Wimbledon: Święto tenisa rozpoczęte!

37
20140623_191616
fot. Piotr Dąbrowski/Wimbledon

W dniu dzisiejszym zainaugurowano najsłynniejszy wielkoszlemowy turniej tenisowy na świecie – Wimbledon. Słynny z wielu powodów. Traktowany jako najstarszy, najważniejszy, najciekawszy, najwspanialszy. Epitetów można szukać w nieskończoność. Gdy jednak przekroczy się progi kompleksu przy Church Road wszystkie one odchodzą w zapomnienie, a najważniejszy staje się tenis. Bez względu na to, czy ktoś pasjonuje się białym sportem bez końca, czy pokazuje się na trybunach bo po prostu pokazać się nie tylko należy, ale nawet trzeba. Tony truskawek ze śmietaną, dziesiątki wypitych lampek szampana, czy słynna angielska uprzejmość nie są tutaj najważniejsze. W tym świętym wręcz dla tenisa miejscu wszystko to, za co kochamy tą dyscyplinę, w Londynie nabiera całkiem nowego wymiaru.

 

W inny wymiar wprowadzają nas sami tenisiści, którzy właśnie na Wimbledonie prezentują to wszystko, co mają w swoim tenisowym arsenale najlepszego. Ta impreza bowiem wyzwala w uczestnikach dodatkowe siły, które w żadnym innym miejscu na ziemi nie miałyby szansy wystąpić. W każdym geście stewardów, w każdym uśmiechu kibiców i w każdym ruchu tenisistów widać, że to miejsce jest przepełnione miłością do białego sportu.

 

20140623_175026Już sama ceremonia otwarcia była znamienna. Tradycyjnie zawody rozpoczynał ten, którzy dwanaście miesięcy wcześniej okazał się niezwyciężony. Andy Murray – bo o nim mowa – występował w tej roli po raz pierwszy w życiu. Sam zawodnik nic sobie jednak z tego nie robił mówiąc: Nie odczuwam żadnej dodatkowej presji.

 

Inna sprawa, że częściej był on pytany o rozpoczętą niedawno współpracę z Amelie Mauresmo. Nie może więc dziwić fakt, że nie ma w nim żadnej niepewności, czy zwątpienia. Jest przecież mistrzem Wimbledonu. A jak to często podkreślali na meczu klubowicze All England Clubu „szlachetność zobowiązuje”.

 

Interesujące jest także to, jak wielkim przeżyciem dla przeciętnego kibica jest partycypacja w takim wydarzeniu, jak Wimbledon. Tysiące ludzi na terenie kompleksu, dziesiątki tysięcy na trybunach i miliony przed telewizorami. Siłę Wimbledonu widać gołym okiem. W samym Londynie nie mówiło się dziś o niczym innym, liczył się tylko ten turniej.  Nawet w drodze powrotnej, przez kilkadziesiąt minut marszu mieszkańcy stolicy Anglii nie mówili o niczym innym. To jedna z tych nielicznych chwil, kiedy tenis przyćmił piłkę nożną, a wyniki meczów tenisowych okazały się ważniejsze od rozstrzygnięć kolejnej kolejki fazy grupowej mistrzostw świata w Brazylii.

 

Pierwszy dzień turnieju upłynął w deszczowej, ale i podniosłej atmosferze. Mimo, że podczas pierwszych spotkań pogoda dopisała, to jednak później dał o sobie znać prawdziwie angielski klimat. Po kilku godzinach gry wszystkie mecze zostały przerwane z powodu deszczu. Ucierpiała także na tym Radwańska, której mecz z Rumunką Mitu przy stanie 4:2 dla krakowianki i jej podaniu został przeniesiony na dzień następny. Z całkiem niezłej strony zaprezentowała się Paula Kania, która mimo walecznej postawy uległa ostatecznie Chince Li Na 7:5, 6:2. Po meczu Li nie kryła podziwu dla Kani: Dziś starałam się jej grać bardziej na backhand. To miało być jej słabsze uderzenie. Niestety, wszystkie jej uderzenia wpadały w kort. Jestem tym bardziej zadowolona z wyniku, ponieważ miałam 10 dni rozbratu z tenisem. Nie miałam ani rakiety w ręku, ani nie robiłam żadnych ćwiczeń ogólnorozwojowych. – mówiła po meczu szczęśliwa Chinka.

 

We wtorek do gry wkraczają Polacy. Na wimbledońskich kortach zobaczymy wszystkich naszych singlistów. A więc zaprezentują się Łukasz Kubot, Michał Przysiężny, oraz Jerzy Janowicz.

 

Najciekawszym spotkaniem I rundy wielkoszlemowego Wimbledonu było starcie Jo Wilfrieda Tsongi z NIemcem Jurgenem Melzerem. Panowie ci pokazali, że także spotkanie inaugurujące londyński turniej mogą stać na najwyższym poziomie. Francuz nareszcie pokazał dlaczego niegdyś znajdował się w gronie dziesięciu najlepszych tenisistów świata. Poniedziałkowy mecz z Melzerem był po prostu jedną wielką tenisową ucztą. Niesamowite woleje z jednej strony siatki kontrowane były pędzącymi z ogromną prędkością asami. W miarę upływu kolejnych minut obserwowaliśmy coraz bardziej zacięte i wyrównane widowisko. Gdy nacierać zaczął Tsonga, był natychmiast hamowany przez świetnie dziś dysponowanego Niemca. Jednak także to spotkanie nie zostało dokończone, chociaż do rozegrania pozostał najprawdopodobniej tylko jeden gem. Tak też skończyły się zmagania podczas I dnia turnieju. Jutro kolejna dawka tenisowych emocji.

20140623_200354

Z londyńskich kortów Wimbledonu dla TenisNET: Piotr Dąbrowski