Skoro już wspomniałem w innym wątku, że to temat na oddzielny esej - wrócę do tego tutaj. Czytanie to wymierająca dziś sztuka. I nie mówię tu o formie komunikacji dla średniozaawansowanych, którą tu uprawiamy. Mówię o czytaniu przez duże "C". Mówię o przyjmowaniu i pojmowaniu tekstu pisanego, zgłębianiu jego treści i napawaniu się słowem.
Obecnie moją lekturą poduszkową jest "Lód" Jacka Dukaja. Nie jest to dobry autor do poduszki, ale o tym dlaczego - dalej. Bez względu na "niepoduszkowość" to mój zdecydowanie ulubiony pisarz - może ze względu na brak bariery czasu i przestrzeni. Pisze tu, teraz i jest w naszym (+/- moim) wieku. Do mojej duszy wszelako trafia. Może też dlatego, że bliskie mi jest rozważanie natury człowieczej, które jest dla mnie w jego twórczości tak atrakcyjne, jak wyraźne mimo wszystkich zawiłości konstruowanych przez niego światów.
Powieści Dukaja nam współczesnym czyta się źle. Tego nie da się skartkować w metrze i nieporęcznie jest te tomiszcza przeglądać w autobusie. Wielka księga w twardej oprawie nie jest też ulubionym towarzyszem podróży w tylnej kieszonce dżinsów w pociągu. Trudno jest to nawet czytać w łóżku, bo odpłynięcie w alternatywny świat kończy się niechybnym "zjazdem do zajezdni". To klasyczna literatura fotelowa. Cisza mącona jedynie szumem powietrza w szybrze kominka lub cichym szumem samowaru, przytłumione światła, gorąca herbata na stoliczku obok, miękki dywan lub podnóżek pod stopami są jedyną słuszna oprawą. Tak należy odwiedzać światy, które przed nami Dukaj otwiera.
Jego powieści są zbyt głębokie, żeby się po nich prześliznąć jak po kanałach telewizora i zbyt wyrafinowane, żeby je kartkować w prostym przebieżeniu fabuły. Fabuła jest z resztą jedynie pretekstem do rozważania o ludzkiej naturze, której trafność w wieloaspektowości jest dla mnie porażająca. W Dukaja się zapada i jest to megaprzyjemne choć wymaga czasu i koncentracji. Czytając Dukaja trzeba myśleć, wyrabiać sobie "stosunek do sprawy". W nagrodę można napawać się bogactwem, różnorodnością i przewrotnością języka powieści. Nidgy wcześniej nie ciągnęło mnie do przeczytanych już książek. Ten autor zmienił moje spojrzenie na ten temat. Przeczytać raz jeszcze, dać się ponieść pretekstowi fabuły, aby dokładniej przyjrzeć się zakamarkom dusz i światów...
Ostatnimi dniami korzystam z wieczorów "inaczej". Znajduję codzień godzinkę w fotelu z opasłym tomiszczem (ponad 1.000 stron) "Lodu" w dłoni pod pretekstem doglądania ognia w kominku. Od razu mam efekty, bo podgoniłem kilkaset stron... chciaż nie... Dukaja się nie podgania... Powoli przepływa się, przekapuje się z karty na kartę jak ciężki, gęsty olej... Już jest się stronę dalej, ale jednocześnie wciąż dwie strony wcześniej... Jak pisałem nie czyta się lekko, ale z niesamowitą przyjemnością...
A Wy macie jakichś swoich "lekarzy myśli"?