Ja mam zasadę, że na dzień dobry uznaję, że wszystko co umieściłem w sieci (nieistotne na jakim serwerze i z jakim poziomem prywatności) jest automatycznie publiczne. Jak coś, co zrobiłem w przestrzeni publicznej. Nie dziś, nie jutro, to pojutrze ktoś będzie miał do tego dostęp. Namiętnie więc używam np. Picasy do udostępniania zdjęć, ale starannie dobieram to, co chcę upublicznić. A to czego nie chcę upublicznić, bo mogłoby w jakiś sposób naruszyć prywatność - trzymam w szafce, a nie w necie. Po prostu tak jak mając świadomość, że na ulicy trzeba uważać, nie oglądam się co rusz przez ramię, czy ktoś za mną nie idzie, tak samo w necie - nie łażę po ciemnych zaułkach, ale nie staram się specjalnie zacierać śladów swoich stóp. A jeśli na podstawie tych śladów ktoś deklaruje, że zrobi mi wygodniejsze chodniki tam gdzie chodzę i przy tych pięknych trotuarach pootwiera sklepy, w których zwykle sam robię zakupy... Co w tym może być złego, że wie o mnie dużo? Moi znajomi tez wiedza o mnie dużo i pewnie dlatego mogę liczyć, że w prezencie dostanę płytkę rockowej kapelki, a nie disco polo... A w sumie nie wybierałem ich (pojawili się niejako sami na mojej drodze w różnych momentach życia) i w dowolnym momencie mogę (jeśli zechcę) skasować sobie u nich konta (wystarczy przestać odbierać telefony). A prawo do wglądu i poprawiania danych osobowych mam u nich mniejsze niż u Wujka Google'a. Do tego na każdej niemal imprezie dochodzi do symultanicznego łączenia kont i niekontrolowanego tworzenia nowych... Czy to źle?
W dzisiejszym świecie, jeśli ktoś zechce zebrać o mnie informacje, przy użyciu których będzie mi mógł spróbować zaszkodzić, to zapewne poradzi sobie i bez nowych zasad prywatności Google.