„Polska”: Nie tylko karaoke

32

Ukształtowała go wojna, występował w pokazach mody, parodiował kolegów. Teraz Serb dojrzał i po rz drugi w karierze wygrał Australian Open. Kiedy kilka lata temu awansował do pierwszej dwudziestki rankingu ATP, jego ojciec Srdjan zadzwonił do niego z gratulacjami. – Daj spokój, na razie nie ma powodu. Dwudziesty czy osiemdziesiąty siódmy – to dla mnie bez różnicy. Pogratulujesz mi, jak będę numerem jeden – odparł wtedy Djokovic.

I wszystko wskazuje na to, że w wieku 23 lat wreszcie do tego dojrzał, choć nie był to przecież jego pierwszy triumf w Australian Open (poprzednio w 2008 r.) ani pierwsze zwycięstwa nad Rogerem Federerem czy Andym Murrayem. Chodzi o styl, w jakim tego dokonał. „Niszczyciel”, „Dominator” – tak pisała o nim prasa na całym świecie.

– Z całym szacunkiem dla innych, ale to Djoković jest najlepszym sportowcem w historii naszego kraju – mówi jego rodak, trzecia rakieta Serbii Janko Tipsarević.

Mocne słowa, biorąc pod uwagę, że obaj pochodzą z miejsca, gdzie gwiazdy sportu rodzą się niemal na kamieniu. Dosłownie i w przenośni, bo trzeba pamiętać o wszystkich politycznych problemach dawnej Jugosławii. Wojnie, zniszczeniach, kryzysie. Rodaczka Djokovicia Ana Ivanović (były nr 1 kobiecego tenisa) musiała swojego czasu trenować w? pustym basenie, bo w okolicy jej rodzinnego domu nie było ani jednego czynnego kortu.

Novak też miał pod górkę. Miał 12 lat, gdy rodzice zawieźli go do Niemiec do słynnej akademii Nikiego Pilicia. Z dala od domu wytrzymał jednak tylko dwa lata. Gdy wrócił do Belgradu, zaczynały się właśnie naloty NATO (trwała wojna o Kosowo). – Pierwszych kilkanaście dni spędziliśmy w domu, bo baliśmy się bombardowań – wspominał po latach Srdjan Djoković. – Później doszliśmy jednak do wniosku, że nie spędzimy reszty życia w schronie. Novak wrócił na kort i nie opuścił ani jednego treningu, choć przecież widząc w gazetach nazwiska naszych znajomych i przyjaciół, którzy zginęli, na pewno się bał – dodaje Djoković senior, którego zdaniem wojenne doświadczenia ukształtowały charakter jego syna. – Właśnie dlatego Novak nie boi się niczego – twierdzi.

Być może stąd brały się również zwariowane pomysły Djokovicia. „Joker”, „Człowiek o dwóch twarzach”, „Mistrz o duszy klauna” – tak mówiono o nim jeszcze niedawno. Nie bez powodu, bo tak jak z kamienną twarzą demolował na korcie kolejnych rywali, tak po zejściu z niego zmieniał się w niepoprawnego żartownisia. W 2007 r. podczas turnieju w Montrealu dokonał rzeczy niezwykłej, pokonując kolejno trzech najwyżej sklasyfikowanych w światowym rankingu graczy. W ćwierćfinale Amerykanina Andy’ego Roddicka (nr 3). W półfinale Hiszpana Rafaela Nadala (nr 2). W finale Federera (nr 1). W międzyczasie natomiast? zabawiał kibiców i kolegów po fachu, paradując w samych slipach podczas towarzyszącego imprezie pokazu mody.

– Razem ze mną na wybiegu miał pojawić się Marcos Baghdatis, ale w ostatniej chwili stchórzył – śmiał się później Djoković. – Wielka mi rzecz, wybieg dla modelek. Kiedy Chorwat Goran Ivanisević wygrał w 2001 r. Wimbledon, przeszedł w majtkach przez cały Split. Ja na jego miejscu przespacerowałbym się nago po Belgradzie – dodał. I można mu wierzyć, jeśli się pamięta inne jego popisy.

Choćby te z rozegranego kilka tygodni później US Open, kiedy po raz pierwszy w karierze doszedł do wielkoszlemowego finału (przegrał w nim z Federerem). Na portalu YouTube do dziś rekordy popularności bije filmik, na którym po wygraniu ćwierćfinału z Hiszpanem Carlosem Moyą rozśmiesza do łez nowojorską publiczność, parodiując Nadala i Marię Szarapową.

Miał być narciarzem albo piłkarzem. Ten pierwszy sport uprawiali jego rodzice, którzy nawet poznali się na stoku. Srdjan był dobrze zapowiadającym się zawodnikiem, a Djordje instruktorką w jednym z ośrodków w Górach Dynarskich. Tata Djoković zajął się później kopaniem piłki, ale tu również nie zrobił kariery.

I jak to często bywa, przelał swoje ambicje na syna. Traf chciał jednak, że niedaleko ich rodzinnego domu znajdował się stary kort tenisowy. Pewnego dnia 4-letni Novak przeszedł na drugą stronę ulicy. Chwycił rakietę i… już nie chciał jej wypuścić. Szybko okazało się również, że ma ogromny talent.
– Od pierwszego dnia czułem, że daleko zajdzie. Błyskawicznie się uczył, był pracowity i dokładnie wiedział, czego chce – wspomina Niki Pilić. – Po jednym z treningów zapytałem go, czy nie mógłby się trochę wyluzować, bo zawsze ma na korcie taką zaciętą minę. Odpowiedział: „Nie chcę zmarnować sobie kariery. Nie odniosę sukcesu, jeśli nie poświęcę się całkowicie temu, co robię”.

Podobnie zapamiętała Djokovicia jego pierwsza trenerka Jelena Gencić (była jugosłowiańska tenisistka). Spotkali się na wakacyjnym obozie, który prowadziła. – Zobaczyłam sześcioletniego szkraba taszczącego wielką tenisową torbę. Zapytałam, kto go tak spakował. Powiedział, że on sam. A na pytanie, kim będzie, kiedy urośnie, odpowiedział, że numerem jeden na świecie – wspomina Gencić, która usłyszała taką deklarację z ust dziecka po raz drugi w życiu. Pierwsza była Monica Seles (w latach 90. nr 1 kobiecego tenisa).

– Jego wygrana w turnieju Wielkiego Szlema to tylko kwestia czasu. Radzi sobie równie dobrze na każdym typie nawierzchni – na ziemi, trawie i betonie. To właśnie on zdetronizuje Federera – mówił o Djokoviciu po US Open 2007 słynny Szwed Björn Borg.

Cały artykuł w serwisie Polska The Times