Napisałem właściwie o wszystkim poza meczami, więc i to nadrobię.
Jako że nabiłem za dużo postów, byłem rozstawiony i miałem w pierwszej rundzie wolny los. W drugiej trafiłem na Beckiego, który gładko pokonał Claptona. Co prawda obaj grywamy w GPWA, ale nigdy ze sobą nie graliśmy, ba nie graliśmy nawet w tych samych turniejach. Zaczęło się nieciekawie, bo na dzień dobry przegrałem swój serwis, a w następnym gemie rywal zaczął od asa. W ogóle serwis Beckiego zasługuje na uwagę. Co prawda za każdym razem udało mi się go przełamać, ale to raczej wina innych uderzeń, bo akurat podanie Pawła czyniło mi wiele szkód. Zarówno na stronę przewagi jak i równowagi dostawałem serwis na forehand, co często mnie zaskakiwało. Na szczęście gdy już udało mi się odebrać, to zaczynały się schody dla rywala - jeśli już mnie kończył, to piątym lub szóstym strzałem, a częściej zanim mnie skończył zdążył zepsuć.
A przy siatce Paweł psuł proste piłki, więc nie dość, że wyszedłem na 3/1, to jeszcze widziałem, że Becki oddycha rękawami. A że ja jestem bezlitosny cham i prostak, to już gema nie oddałem i wygrałem 9/1. Nie wiem, czy Pawłowi bardziej zabrakło cierpliwości czy sił, ale jeśli któryś z tych czynników się pojawi, to będę miał problemy, bo przy takim forehandzie rywala mogę tylko się głęboko okopać i bronić. Dobrze, że backhand jest słabszy, to ewentualnie tam będę starał się punktować.
W drugim meczu trafiłem na Vivida. Od dawna chciałem na niego trafić, bo taki tenis to dla mnie czysta przyjemność z gry, a do tego szansa na dobry wynik, bo mogę grać siłą rywala. Co prawda był to nasz pierwszy wspólny mecz, ale dzięki czytaniu postów Vivida miałem go rozpracowanego i mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać (a i tak raz się zapomniałem i dostałem winnera z backhandu po linii). Grzesiek dobrze czyta grę i się ustawia, zwłaszcza przy siatce, gdzie często stał tam, gdzie zagrałem. Ale z regularnością i kondycją gorzej, więc często psuł, co pozwoliło mi na wygraną bez straty gema. A, jeszcze jedno... Co prawda już to pisałem, ale nie zaszkodzi wyśmiać Grześka jeszcze raz: zaserwowałem asa przy break poincie.
W kolejnym meczu trafiłem na Szumę - młodego gniewnego, który też szedł przez turniej jak burza (9/0 i 9/1 w 2 pierwszych meczach). Na szczęście w trzecim mecz już tak słodko nie było i Piotr69 wymęczył mi przeciwnika (a do tego dał cenne wskazówki). Dzięki temu wiedziałem czego się spodziewać i czułem, że mogę ten mecz wygrać. Co prawda zaczęło się od gema dla rywala, ale potem już lepiej czytałem serwis Szumy i dawałem radę z returnowaniem tych bomb. Stąd też po następnej zmianie stron miałem już przewagę przełamania. Co prawda serwisu nie utrzymałem, ale zaraz znów przełamałem i było 3/2. Kolejne 3 gemy moje (dzięki sporej nieregularności rywala i mojej konsekwentnej obronie, nawet jak po skrócie dostawałem loba to i tak biegłem i starałem się odegrać jak najtrudniej) i poczułem się w miarę pewnie. Następnego gema co prawda przegrałem, a potem ledwo wybroniłem podanie, ale w końcu udało mi się wyjść na 8/3. Szuma ma piekielnie mocny serwis, świetny forehand, ale backhand jest bardzo pasywny, więc starałem się tam trzymać piłkę i to skutkowało. A pod siatką Szuma przeplatał winnery żenującymi pudłami, co przyprawiało go o frustrację, bo dodatkowo co jakiś czas mi udawało się zagrać dobrego passingshota. Przy 8/3 odezwał się niestety mój żołądek, który sugerował szybką wyprawę do kibla. No i 2 gemy szybko poleciały, a ja zacząłem się denerwować, w następnym Szuma miał piłkę na gema, ale wyrzucił o 2-3 cm, następną już o kilometr i miałem meczową. Kolejny błąd i koniec, wygrywam 9/5. Co za ulga.
Następnego dnia trafiam na Pitera. Miałem w pamięci porażkę z nim z maja zeszłego roku, więc trochę obawiałem się tego meczu. Początek potwierdził obawy - po zaciętym gemie nie udaje mi się przełamać, a potem jest 0/30 przy moim podaniu. Co prawda wygrywam serwis, ale potem rywal wygrywa swój. Na szczęście potem Piotrek opadł z sił, coś jak Becki dzień wcześniej, więc udaje mi się wyjść na bodajże 7/2. Po zmianie stron co prawda tracę serwis, ale następne 2 gemy moje i cały mecz wygrywam 9/3. Dobrze, że tym razem Piotrek nie trafiał tak celnie z forehandu, a i przy siatce jego woleje miały bardziej przyjazny dla mnie kierunek i kozioł (nie wiem, czy to kwestia innej nawierzchni, czy też Piter zmienił trochę technikę gry przy siatce, ale tym razem już piłka nie siadała tak po woleju, a do tego nie były one zagrywane kątowo w karo serwisowe. Całe szczęście, bo tamte cięte woleje doprowadzały mnie do łez.
No i na koniec finał. Zaczęło się przyjemnie, bo po długim gemie wychodzę na prowadzenie, a to z JCz nie zdarza mi się często. Ba, na TF-ie to się praktycznie nikomu nie zdarza.
Niestety, potem nie było tak słodko. Serwis Jacka był dla mnie w tych warunkach (światłocień) prawie nie do odbioru, a swój frajersko przegrałem (przy 30/15 zagrałem dobre minięcie i będąc pewnym swego nawet krzyknąłem "Tak!!!", ale Jacek odbił to zagranie na moją stronę. Była to co prawda wystawka, ale ja ją zepsułem i zamiast 40/15 było 30/30). Kolejne gemy też dla Jacka i robi się 1/6. Na szczęście wtedy pojawiło się słońce, światłocień stał się jeszcze bardziej uciążliwy i Jacek zepsuł 2 proste woleje. To sprawiło, że cofnął się za końcową i jakoś udało się go wycykać. I to w 3 gemach z rzędu. 4/6. Niestety potem przegrywam podanie, ale zaraz łapię przełamanie. Mam też piłkę na 6/7, a Jacka na siatce, ale zamiast przebić (słońce jeszcze świeciło) zagrałem w siatkę. A zaraz potem słońce zaszło i Jacek mnie dobił. Choć w sumie nie, nie zdążył. Kort mieliśmy do 13, a wtedy było dopiero 8/5 40/15, więc myślę, że mecz uznajemy za nierozstrzygnięty.
"The reason people use a crucifix against vampires is that vampires are allergic to bullshit." - Richard Pryor
"Nie jest dyshonorem przegrywać kiedy w grę wkłada się całe swoje serce." - Sir Matt Busby
"Pater postanowił zapytać swoją siostrzenicę o znaczenie wyrazu "real", który jemu samemu kojarzył się z przepłacanymi, narcystycznymi i metroseksualnymi piłkarzami ze stolicy Hiszpanii." - Krajewski, Czubaj, "Róże cmentarne"