Decyzja o wyjeździe była najlepszą, jaką mogłem podjąć – wywiad z Janem Zielińskim

115

W zeszłym roku Jan Zieliński podjął decyzję, żeby zawiesić grę o rankingowe i wyjechać do Atlanty na uczelnię. Jak się okazało, za Atlantykiem bardzo szybko się zaaklimatyzował i po kilku miesiącach został okrzyknięty jednym z najlepszych deblistów w lidze uczelnianej, co miało swoje odzwierciedlenie również w statystykach.

W trakcie przerwy międzysemestralnej tenisista wrócił do rodzinnej Warszawy i zdecydował się na start w challengerze w Poznaniu, Mistrzostwach Polski, a ponadto planuje kolejne występy przed powrotem do Georgii.

Korzystając z okazji, udało nam się spotkać z 21-latkiem, żeby dowiedzieć się jak mu się wiedzie za oceanem i czego możemy się spodziewać w tenisowej przyszłości.

Jak oceniasz swój powrót na korty ziemne, na których nie miałeś za bardzo okazji grać na college’u w Stanach Zjednoczonych?

– Jest duża różnica. Wróciłem w pierwszej połowie maja, więc miałem chwilę na przystosowanie się do ziemi, ale nie jest łatwo się przestawić po ponad roku grania praktycznie na samym hardzie. Trochę inny styl gry się preferuje na mączce, bardziej z tyłu kortu, więcej wymian. Ja raczej wolę szybciej, bardziej płasko i do siatki, ale na szczęście w deblu nie ma zbyt wielu wymian, więc zbytnio mi to nie przeszkadza. 

W Poznaniu osiągnęliście z Michałem Dembkiem półfinał, eliminując rozstawione pary. Można powiedzieć, że Wasz wynik był lekką niespodzianką. Na uniwersytecie to przeważnie Ty występowałeś w roli faworyta.

– Wychodząc na kort nie mieliśmy zbytnich oczekiwań. Oczywiście, mieliśmy nadzieję, że uda nam się zajść daleko w turnieju, aczkolwiek patrząc po rankingu to nie byliśmy faworytami, często graliśmy z wyżej notowanymi rywalami, ale myślę, że z Michałem wychodziliśmy bojowo nastawieni na kort i udawało nam się narzucać taki styl gry, jaki chcieliśmy prezentować. Dobrze serwowaliśmy, zamykaliśmy siatkę i to się opłaciło.

Jakbyś mógł powiedzieć o samym college’u. Patrząc z perspektywy czasu, możesz powiedzieć, że opłaciło się wyjeżdżać?

– Myślę, że trzy lata temu decyzja o wyjeździe na college była najlepszą, jaką mogłem podjąć.

Czy to co zastałeś na miejscu spełniło oczekiwania? Czy jednak są pewne kwestie, po których liczyłeś na nieco więcej?

– Oczekiwałem tego, co jest. Są pewne niuanse, które mnie zaskoczyły, ale wiadomo, że każdy ma jakiś niedosyt bądź przesyt czegoś tam. Generalnie, to czego oczekiwałem, to jest. Dobrzy trenerzy, dobra ekipa treningowa, właściwie 8-9 zawodników, z którymi można grać na wysokim poziomie. Praktycznie cały dzień mamy dostęp do kortu. Mamy korty kryte i otwarte, trybuny, które zapełniają się kibicami, więc można się oswajać z dużymi meczami i presją. Oczywiście, jest trochę inaczej niż na turniejach ATP World Tour czy Challengerach, ale zawsze pozostaje w głowie, że się grało przed sporą liczbą kibiców i to nie jest obce, więc nie mogę powiedzieć złego słowa. Myślę, że dzięki temu wyjazdowi dojrzałem mentalnie i tenisowo. Dorosłem nie tylko, jako zawodnik, ale też jako człowiek.

Czy jednak nie brakuje Ci tej gry o rankingowe punkty?

– Zawsze brakuje. Celem od małego dziecka było granie o punkty, lecz jak się dorasta, to trzeba modyfikować swoje plany. Co by nie mówić, to był mój najlepszy wybór. Nie powiem, że nie tęsknię za grą o zawodowe punkty i wyjazdami na turnieje, czy planowania kalendarza startów, ale wiem, że mam jeszcze rok gry w Stanach i wracam spokojnie do zawodowstwa. Jak wrócę będę miał 22 lata, więc jeszcze cała kariera przede mną i będę miał jeszcze szanse, żeby osiągnąć takie wyniki jak Hubert Hurkacz i Kamil Majchrzak, czy nawet Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg.

Jak wrócisz, to czy już wiesz, na czym chcesz się skupić? W Stanach okazało się, że niemalże nie masz sobie równych w deblu.

