Wolej krok po kroku. Część druga, czyli – atakujemy!

304

A więc jednak ruszamy do siatki! Decyzja podjęta, nie ma odwrotu! Odwrotu nie ma, bo i nie ma nic gorszego niż brak zdecydowania w tenisie. W każdym aspekcie. Atak do siatki nie jest tu wyjątkiem. Oczywistym bowiem jest, że niepewność podczas ataku znacząco uwydatnia ryzyko znalezienia się w samobójczej pozycji na korcie. Zbyt daleko od siatki, by swobodnie grać woleja. Zbyt głęboko w środku własnej połówki, by skutecznie podjąć wymianę z kozła. Wprost idealnie dla przeciwnika, by zagrał nam piłkę pod nogi i wygrał wymianę w ten sposób bezpośrednio, względnie sam stworzył sobie wymarzoną sytuację do ataku.

A więc ruszamy zdecydowanie. Szybko! Szybko z tego samego powodu, jak wyżej. Nie chcemy, by rywal złapał nas w niewygodnej pozycji, z piłką pod nogami, kiedy to wyciągając niziutkiego woleja czy półwoleja i podnosząc piłkę do góry sami prosimy się o swobodne minięcie. Im bliżej siatki znajdziemy się w momencie zagrania pierwszego woleja, tym rzecz jasna lepiej. Tym większy komfort uderzenia, tym większe pole manewru. Dlatego też nieco w kategoriach mitologii traktować należy przekonanie, że im silniejsze uderzenie poprzedzające atak, tym lepiej. Nic podobnego! Siła jest tu, podobnie jak i w wielu innych przypadkach, zdecydowanie przereklamowana. Uderzenie poprzedzające atak musi być, co oczywiste i o czym pisałem już wcześniej, dla przeciwnika niewygodne. Piłka szybka, pewnie, może być niewygodna, ale ma swoje minusy: gdy rywal „złapie” takie uderzenie, może wykorzystać jego siłę, by odegrać piłkę z podobną prędkością. A my przecież potrzebujemy czasu! Dlatego absolutnie nie rezygnuj z kąśliwego czy głębokiego slajsa, albo agresywnego, wysokiego topspina jako pomysłów na zainicjowanie ataku.

Wielu tenisistów, nawet wśród tych grających turniejowo, swą „nieśmiałość” ofensywną tłumaczy obawą przed lobem. Tak, jest to jakiś argument. Jakiś. Bo obalić taki argument można szybciutko. Jedyny bowiem rodzaj loba, który może być groźny na równi z niskim minięciem jest lob topspinowy. O to, by przeciwnik nie posłał w górę topspina zadbać powinna jakość Twojego uderzenia otwierającego atak (tzw. approach shot). Naprawdę trudno zagrać jest precyzyjnego loba w odpowiedzi na dobry atak! Dużo trudniej, niż wrzutkę pod nogi w pół kortu czy ciasnego crossa. Nie wierzysz? Obserwuj zatem mecze i gromadź statystyki. Owszem, lobów dostawać będziesz sporo, zdecydowana większość zasługiwać jednak będzie wyłącznie na bezwzględne potraktowanie smeczem. Być może czasem poprzedzone kilkoma kroczkami korekty pozycji, ale od czego nasza wytężona praca nad poprawą pracy nóg?

Bo od pracy nóg oczywiście nie uciekniesz. To przecież tenis, a tenis stoi na pracy nóg, tak jak dom stoi na fundamentach. I o pracy nóg wypadałoby w tym momencie też słów kilka rzucić.

Regułą niemal żelazną jest, by w chwili ataku, dosłownie na momencik przed wykonaniem przez przeciwnika uderzenia, wykonać naskok obunóż. Na powyższym filmiku pracy nóg Any nie widać, ale z łatwością wyłapiesz moment, gdy ów naskok ma miejsce. Niektórzy gracze rezygnują z naskoku, zwłaszcza w grze deblowej, gdzie atakuje się znacznie częściej, nierzadko w znacznie mniej pieczołowicie dobranym momencie, w mniej sprzyjającej okazji… Wówczas z jednej strony każdy krok do przodu się liczy, żeby pierwszy wolej wykonać jak najbliżej siatki, z drugiej – mniejsza powierzchnia kortu pozostaje do pokrycia. Nie zatrzymują się zatem, nawet kosztem mniej komfortowej pozycji (w sensie technicznym) dla samego uderzenia.

Ty jednak wybierz klasyczny wariant i wykonaj naskok. Są teorię, które mówią, że każde uderzenie w wymianie należy poprzedzić naskokiem, ja wskażę wolej jak ten szczególny przypadek, gdzie znaczenie naskoku jest największe. W ten sposób bowiem uzyskujesz optymalny stan gotowości do szybkiej reakcji, a przy pierwszym woleju znaczenie szybkiej reakcji osiąga apogeum. Uzyskujesz też pozycję wyjściową dającą największy możliwy komfort zagrania prawidłowego technicznie uderzenia.

Co to oznacza? Wyjaśnię już niebawem, w kolejnych wolejowych „krokach”. A w międzyczasie rozpoczynam lekturę do poduszki – autobiografię „Open” Andre Agassiego. Zapowiada się ciekawie, a nieuchronnymi wnioskami na pewno podzielę się z Tobą na blogu.