Przecież czy gem, czy równowaga to i tak serwis był na tę samą stronę.Jakuboto pisze:Można postarać się odtworzyć wynik. Patrząc od tego czy serwis był na stronę równowagi czy przewagi.
Mnie rywalizacja generalnie napędza, więc nie wiem, czy jestem dobrym doradcą, nie każdy ma takie charakter jak ja, natomiast mnie w ważnych meczach na styku utrzymuje w koncentracji liczenie po każdej piłce punktów potrzebnych do wygrania seta/meczu. Jeśli zaś chodzi o sytuację kompletnego paraliżu, to ja w takich sytuacjach zaczynam przebijać lekko lecz balony na środek kortu. Potem, gdy przy takich zagraniach nie robię błędów (najlepiej, gdyby rywal psuł, ale jeśli mnie kończy, a nie ja popełniam błąd, to też jest ok w kontekście odzyskania pewności zagrań), to zaczynam grać te balony na boki i/lub głębiej. Gdy i to jest bezbłędne - obniżam piłkę i zaczynam przebijać bardziej płasko. Potem zaczynam przyspieszać. Wszystko stopniowo, bez spiny.Agent Dołu pisze: O ile macie (jak ja) kompletny paraliż i odcięcie funkcjonujących uderzeń to jakich metod używacie, aby się od buchalterii uwolnić?
To jest mądrość, do której dochodziłem 5 lat. Nie ma co próbować grać więcej niż się potrafi. Trzeba umieć (a jest to bardzo trudne) pozwolić rywalowi na uderzenia kończące. Co z tego, że będę naparzał jak dziki bojąc się, że moje zbyt łatwe piłki będą kończone, skoro będę oddawał punkty niewymuszonymi błędami.Gary pisze: (...) najlepiej, gdyby rywal psuł, ale jeśli mnie kończy, a nie ja popełniam błąd, to też jest ok w kontekście odzyskania pewności zagrań (...)
Gary, również jestem zwierzęciem punktowym, lecz Twój sposób jest o tyle dla mnie trudny, że w normalnej grze na nie gram pod górę, nie jest to dla mnie naturalne zagranie, a w sytuacji "hebla" być może nie gwarantowałaby sukcesu... chociaż spróbować powinienem, ludzie przyzwyczajeni do topsa bądź płaskiej gry na widok balona mogliby zgłupieć i jak pisali mądrzejsi taką piłkę pięknie spartolić.Gary pisze:Mnie rywalizacja generalnie napędza, więc nie wiem, czy jestem dobrym doradcą, nie każdy ma takie charakter jak ja, natomiast mnie w ważnych meczach na styku utrzymuje w koncentracji liczenie po każdej piłce punktów potrzebnych do wygrania seta/meczu. Jeśli zaś chodzi o sytuację kompletnego paraliżu, to ja w takich sytuacjach zaczynam przebijać lekko lecz balony na środek kortu. Potem, gdy przy takich zagraniach nie robię błędów (najlepiej, gdyby rywal psuł, ale jeśli mnie kończy, a nie ja popełniam błąd, to też jest ok w kontekście odzyskania pewności zagrań), to zaczynam grać te balony na boki i/lub głębiej. Gdy i to jest bezbłędne - obniżam piłkę i zaczynam przebijać bardziej płasko. Potem zaczynam przyspieszać. Wszystko stopniowo, bez spiny.
Vivid, pkt 1 nie działa. Absolutnie nie potrafię ukryć jak nagle skracam otwarcie i uderzam jakby emocje ucięły mi przedramię, a został kikut wyrastający z barku.Vivid pisze:Jeżeli "gubimy" jakieś zagranie to:
- o ile to możliwe - ukrywać to.
- nie panikować i nic na "pałę". Zwolnić grę, wrócić do płynności ruchu i starannego ustawiania się, poświęcając na to 2-3 gemy (trudno).
