteśmy na grupowym czacie. Gdy jakiś mecz leci to rozmawiamy i opisujemy nasze wrażenia i wyciągamy wnioski. Bardzo dużo się kłócimy. Każdy ma inną teorię. Kiedyś Zbigniew Boniek powiedział, że ?tyle jest teorii, ilu fanów piłki nożnej?. Mamy bardzo fajną paczkę i dzięki temu świetnie spędza się czas. Turnieje tenisowe przybierają wtedy zupełnie inny kolor. Nie ma tego stresu, napięcia. Zdarza się, że spotykamy się razem na meczach Premier League w jednym pokoju i oglądamy, przekrzykując się nawzajem (śmiech). Ale na pewno racja, to oni mnie zarazili tą zabawą coś około czterech lat temu i cały czas się w to bawię, zdaniem niektórych marnując sobie życie (śmiech). Jeżeli ja ten czas spędziłbym na nauce języka dajmy na to chińskiego, to już bym perfekt mówił po chińsku.

Śledzicie portale społecznościowe, wiecie co danemu piłkarzowi dolega. Każdą wolną chwilę poświęcacie na ustalanie swojej jedenastki. Choroba, która zbliża?

To na pewno (śmiech). Częste spotkania, kłótnie, ale i śmiechy w szatni bardzo nas do siebie zbliżyły. Wiadomo, jak jesteś w domu to jesteś poświęcony w całości rodzinie, ale nasi bliscy to doskonale rozumieją. Dla nas to jest wielka pasja, szczególnie dla Brytyjczyków. Urodzeni na Wyspach od dzieciństwa kochają futbol. Zawsze jak się spotykamy po przerwie to króluje właśnie Fantasy. Cała rodzina Murrayów jest w to zaangażowana. Wujek, ciotka, ojciec William, Jamie no i Andy. A przy tym wszyscy bardzo dobrze znają się na piłce nożnej. Więc jest cały czas o czym rozmawiać. Dwa lata temu miałem niesamowite szczęście. Udało mi się skończyć sezon na szóstym miejscu, a przecież gra w to cztery miliony osób. Oczywiście, tak Andy, jak i Jamie ubolewali, płakali i ciągle mi dokuczali, mówiąc, że jak to jest możliwe, że ja, mimo że z ich paczki, to jednak spoza Wielkiej Brytanii osiągnął o wiele więcej niż oni. Ale nie ukrywajmy, potrzeba też dużo szczęścia, ja się żadnym specjalistą nie czuję. Po prostu udało mi się dobrze trafiać.

To jak nie zajmuje Cię ani Fantasy Premier League, uda Ci się udobruchać żonę i masz chwilę wytchnienia od treningów tenisowych to co robisz, żeby odpocząć?

(śmiech) Oprócz tego? Bardzo lubię dużo czytać, co rzadko zdarza się w naszym gronie. Obok mnie jeszcze wielkim połykaczem książek jest Marcin Matkowski. Ja przy nim to słabo wypadam, czasu poświęcam mniej więcej połowę tego, co on. ale i tak uważam, że dużo czasu spędzam na czytaniu. Ale wiadomo, wiele rzeczy się na świecie dzieje, więc człowiek spędza także dużo czasu w internecie i nie potrzebnie to wszystko czyta. Gdzie nie jesteśmy, w hotelach, czy też w miejscach publicznych, to czas spędzamy głównie przeglądając internet. Na szczęście nie jestem zwolennikiem mediów społecznościowych, więc udaje mi się nie poświęcać temu wiele czasu. Ale poza wszelką konkurencją jest na pewno piłka nożna.

Rocznie w samochodach, samolotach i hotelach spędzacie blisko trzysta dni. Kilka razy okrążacie równik. Kiedyś Łukasz Kubot mówił, że miał kartę dzięki której miał kilka tras międzykontynentalnych w ramach programów lojalnościowych. Co robić, żeby nie wkradła się rutyna?

Jasne, dla mnie właśnie to jest najgorsze. Czas spędzony w samolocie to największa męka. Z reguły czytam, ale jak już się nie chce, to nie wiadomo co ze sobą zrobić. Ja to nazywam tryb zombie, czyli po prostu człowiek z otwartymi oczami patrzy się przed siebie i czeka na lądowanie. Zgadzam się z Łukaszem. Przez to, że tyle wydajemy na bilety to na przykład nie płacimy za bagaż, czy też przed lotem możemy wejść sobie do pomieszczeń, gdzie można się rozłożyć na łóżku. Ale mimo tych udogodnień, przez to, że dużo latamy to najgorsze chwile to są zawsze te w samolocie i na lotniskach. Jednak jest bardzo dużo ludzi, czasem kolejki są tak wielkie, że nie wiadomo co się dzieje. Często zostaje mi kilka minut do odlotu. Także dużo jest z tym stresu, ale dajemy radę.

Ale na pewno nie możecie liczyć na brak wrażeń na lotniskach, czy w innych miejscach. 

Czasem przez to zdarzają się ciekawe sytuacje. Wiadomo, że na nas ludzie różnie reagują. Ostatnio dostałem maila od kibica, który pisze, że bardzo mnie podziwia i jest pod wielkim wrażeniem, ale przez to, że postawił na mnie, a ja wtedy przegrałem, to nie ma na wakacje i czy mógłbym mu pożyczyć. Różne rzeczy się dzieją (śmiech). Sporo jest takich przypadków, ale w większości to są pozytywne świry. Jest, jak jest, ale na pewno my z Łukaszem i Marcinem nie mamy tak, jak Agnieszka, czy Roger, który mówi, że w dzień nie wychodzi na miasto. Takich problemów to my nie mamy (śmiech).

 

Rozmawiał: Piotr Dąbrowski