Zaryzykowałem i w sobotę umówiłem się na niedzielny debelek (bardzo niedzielny
). Wieczorem w sobotę wziąłem rakietę do reki żeby pomachać na sucho i przeraziłem się - przy zamachu (na sucho!) czułem ból (w łokciu i mięśniach poniżej), to co to będzie w grze?! Ale nie było już odwrotu... Żeby wzmocnić się psychicznie zakupiłem po drodze w Biedronce(!) opaskę na łokieć - akurat była akcja/promocja sprzętu sportowego.
I jeszcze w ramach rehabilitacji ręki skręciłem szafkę 5-szufladową - było trochę treningu młotkiem i wkrętakiem.
Grałem bardzo ostrożnie, starałem się tylko 2HB i slajs(!) z FH. Czułem, że trochę boli, ale że o dziwo miałem dobry timing to nie nadwyrężałem. Przeciwnicy na szczęście lekki serwis i bez nawalanki (taki lekki, strategiczny deblowy tenis). Po 40 minutach odważyłem się nawet na kilka normalnych uderzeń FH, bez wielkiej mocy ale jednak. Po godzinie czułem, że jednak boli i trzeba tylko jakoś wytrwać, bo czasami nawet przy slajsie podświadomie oszczędzałem łokieć i wyczyniałem cudaczne uderzenia a serwis... no był.
Po powrocie lód, po prysznicu smarowanie i Ibuprom, przed snem jeszcze raz to samo. Rano... obudziłem się inny, ból był, ale inny, taki bardziej ogólny, bez kłucia igłami. Czułem jak gdyby ręka mi się wzmocniła, usztywniła, ustabilizowała? Czy to możliwe, żeby te niedzielne granie pobudziło mięśnie do autonaprawy? Po 2-ch dniach mam wrażenie, że coś tam się dzieje, w dobrą stronę. Może w sobotę/niedzielę powtórzę terapię debelkową...