Wolej krok po kroku. Część piąta, czyli życie po pierwszym woleju.

932

A więc pierwszy wolej w wymianie  masz już za sobą? Dlaczego „pierwszy”? Tak to zazwyczaj jest, że na jednym się nie kończy. Chyba, że zagrasz naprawdę piorunujący atak, tzw. approach shot, który przeciwnik ledwie sięgnie i odegra byle jaką, wygodną dla Ciebie wystawkę. Chyba, że wykażesz się doskonałym czuciem piłki i nawet z trudnego woleja umieścisz piłkę w takim miejscu, że będzie ona poza zasięgiem rywala. Najczęściej jednak pierwszy wolej to dopiero przygrywka do prawdziwego rozstrzygnięcia wymiany, grany w reakcji na agresywną próbę minięcia na różne sposoby.

Pierwszego woleja nie warto ryzykować, wystarczy umieścić w miejscu niewygodnym dla przeciwnika. Czy istnieje tu prosta definicja sformułowania „niewygodny”? Nie bardzo. Niekoniecznie musi to być strefa, która znajdować się będzie od broniącego w największej odległości, choć to oczywiście patent najbardziej oczywisty. Czasem jednak trudniejsze może okazać się zagranie „przeciw nogom”, w dokładnie to samo miejsce, które zdążył właśnie przeciwnik opuścić, wracając zgodnie z kanonami tenisa do środka kortu. Trudny będzie też zwyczajny długi wolej pod końcową linię, nawet grany w środek, na ciało. Albo wręcz przeciwnie – gasnący tuż za siatką stop wolej, po którym trzeba najczęściej uciekać się do wymyślnych zagrań sytuacyjnych, by w ogóle myśleć o skutecznym minięciu atakującego.

Mniejsza o to, jaki kierunek pierwszego woleja wybierzesz. Ważne, by uderzenie wykonane zostało z użyciem balansu ciężaru ciała, podczas opadania na nogę wykroczną. Dla porządku – u osoby praworęcznej mowa o nodze lewej dla woleja forhendowego i prawej dla bekhendowego. Dlaczego tak często podkreślam ten element? Bo to kanon, jasna sprawa. Nie ma dynamiki uderzenia wszelakiego, z wolejem włącznie, jeżeli nie jest zbudowane na dynamicznej pracy ciała i nóg. Skoro dotyczy to wystawek – większość błędów jest tu bowiem pochodną pasywnej gry nogami, tym bardziej dotyczyć będzie pierwszego woleja. Zatem wolej trudny dla broniącego i dobrze kontrolowany przez Ciebie, to wolej w ruchu do przodu. Ale to nie jedyny pozytywny efekt zagrania na balansie. Drugi to naturalny ruch naprzód, niezbędny w sytuacji, gdy przy pierwszym woleju złapano Cię nieco dalej od siatki, przykładowo w okolicy linii serwisowej. Wówczas pęd do siatki musi siłą rzeczy być kontynuowany jak najszybciej. Biegniesz wszak prawdopodobnie po tego decydującego woleja lub smecza.

Ano właśnie? Skupiam się w swoich wywodach na dzikim niemalże pędzie do przodu, a przecież jest jeszcze popularna, zwłaszcza wśród początkujących adeptów sztuki wolejowej, obawa przed lobem! Przecież nie każdy z nas ma grubo powyżej dwóch metrów wzrostu i długie łapska jak Joakim Noah syn słynnego onegdaj Yannicka, ceniony środkowy NBA i tytułujący sią ze śmiechem „unlobable”, gdy pytany na konferencjach prasowych o sukcesy w dyscyplinie sportowej ojca. Ja mam warunki fizyczne znacznie słabsze, Ty pewnie też, ale nic to.

Po pierwsze – o dobrego loba niełatwo. A takiego naprawdę dobrego, a nie tylko o wystawkę, będącą prezentem dla dobrze smeczujących. Bo dobrze smeczujesz, prawda? Jeżeli jeszcze nie – zadbaj o smecza, jest bardzo ważny, także dla Twojej psychiki. ?Krok po kroku? dla smecza też napiszę, bez obaw. Co do loba natomiast – pewnie, zdarzy się nie raz, że atakując nadziejesz się na precyzyjny lob topspinowy, po którym zasadniczo można tylko pogratulować lobującemu. Ale działa to na podobnej zasadzie, jak ma to miejsce w przypadku asów serwisowych. Albo netów, żeby w jeszcze większą skrajność pójść. „Shit happens”, jak mawiał Forrest Gump i nic na to nie poradzimy. Należy zwyczajnie przyjąć, że będą w granych przez nas meczach wymiany, które zwyczajnie przegramy, choćbyśmy nie wiem co robili… Taki urok tenisa. Żaden to jednak powód, by zaniechać konsekwencji w ataku. Znacznie bardziej prawdopodobne bowiem będzie, że jeżeli już w ogóle otrzymasz podczas ataku loba, będzie raczej defensywny, co najwyżej rzeczywiście wymagający od Ciebie sprawnej pracy nóg i skutecznego smecza. Jak pisałem, do tego tematu jeszcze wrócę przy innej okazji.

Po drugie – lob o tyle jest mniej groźny po pierwszym woleju, że Twój pęd w kierunku siatki jest już niemal na pewno wolniejszy w porównaniu z momentem ataku. Więc i o zwrot w tył łatwiej. Jeżeli jednak przeciwnik lubuje się w wysokich minięciach, a Ty nie czujesz z tego powodu pełni komfortu ataku, możesz ostatecznie rozważyć przyjęcie pozycji lekko bokiem zwróconej wolną ręką w kierunku siatki. W ten sposób zyskasz cenne ułamki sekund. Przede wszystkim jednak – trenuj takie scenariusze!

Trenuj też wysoki wolej kończący. Przede wszystkim ? w klasycznej postaci, grany w zewnętrzne narożniki kar serwisowych. Korzystaj z każdej okazji, by potrenować taki wolej (smecz też!) z koszyka, ale i korzystaj z regularnych wymian, ustawiając partnera z boku kortu bezpośrednio po zewnętrznej stronie korytarza deblowego. Ważne – kończącego woleja nie musisz grać oszałamiająco mocno! Zwyczajny zdecydowany ruch rakietą, połączony z prawidłową pracą nóg z pewnością wystarczy. Pozwoli za to na luźne prowadzenie rakiety i w efekcie wyższą skuteczność tego wbrew pozorom niełatwego uderzenia.

I w ten sposób właśnie doczytujesz się zakończenia pierwszego cyklu „krok po kroku”. Gratuluję wytrwałości! Czy ominąłem jakieś aspekty gry wolejowej? Z pewnością, wszak to temat rzeka. Pytaj śmiało w komentarzach, jeżeli cokolwiek wymaga Twoim zdaniem dopowiedzenia, wyjaśnienia. Proponuj też następne uderzenie, które powinienem w ramach wspomnianego cyklu rozebrać na czynniki pierwsze.

Sławek Mróz