RoTTen, dla niektórych pięć lat to za mało.RoTTeN pisze:To jest mądrość, do której dochodziłem 5 lat. ...
Warto dodać, że na umiejętności należy patrzeć z perspektywy danego dnia, a nie poprzedniego. Bardzo łatwo o spadek formy po zagraniu "meczu życia". W głowie siedzi jakie cuda grało się ostatnio i podświadomie chcę się grać je znowu. A tu się nie da. Myślę, że to działa nawet u zawodników: ktoś z zaplecza po dniu konia i wyeliminowaniu faworyta często odpada w kolejnym meczu po kiepskiej grze.RoTTeN pisze:Próby grania ponad umiejętności zawsze kończą się klęską.
Podpisuję się pod tym obiema rękoma. Pamiętam kilka takich meczów, gdy po cudownej grze dnia poprzedniego - następnego już tak dobrze nie szło. Na szczęście dość szybko nauczyłem się, co w takiej sytuacji robić i nie napalałem się na grę ponad stan, wracałem do grania tego, co grałem zazwyczaj, bez dnia konia.koza pisze:Warto dodać, że na umiejętności należy patrzeć z perspektywy danego dnia, a nie poprzedniego. Bardzo łatwo o spadek formy po zagraniu "meczu życia". W głowie siedzi jakie cuda grało się ostatnio i podświadomie chcę się grać je znowu. A tu się nie da.RoTTeN pisze:Próby grania ponad umiejętności zawsze kończą się klęską.
U mnie balon jest naturalnym zagraniem, więc o tym napisałem, natomiast generalnie miałem na myśli, żebyś spróbował grać to, co jesteś w stanie zagrać w danej chwili w kort ze skutecznością 99% - jeśli dla Ciebie będzie to zagranie płaskie, a nie balon - graj lekkie płaskie szmaty. Ważne, żeby się uspokoić mimo rozkładu uderzeń i wydłużyć wymiany (żeby odzyskać pewność uderzeń musisz przecież parę razy odbić w kort) oraz wyeliminować na chwilę błędy własne, niech to rywal kończy.Agent Dołu pisze:Gary, również jestem zwierzęciem punktowym, lecz Twój sposób jest o tyle dla mnie trudny, że w normalnej grze na nie gram pod górę, nie jest to dla mnie naturalne zagranie, a w sytuacji "hebla" być może nie gwarantowałaby sukcesu... chociaż spróbować powinienem, ludzie przyzwyczajeni do topsa bądź płaskiej gry na widok balona mogliby zgłupieć i jak pisali mądrzejsi taką piłkę pięknie spartolić.Gary pisze:Mnie rywalizacja generalnie napędza, więc nie wiem, czy jestem dobrym doradcą, nie każdy ma takie charakter jak ja, natomiast mnie w ważnych meczach na styku utrzymuje w koncentracji liczenie po każdej piłce punktów potrzebnych do wygrania seta/meczu. Jeśli zaś chodzi o sytuację kompletnego paraliżu, to ja w takich sytuacjach zaczynam przebijać lekko lecz balony na środek kortu. Potem, gdy przy takich zagraniach nie robię błędów (najlepiej, gdyby rywal psuł, ale jeśli mnie kończy, a nie ja popełniam błąd, to też jest ok w kontekście odzyskania pewności zagrań), to zaczynam grać te balony na boki i/lub głębiej. Gdy i to jest bezbłędne - obniżam piłkę i zaczynam przebijać bardziej płasko. Potem zaczynam przyspieszać. Wszystko stopniowo, bez spiny.
Tak, ale raczej widzę tu inny mechanizm - gość wpada w stan błogości i wyluzowania, a wynik zaczyna uciekać, i wtedy włącza się panika.koza pisze:Jak przegrywamy powiedzmy 2:5 w decydującym secie, to można rzucić "no to mnie dzisiaj załatwiłeś" albo stare, polskie "kończ waść wstydu oszczędź". Niejeden po czymś takim będzie chciał skończyć efektownie, a z każdym błędem presja będzie rosła.
