Te fotki powyżej, to jeszcze byliśmy na sucho, pierwsza rozgrzewka, poty puściły potem.
Odtajałem (choć kości bolą a ćwiczenia na łokieć to na 2-3 dni muszę zawiesić), to mogę opisać, jak zapamiętałem ten turniej. Losowanie, z drobną korektą na rozstawienie terytorialne, przyniosło niespodziankę - RoTTeN nie zagra z Miśkiem!
Wiadomo też było, że w takiej formule rozgrywek każdy musi rozegrać 5 setów, co trochę mnie przerażało - w ciągu ostatnich 30 dni zagrałem tylko półtora seta, w debla...
Na początek S&V, nie miałem pojęcia co mnie czeka. Okazało się, że Sławek długo się rozgrzewa a i nowy nieznany obiekt nie pomagał, stąd mnóstwo niewymuszonych błędów. Trochę mu w tym pomagałem ćwicząc zabójcze uderzenie siekierkowe a'la Niculescu.
Następnie Driver, trochę sponiewierany przez Miśka. Pierwsze gemy na przewagi, ale z uwagi na mój styl gry zniechęcał się co raz bardziej. Przy 1:4 powiedział, że "nie lubi, nie może i nie chce i w ogóle" i tak to się skończyło.
W tym momencie już było u nas wiadomo, że z Miśkiem wychodzimy z grupy, ale grać trzeba. Pierwsze gemy, to same błędy z obu stron - ja się za mało starałem a Misiek nie mógł się skupić, by ogarnąć ten moje pykanie typu "pijany ninja". Gdzieś przy 2:3 pomyślałem, że więcej to już się nie da i zresztą powinienem się oszczędzać, ale jakoś tak co rusz Misiek pomagał i wyrównywałem. Tak doszliśmy do 5:5 i tu Misiek włączył dopalacze, najpierw serwisowe (parę asów zasadził) a potem forehandowe szpryce i było po wszystkim.
Pół godziny przerwy (bo druga grupa się ociągała) i na przeciwko stanął świeżutki i roześmiany RoTTeN. Po pierwszych piłkach poczułem, że moje ramię mówi "nie!", a łokieć szepcze z przerażeniem "ile jeszcze?!" i ponieważ RoTTeN bez żenady ćwiczył z powodzeniem na mnie swoje RoTTacje - zrobiło się 0:3 Moje członki w końcu się trochę rozluźniły, więc postanowiłem jednak powalczyć, ale było już za późno, nie wczoraj. Moje przebijanie (a nic więcej już nie mogłem) było za słabe na regularne i RoTTacyjne wrzutki RoTTeNa.
O 3-cie miejsce zagraliśmy z czarnym koniem Jankiem - ależ się zrobił regularny i wybiegany! Już po pierwszym gemie wiedziałem, że na przebitki to z nim długo nie pociągnę. Postanowiłem rozrzucić, skrócić i przy siatce skończyć jak najszybciej! Szybko nie było, ale że wolej i smecz jeszcze jakoś funkcjonowały to się udało.
Rehabilitacja łokcia pewnie mi się przeciągnie (wszystko przez hohvara!), ale fajnie było znowu z wami pogadać i przy okazji poodbijać.