Sezon ma się ku zmierzchowi, więc pora podsumowania.
U mnie da się temat zrelacjonować w trzech słowach: sezonu nie było.
Na korcie pojawiłem się 4 razy, z czego raz pogoniły nas pioruny, a innym razem komary.
Tu muszę poinformować, że kanadyjskie komary występują w podobnych ilościach co gołębie na Rynku w Krakowie i mają gabaryty helikopterów transportowych CH-47 Chinook.
Już sobie na następny sezon nic nie obiecuję, bo zawsze guzik z tego jest.
Chciałbym dużo, a co z tego wyjdzie - okaże się w praniu.
Zapraszam do dzielenia się wrażeniami.
PS. Sezon pod względem sportu istniał dla mnie tylko biegowo. Od stycznia przebiegłem 950 km (do niedzieli będzie 1,000). Przede mną za niecałe trzy tygodnie pierwszy w życiu maraton. Cel: dobiec na metę, cel #2: dokonać tego poniżej 3 godzin i 30 minut. Na Boston mnie ten czas nie zakwalifikuje, ale nie od razu wszystko naraz - poza tym mam inne cele. Nie zamierzam zbijać czasu, tylko wydłużać dystanse i w przyszłości brać udział w ultra-maratonach (50, 100 km i więcej).