Gdyby był Azjatą, to raczej nie wyzbyłby się tego charakterystycznego akcentu z tamtej części świata (jednego z silniejszych w angielskim). Jak go słucham, to słyszę klasycznie kalifornijską wymowę wielu słów (takie do przesady akcentowanie poszczególnych sylab do osiągnięcia sztucznie jakbyś cały czas wymawiał wszystko z bardzo mocno rozdziawioną japą).
A co do gramatyki i składni zdań - bywam w USA zawodowo plus część klientów w mojej firmie to amerykańskie korporacje* i powiem Ci, że byś się zdziwił, jak prostym językiem mówi większość z nich. I jak potrafią kaleczyć gramatykę, czy to tak obiektywnie, czy subiektywnie patrząc, tj. przez pryzmat złożonych konstrukcji British English nauczanych w Polsce (co do zasady Polska jest w strefie wpływów nauczania British English, a nie American English, co widać chociażby po proporcji uczniów zdających brytyjskie egzaminy - FCE, CAE, CPE czy poszczególne poziomy Business English do ludzi zdających amerykańskiego TOEFL-a).
Dobrze nauczony Polak zna gramatykę angielskiego lepiej niż przeciętny Amerykanin. Czasy typu present czy past perfect w codziennym języku mówionym? Zapomnij. Inverted speech? Zapomnij. Jakieś bardziej złożone conditionals? To samo. Wszystko jest "I was, I am". Czas przyszły - "I am going to". Lepiej jest u nich ze słownictwem (u tych wykształconych, bo ci bez wykształcenia czy po prostu z nizin społecznych to często jakby 10 słów na krzyż w kółko używali i często są to jakieś slangowe słówka albo taka nowomowa - pourywane fragmenty słów połączone w nowe zbitki wyrazowe - obejrzyj sobie jakiś program na Discovery w stylu "amerykańscy bimbrownicy/przemytnicy/kłusownicy/poławiacze marlinów, a zobaczysz o czym mówię), a i tak najbardziej liczy się dla nich akcent - uwielbiają zgadywać skąd jesteś (w sensie: z jakiego stanu w USA, bo reszta świata mało ich interesuje) albo jakie masz korzenie (tam każdy umie o sobie powiedzieć coś w stylu: jestem w 1/2 Niemcem, w 1/4 Włochem i w 1/4 Polakiem).
A ja jestem w 100% prosty chłopak ze Wschodu. Ale nie z aż tak znowu dalekiego
.
Poza tym wszystkim, to taka obserwacja ode mnie - im więcej oglądam jego filmików, tym częściej zauważam, że jego wiedza o pewnych tematach okołosprzętowych jest jednak dość powierzchowna plus zdarza mu się plątać w niektórych "zeznaniach". A do tego, te śmiechowe amerykanizmy, w stylu: najlepsze dwie piłki to Wilson US Open oraz Penn Marathon. Wybór z jakim prawdopodobnie nie zgodziłby się nikt spoza USA
. Czyli radzę podchodzić z lekką dawką ostrożności do niektórych sądów wyrażanych przez tego gościa. Co nie zmienia faktu, że lubię go oglądać (a że wcześniej go nie znałem, to oczywiście: dzięki za linka Vidziu, rasisto ty nasz jeden...
).
Obecnie najlepszy jakościowo content tenisowy (i chyba najbardziej różnorodny) moim zdaniem tworzy "dobry znajomy" tych z nas, którzy regularnie śledzą SF albo TT, czyli Jonas, znany jako tennisnerd. Sprawdźcie sami na tennisnerd.net (przy czym pamiętajcie, że to ciągle jest faza rozruchu i część sekcji jeszcze nie ma za wielu wpisów). Z tym, że akurat jeśli chodzi o samo nauczanie tenisa, to chłopaki z Malty (czyli ci od Jonasa) są nie najgorsi, ale i nie najlepsi (tu zdecydowanie wygrywa dla mnie od lat Top Tennis Training, tyle że ci akurat już tak się rozrośli, że najlepsze kąski chowają za paywallem, a często za podwójnym paywallem, co już jest lekko wkurzające, ale dla przykładu - backhandu można się uczyć w lekcjach z Tommym Robredo albo Davidem Nalbandianem i jest to wartościowy content).
* - u mnie w firmie szefostwo wprowadziło już wiele lat temu zasadę, że jak ktoś w zespole pisze/mówi po angielsku bardzo poprawnie, to może się tak komunikować z klientami w UK. Do całej reszty świata, na czele z USA, mamy pisać i mówić maksymalnie prosto, tak żeby być jasno zrozumiałym, a w stosunku do klientów z USA, aby dodatkowo nie wyjść na zadufanych w sobie, co to się przechwalają jak dobrze władają angielskim. Po prostu - zbyt dobry angielski dla Amerykanina brzmi sztucznie i zbyt brytyjsko, co im się od razu kojarzy z napuszeniem i brytyjskim imperializmem spod którego się nie bez trudu wyzwolili.
Taki opis "uczuć" Amerykanów jest oczywiście sporym uogólnieniem z mojej strony (i ja też jak piszę do naszego konsultanta, który jest profesorem na Northeastern University w Chicago, to nie silę się na pisanie prosto i nie gramatycznie), ale co do zasady podejście "nie chwal się, że znasz trudne konstrukcje w angielskim" od lat sprawdza się nam w kontaktach handlowych w USA
.