Jeszcze lepiej sprawdza się: "Masz wspaniały forehand, jak Ty to robisz (i tu pytanie o parę technicznych szczegółów - chwytu, prowadzenia ręki itp.)?" I wtedy rywal zamiast grać płynnie i naturalnie zaczyna się sam zastanawiać, jak dokładnie gra to uderzenie i przestaje to tak dobrze wyglądać.koza pisze:W miarę się sprawdza pochwalenie danego elementu gry. "Ale Ci forhend siedzi, normalnie co dotkniesz to zabijasz" i często przeciwnik zaczyna się coraz bardziej popisywać tym zagraniem, a jak już się popisze kilkumetrowym autem, to zaczyna się spinać i kombinować.
Nie, to lepiej. - Masz taki g... forhend, a tak ładnie w korcie siedzi. Jak ty to wszystko tak potrafisz spierd....?Gary pisze:Jeszcze lepiej sprawdza się: "Masz wspaniały forehand, jak Ty to robisz (i tu pytanie o parę technicznych szczegółów - chwytu, prowadzenia ręki itp.)?" I wtedy rywal zamiast grać płynnie i naturalnie zaczyna się sam zastanawiać, jak dokładnie gra to uderzenie i przestaje to tak dobrze wyglądać.koza pisze:W miarę się sprawdza pochwalenie danego elementu gry. "Ale Ci forhend siedzi, normalnie co dotkniesz to zabijasz" i często przeciwnik zaczyna się coraz bardziej popisywać tym zagraniem, a jak już się popisze kilkumetrowym autem, to zaczyna się spinać i kombinować.
Zastanów się, na czym się koncentrujesz. Najwyraźniej rozpatrujesz to, co było, a nie "tu i teraz". Analiza gry to jedno (chłodne myślenie o tym jak grać), ale rozpamiętywanie, jaka z ciebie d..a, ukierunkowane jest tylko na ukaranie ego, a to nikomu nie wychodzi na dobre. Wniosek: myśl tylko o piłce nadchodzącej, patrz tylko na nią, tylko do niej się ustawiaj, a w chwilach kryzysu najlepiej zagraj na 80% mocy, a za to z najwyższą starannością.keteim pisze: I niestety po jednym - dwóch słabych zagraniach potrafiłem całkowicie oddać mecz, grając z każdą piłką coraz gorzej.
Dlatego nie gram w żadne gry zespołowe ani w debla. Zastanów się, jaki masz charakter, czy umiesz wyeliminować to myślenie o innych. Jeżeli jesteś w stanie się wyluzować (w luźnych meczykach na mnie latem dobrze działał mały browarek ), to nie ma co dramatyzować, ale jak problem jest permanentny, to olej debel.keteim pisze: No i świadomość, że być może zepsułem innym poziom gry. Przynajmniej ja tak to czuję. Doszło do tego, że poważnie rozważam zakończenie gry deblowej, by nie stresować się opiniami kolegów (nawet tymi nie wypowiedzianymi). Strasznie mi żal, ale chyba tak będzie lepiej dla moich kolegów.
Złamałem 1 rakietę i do tej pory mi wstyd. Mam jednak kolegę, który regularnie łamał. Ale pracował nad cierpliwością i teraz już się nie podpala. Podstawą była jednak regularna praca nad stroną fizyczną i techniką. Kiedy wyeliminował słabość rodzącą frustrację - czyli ustalił pewne zagranie z BH, nabrał spokoju w grze, nie boi się dłuższych wymian i nie wkurza się.keteim pisze: Do niedawna ofiarami mojej frustracji padały niestety rakiety (w ilości sztuk trzy - połamane) oraz naciągi (ilość bliżej nieznana - celowy demontaż na słupku od siatki - pękają bardzo dobrze). Na szczęście udało mi się powstrzymać dalsze akty destrukcyjne sprzętu.