Ostatnio ponarzekałem, na kort "ziemno-betonowy", dzisiaj pomarudze o przygotowaniu stoku.
Przyjeżdżam kole dziesiątej na stok i co widzę, gorzej niż go wczoraj zostawiłem, co prawda siąpi jakiś drobny kapuśniaczek, ale w nocy było coś poniżej -7, a armatki zdaje się potrzebują -5, żeby naśnieżać, więc o co chodzi? Za parę dni ferie, w weekend pewnie zacznie się oblężenie, a na stoku w kilku miejscach wystaje ziemia i to za garbami jeszcze. To tak jakby zostawić rozlany olej na torze i kazać motocyklistom po tym jeździć. Ponieważ trochę przylodziło, to stok był prawie pusty, jeżeli nie liczyć goprowców, którzy mieli ćwiczenia i wozili się z toboganem. Oni mogli się bawić, bo im trudniejsze warunki, tym lepszy trening, ale puszczanie zwykłych ludzi na stok gdzie widać ziemię (a można było przygotować stok), plus do tego zlodzony śnieg, to według mnie kryminał. Wjazd z dużą prędkością na taką ziemię (a dzisiaj śnieg nosił, aż miło), może się skończyć trwałym uszkodzeniem kolan.
Ponieważ miałem dwudniowy karnet udałem się na drugą górkę (ten sam właściciel), pobliski Gromadzyń (o którym mogę napisać, że się na nim narciarsko wychowałem), co dziwne tutaj śniegu opór i poza nielicznymi miejscami, w których pokazał się lodowy podkład, warunki bardzo dobre (jeżeli nie liczyć tego marznącego kapuśniaka, który wpływał na widoczność, zamarzając na goglach).
Niestety ze względu na chyba cztery grupy nauki jazdy, nie dane mi było wykonać zwyczajowego, otwierającego zjazdu na "krechę", ale że w miarę dobrze byli prowadzeni przez instruktorów, to pomimo tego, że się wozili w poprzek, to zostawało trochę miejsca na odrobinę szaleństwa.
Stok nie jest długi, ta ciekawsza część ma 750m i zakończona jest fajną ścianką, na której można spokojnie przekroczyć setkę na dobrym śniegu. Wadą jest to, że chcąc przytrzymać prędkość trochę dłużej (na dobrych nartach i w odpowiednim ubraniu, przypuszczam, że można by machnąć ze 130km/h), wyhamowanie wychodzi tak, że pióropuszem śniegu sypie się ludziom, do jedzenia, jeżeli siedzą przed knajpą poniżej stoku dodatkowo trzeba jeszcze później podchodzić do wyciągu, a chcąc dojechać jak najbliżej wyciągu, hamowanie zawsze wychodzi na prawą nogę.
Dlatego też z wrodzonego lenistwa (już się w życiu napodchodziłem
), otwierałem pozycję gdzieś w 2/3 ścianki, a i tak gps zapisał 98km/h z kawałkiem jako maksymalna prędkość.
Co prawda kompresja na wyhamowaniu jest taka, że palce lizać, jak się wejdzie na krzywiznę narty, ale po 33 razach tak jak dzisiaj, mięśni prawego uda nie czuję (co ciekawe, bóle zaczęły się po zdjęciu butów narciarskich
).
Po wczorajszym przetarciu, wpadłem na pomysł, żeby wziąć, zakupione na tenisa opaski pod kolana i sprawdziły się znakomicie. Co prawda obciążenia nie zmniejszają, ale pozycjonowanie kolana jest lepsze.
Buty układają się coraz lepiej i tylko żałuję, że nie wziąłem Voelkli na ten stok (ale nie sądziłem, że będę tu jeździł). Na klasycznych GSkach, byłoby więcej zabawy na takim twardym stoku, niż w na tych moich wydeptanych kapciach.
PS. Zaglądam na stronę internetową i widzę, że właśnie chodzą ratraki na Laworcie, ciekawe, czy to przez opady (co bardziej prawdopodobne), czy GOPR ich opieprzył.