– Dużo osób mnie o to pyta. Wracając do zawodowej gry będę chciał się skupić głównie na deblu, aczkolwiek na mniejszych turniejach będę próbować także singla. Zobaczymy, jakie będą rezultaty i będę weryfikował ranking, żeby ocenić, gdzie będę się łapać do turniejów. Może się okazać, że będzie szło bardzo dobrze w singlu. Na chwilę obecną skupiam się na deblu, bo widzę, że mi dobrze idzie i wiem, że mogę osiągnąć bardzo dużo. Jak znajdę dobrego partnera i zagramy parę fajnych turniejów, to może być naprawdę nieźle. Nie wiemy jeszcze jak będzie funkcjonować system po przyszłorocznych zmianach, więc zobaczymy jak to wszystko do końca wyjdzie.

Znamy historie polskich zawodników, którzy pojechali „na chwilę” na college, a okazało się, że zostało w Stanach na stałe. Czy Ty rozpatrujesz opcję pozostania za granicą?

– Myślę, że na pewno nie zostanę. To nie jest do końca mój klimat mentalny. Wolę wrócić do ojczyzny, mieć blisko rodzinę i przyjaciół. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to mogę rozwijać się tenisowo znacznie bliżej, na przykład w Niemczech czy Czechach. Nie mówię, że na stałe, ale chociaż na jakiś okres kilku miesięcy. Wyjazd na stałe za ocean to dla mnie trochę za daleko.

Nie boisz się trochę tego, że w lidze akademickiej wyrobiłeś już sobie markę, a wracając do Polski może się okazać, że znowu będziesz musiał zaczynać wszystko z czystą kartą?

– W Ameryce jest tak, że promują wyłącznie swoich zawodników. Nie za bardzo lubią przyjezdnych. W zeszłym roku dotarliśmy do finału mistrzostw, w których do wygrania była „dzika karta” do US Open i mimo tego, że teoretycznie była taka szansa, to z tyłu głowy wiedziałem już, że jej nie dostanę, bo jestem zza granicy. To jest tak, że te „dzikie karty” do różnych turniejów się pojawiają, ale nie są one przeznaczone dla zawodników przyjezdnych, więc nie widzę za bardzo wsparcia ze strony USTA. Co do mojej renomy deblowej, to tak jak Ty usłyszałeś, tak też kilka osób o tym usłyszało, co oznacza, że nie zniknę całkowicie z ust ludzi. Polacy o tym wiedzą i to nie jest tak jakbym teraz grał na innej planecie. I tak nie mam rankingu, więc czy zacznę tutaj czy tam, to nie robi żadnej różnicy. Łatwiej nawet będzie mi rozpoczynać z domu, bo będę mógł zaoszczędzić trochę pieniędzy na wyjazdy.

Czyli możemy mieć nadzieję, że z Tobą nie jest i nie będzie tak, że wyjechałeś i nagle słuch o Tobie zaginął?

– Myślę, że to się bardziej wiąże z indywidualnymi planami, co ktoś planuje robić po college’u. Niektórzy jadą tam, żeby zdobyć wykształcenie i fajny dyplom, a przy okazji trochę jeszcze pograć w tenisa, a jest dużo osób, które jedzie, żeby grać zawodowo w tenisa i się podszkolić, bo nie mają na tyle funduszy, żeby tydzień w tydzień jeździć po turniejach, a w tym samym czasie zdobywają wykształcenie, żeby mieć w zanadrzu „plan b”, bo wiadomo, że tenis jest indywidualną dyscypliną i nigdy nikt nie wie, co się wydarzy. Decyzja podjęta trzy lata temu daje mi rozwój nie tylko tenisowy, ale i osobisty, bo będę miał dyplom ukończenia uczelni wyższej w Stanach, perfekcyjną znajomość języka angielskiego i będę miał otwarte możliwości jakby mi nie wyszło w tenisie. Myślę, że większość osób, która decyduje się na taki wyjazd myśli jednak o zawodowej grze mimo wszystko.

Czeka Cię jeszcze kilka startów w Polsce przed powrotem. Jakie są Twoje oczekiwania na przekroju od challengera w Poznaniu po futuresa w Koszalinie?

Wstępnie rozmawiałem z kilkoma trenerami w Polsce, że te ponad dwa miesiące gry w Polsce będą kluczowe dla mojej przyszłości, ponieważ wracam tak jak powiedziałeś z czystą kartą i nie będę miał zbyt wielu punktów, więc to co teraz ugram będzie moim startem w przyszłym roku. Zawsze lepiej mieć jakieś punkty singlowe i deblowe, do tego warto dobrze pokazać się przed organizatorami przyznającymi „dzikie karty”. Zależy mi i będę się starał, żeby dobrze wypaść i osiągnąć jak najlepsze wyniki w challengerach i w futeresach, bo będzie to fundament na przyszłość.