Takie luźne spostrzeżenie z wczorajszej gry ...
Tenis, jak zawsze powtarzam, to gra umysłów, gra emocji. Zaraz, czy emocji? Nie, raczej ich braku.
Każda myśl jaka przychodzi nam do głowy niezwiązana z grą to przecież jakieś emocje, złe, dobre, nie ważne, ważne jest to, że są to zawsze jakieś emocje. To odbiera nam koncentrację, głowa nam "ucieka".
Zatem można powiedzieć, że tenis polega na tym by maksymalnie odsunąć emocje, oczyścić umysł.
A wracając do wczorajszej gry. Miałem w 2-gim secie 5:3, 40-15, własne dobrze funkcjonujące podanie. Przeciwnik już pogodzony z przegraną. I co się stało, że nie domknąłem seta przed końcem czasu?
Zagrały emocje, ale nie moje. To ja popełniłem błąd grając na emocjach przeciwnika.
W czasie naszych gier, gramy ze sobą od lat, sporo jest zawsze tzw. trash talking-u (nabijania się z siebie, dogadywania). Wiadomo, gramy na luzie, wygłupiamy się, jesteśmy kumplami z dystansem do siebie, nikt się nie obraża.
Przy tym 40-15 posłałem jakąś zaczepkę w stronę przeciwnika. I akurat trafiłem w "punkt". On się nie poczuł urażony, ale gdzieś się spiął, zawziął i zaczął walczyć. Ja grałem swoje, ale on podniósł poziom swojej gry i dociągnął do tych 5-4. Obudziłem w nim lwa (raczej lwicę, bo lwy to lenie co przychodzą na gotowe ).
Czy zatem na korcie warto być bezemocjonalnym zombie? I tak i nie.
Warto, gdy nie potrafimy odpowiednio grać emocjami. Jeżeli natomiast potrafimy to może to być świetna broń.
Można tu mnożyć warianty i przykłady, ale nie chce mi się, jak zwykle.
Skupmy się zatem na tej najbardziej typowej sytuacji - gramy super piłkę, wygrywamy i okrzyk, "pompa", mina wściekłego Huna , ewentualnie kolesia z zatwardzeniem na klopie.
Czy to dobre rozwiązanie? Nie o tym zatwardzeniu mówię , mówię o tym uzewnętrznianiu radości.
Jeżeli nas to mocno nakręca, jest nam to potrzebne to oczywiście warto. Ale jeżeli nie jest to nam aż tak potrzebne, możemy to zdusić w sobie, zachować kamienną twarz, to warto. Dzięki temu unikamy zagrożeń i/lub dajemy przeciwnikowi do myślenia.
Czyli mamy:
1. Unikanie zagrożenia
2. Dekoncentracja przeciwnika
Ad. 1.
Większość z nas ogląda filmy. Jakieś sensacje. I taka typowa scena, element scenariusza. Ten zły dopada dobrego, dobry już jest prawie pokonany i ... tu następuje kluczowy błąd, ten zły zamiast bez ceregieli dobić tego dobrego zaczyna się nad nim pastwić czy wygłasza jakąś górnolotną mowę. W tym czasie coś się dzieje, ten dobry odzyskuje siły i zły bohater dostaje ostatecznie łupnia.
No klasyka.
Tak samo jest z tenisem i sportem w ogóle. Masz szansę to się nie baw, dobij. Jak masz przeciwnika w narożniku to go wykończ a nie rań go, nie celebruj przewagi tylko ją wykorzystaj. Ranny i zagoniony w róg rywal jest bardzo niebezpieczny.
Jak to się ma do sfery mentalnej i emocji? Tak jak u mnie we wspomnianym wczorajszym meczu. Przeciwnik już był pogodzony z przegraną, ale ja coś powiedziałem, ruszyło go, zaskoczył, w ułamku sekundy stwierdził, że będzie gryzł kort a mi nie odpuści. I tak naładowany zaczął mnie gonić ...
Dlatego jak mamy już mecz niby wygrany to nie warto uzewnętrzniać emocji. Jakiś okrzyk, pompa i możemy obudzić lwa za siatką ...
Trzeba zachować spokój, niech przeciwnik sobie "spokojnie" przegra, pozwólmy mu na to.
Warto o tym pamiętać.
Ad. 2.
Gramy super wymianę, pięknie kończymy. Okrzyk, pompa. Czy to się opłaca? Lepiej zachować kamienną twarz i jeszcze posłać jakiś tekst wskazujący, że nic się nie stało, norma.
Na czym polega ten taktyczny myk? Na tym, że przeciwnik zwyczajnie spodziewa się jakiegoś okrzyku, pompy itd.
Czyli w jego mniemaniu po czymś takim nic się nie stało, jest tak jak miało być, nie ma powodów do myślenia, nie ma czegoś co go zaskakuje. To prosta ścieżka - to co zaskakuje wywołuje emocje, emocje wywołują utratę koncentracji, a utrata koncentracji to gorsza gra.
Przeciwnika warto zaskakiwać nie tylko zagraniami, ale i zachowaniem, dawać mu do myślenia, odbierać koncentrację.
Jak po dobrym zagraniu zachowamy się przewidywalnie to nie tylko zapewniamy przeciwnikowi spokój bo reakcja jest taka jakiej oczekiwał. Dodatkowo dajemy mu pewność siebie, on myśli, OK, gość za siatką zagrał świetnie i daje temu wyraz, czyli na nim to też zrobiło wrażenie, nie jest więc jakiś super. Co na mnie robi wrażenie na nim też, zatem wszystko gra, udało mu się i tyle, gramy dalej.
Natomiast jak powstrzymamy emocje, udamy, że nic się nie stało to gość za siatką ma problem. Rodzą się wątpliwości i pytania - z kim ja gram, co to za gość, jaki dobry może jest itd.
Kilka razy już pisałem, że miałem grać z facetem, który patrząc z boku grał fajny, dobry tenis. Wyszedłem na kort i liczyłem, że przegram. On zaczynał, posłał mi serwis sezonu, a ja poszedłem w ciemno i dostał taki kończący return, że mu szczęka opadła.
A ja wtedy pełny luz, nonszalancja i tekst w stylu - Niezły serwis. We mnie się aż gotowało, ale wiedziałem, że muszę to wykorzystać i za wszelką cenę zachować spokój. Gość po tym jednym zagraniu rozsypał się totalnie mentalnie. Dostał szybki łomot, praktycznie bez walki. Rozmawialiśmy potem o tym meczu, on to przemyślał i sam zauważył, że właśnie tym tekstem i swoim zachowaniem po tym jego serwisie i moim returnie kompletnie go rozłożyłem. W tej jednej chwili poczuł, że za siatką stoi jakiś tytan i porażka jest nieunikniona. I mimo, że potem graliśmy dalej i widział, że wcale na tytana nie trafił to nie mógł się pozbierać.
Adam Królak kiedyś mi opowiadał, że grał z kolegą, nie szło Mu. Pod koniec drugiego seta, przy zmianie stron, powiedział koledze, że dziś nie jest w stanie nic mu zrobić. I kolega się posypał, Królak wygrał mecz ...
Dlatego grając ja bardzo rzadko daję upust emocjom, koledzy o tym wiedzą. I nie wynika to wcale z tego, że mam rekreacyjny stosunek do tenisa, no może nie tylko z tego.
I to na tyle przemyśleń niedzielnych ...