Jest kilka publikacji tenisowych do których od czasu do czasu wracam. Właśnie skończyłem po raz drugi czytać "Tenis - wewnętrzna gra" Timothy Gallwey i o ile za pierwszym razem książka tego uznanego autora przebudowała gruntownie moje tenisowe myślenie o tyle teraz nie ze wszystkim się zgadzam.
W uproszczeniu autor stawia tezę że nasz rozwój tenisowy i jego kortowe wyrażenie pod postacią gry hamują wewnętrzne relacje pomiędzy poznawaniem automatycznym i naturalnym i takim odtwarzaniem ruchów, a kształceniem poprzez teoretycznie opracowane przyswajanie i kontrolowanie ruchów.
W skrócie: nikt nas nie uczył jak trzeba wchodzić na schody, a wszak to potrafimy bez interpretowania tego jak to się odbywa, nie podpowiadamy swojemu ciału co ma zrobić, aby utrzymać po raz pierwszy równowagę na rowerze. Nie przyszedł ojciec do nas i nie powiedział: skup się pamiętaj żebyś cały czas utrzymywał swój środek masy na szerokości śladu jaki odciska Twoja opona wtedy się nie przewrócisz. Nie uczył nas jak zakręcać, a nasze ciało to przyswoiło. Mówił za to: siadaj i jedź, sam poczujesz jak utrzymywać równowagę.
Według autora ciało nasze świetnie da sobie radę bez naszej ingerencji w proces nauczania techniki tenisowej korzystając jedynie z "czucia" kiedy coś robimy poprawnie a kiedy nie, lub dużo lepiej wykonujemy ćwiczenia widząc je uprzednio nie rozumiejąc wcale co podczas nich się odbywa, na zasadzie prostego odwzorowania i wizualizacji.
Na ile Waszym zdaniem ta teoria się sprawdza, a na ile potrzebujecie słownego instruktażu (być może własnego) do poprawnej realizacji założeń?
A może musicie zrozumieć całą biomechanikę tego ruchu, aby go wykonać poprawnie. Wszak wg Gallwey'a umysł trzeba czymś zająć aby ciało mogło wykonać swoja pamięć. To może być obserwowanie szwów na piłce a może to być i podwójne różniczkowanie drogi po czasie.
Kto jak ma (?) i co komu pomaga w rozwoju?
Być może optymalny model nie ma charakteru uniwersalnego, a musi być dopasowany jak dobry garnitur?