„RP”: Gem, set, płacz

33

Mówili, że nie umie już nawet robić dobrej miny do słabej gry, ale po siedmiu miesiącach posuchy wreszcie wygrał turniej. Zadziwi jeszcze świat czy niedługo znów uroni łzy w Paryżu po kolejnej porażce? Na razie po stronie tegorocznych zysków ma cichy ślub i przyszłe ojcostwo – pisze Rzeczpospolita.

Budowę swego wielkoszlemowego pomnika zatrzymał we wrześniu 2008 roku na piątym zwycięstwie w US Open. Kilka tygodni wcześniej przestał być numerem 1 w rankingu ATP. Przez dwa lata nie potrafił wygrać turnieju z prestiżowego cyklu Masters. Dopiero niedawno w Madrycie przerwał zły czas, a w finale pokonał samego Rafaela Nadala, swoje tenisowe przekleństwo. Bilans 2009 roku przed trwającym właśnie Wielkim Szlemem w Paryżu miał taki: siedem turniejów, 26 meczów, sześć porażek, po dwie z Andym Murrayem i Novakiem Djokoviciem, po jednej z Nadalem i Stanislasem Wawrinką. Zwycięstwo, jeden przegrany finał, cztery porażki w półfinałach oraz bardzo nieudany mecz trzeciej rundy. To nie jest bilans godny sportowca, który jeszcze niedawno uchodził za uosobienie tenisowej perfekcji.

Młodzi przestali się go bać. Zatracił niezwykłą umiejętność dostosowania się do stylu gry przeciwnika. Po latach czarowania na korcie znalazł się w sytuacji sobie nieznanej. Jak bańka mydlana prysnęła magia tenisisty niezwyciężonego.

Cały artykuł w Rzeczpospolitej