Miałem teraz założyć temat, ale mnie uprzedziłeś.
Jutro zaczynamy warzenie kobiecego kotła w singapurskim piekiełku. Osiem wybranych spośród całego cyrku zwanego WTA. Tylko jedna z nich może zgarnąć tytuł na koniec sezonu.
Można wiele zarzucać kobiecemu tenisowi. Grają sinusoidą nie tylko w obrębie kilku spotkań, ale także w czasie jednego meczu mogą pokazać kilka twarzy. Od regularnego trafiania w kort "męskimi" zmianami kierunku do grania finezyjnych wolejów, tweenerów czy dropshotów czy do testowania wytrzymałości siatki i bocznych stron obiektu tenisowego lub mylenia korytarza deblowego z polem gry także do zmagań singlowych. Jednak nie można odmówić tenisistkom sprytnej kalkulacji. Często zapisują się do turniejów na ostatnią chwilę, odhaczą spotkanie z mało znaną tenisistką, przegrywają nierzadko nawet 2:0, ale czek za "zagranie" meczu z pewnością imponuje przeciętnego szaraka. Kolejnym, dobrym przykładem będą sprytne zagrywki pod koniec sezonu w wykonaniu Svitoliny, Pliskovej, Stephens czy Bertens. Każda powinna drżeć o brak awansu do turnieju w Singapurze, a tak nie było. Svitolina od dawna trenowała w państwie-mieście i nie zgłosiła się do żadnego turnieju w ostatnim czasie, Pliskova w dziwny sposób przegrywa mecz z babcią Zvoranievą, Stephens dostaje gładkie 2:0 od niekoniecznie popularnej Jabeur, zaś Bertens teoretycznie rozegrała trzy sety w ostatnim swoim spotkaniu, lecz nie była rozgoryczona porażką. Po cyrku w Moskwie okazuje się, że Halep rezygnuje z turnieju, więc wszystkie cztery kombinatorki awansują. Niektóre z nich zgarnęły także czeki za "półudział" w rosyjskich zmaganiach. Dwie pieczenie na jednym ogniu- te słowa idealnie podsumowują tę sytuację. Szkoda tylko kibiców tenisowych wykupujących bilety na turniej w Moskwie. Czy sprytna kalkulacja będzie miała znaczenie? Tak i nie.
Faworytami ekspertów i bukmacherów są między innymi: Osaka, Wozniacki oraz Kvitova. Łatwo zauważyć, że nie mamy tutaj nazwisk Svitoliny, Bertens, Stephens oraz Pliskovej. Oczywiście można traktować wszystkie przedturniejowe przewidywania z dystansem, lecz tutaj jestem w stanie się w pełnej okazałości zgodzić z notowaniami i zapowiedziami. Nie są to nazwiska, które w czarno-białych realiach turniejowych miałyby zagrozić pozostałej trójce. Nie są w wybitnej formie w azjatyckim tourze w tym sezonie, jedynie Pliskova wygrała zmagania w Tokio. Wolna nawierzchnia powinna odpowiadać przede wszystkim Wozniackiej, która broni tytułu sprzed roku i jest w dobrym nastroju po wygraniu dużego turnieju w Pekinie. Od dawna daje się spostrzec, że tenisistki w formie na koniec sezonu praktycznie za każdym razem wygrywają turniej kończący sezon. No chyba, że nazywasz się Sereną Williams.
Kilka słów tym razem o wylosowanych grupach czerwonych i białych. Bez wątpliwości pierwsza z nich jest mocniejszą od drugiej. Najrówniejsza po Halep w tegorocznym sezonie, czyli Niemka Kerber, sensacyjna zwyciężczyni Us Open Japonka Naomi Osaka, damska odmiana Djokovica w postaci Amerykanki Stephens oraz świetna technicznie Bertens. Z grupy powinna wyjść właśnie Osaka i mało wspominana tutaj przeze mnie Kerber, która bądź, co bądź, potrafi na najważniejsze turnieje w tym sezonie potrafi spiąć pośladki. Druga grupa powinna przebiegać pod dyktando Wozniacki, ale Kvitova mająca bilans 17:1 z duetem Pliskova/Svitolina także powinna poradzić sobie i tym razem. Wszak to nie turniej wielkoszlemowy, w których ewidentnie zawodzi, zaś w pozostałych turniejach w większości przypadków jest jedną z czołowych postaci. Półfinały w przewidywanych przeze mnie składach są najlepsze dla biznesu. Pytanie, kto zagra w finale. Osaka czy Wozniacki po drodze mogą wpaść na siebie i z tych dwóch pań jedna powinna zagrać w finale, zaś drugą tenisistką rozstrzygnąć może spotkanie Kerber z Kvitovą. Wszystko w ramach idealnego świata kobiecego tenisa wyśnionym przeze mnie dzisiejszej nocy.
Będzie to ostatnia, nostalgiczna edycja w Singapurze, potem panie przeniosą się do Shenzhen, czego raczej nie potrafię skomentować w pozytywny sposób. Steve Simon kontynuuje dzieło rozpoczęte przez poprzedniczkę Stacey Allaster mające za zadanie ekspansję tenisową Azji trochę mimo woli samych Azjatów, którzy niekoniecznie wykazują duże zainteresowanie "białym sportem". Łezka w oku się kręci na wspomnienie o finałach w Madrycie czy Nowym Jorku, czyli cywilizowanych miejscach na finał finałów. Singapur mimo wszystko można ocenić dobrze jako organizatora ostatnim, poważnym turnieju w sezonie. Miasto znane i czuło się wyjątkową atmosferę w zawodach. Nie chcę na starcie skreślać Shenzhenu, ale skoro moja rodzicielka nie zna tego miasta, to wiem, że jest już źle. W tym roku Simona Halep grała w turnieju w tym mieście w styczniu i frekwencja jak na spotkania liderki rankingu wręcz mizerna i nie sądzę, by miałoby się to zmienić w przyszłym roku, gdy już będzie rozgrywany najważniejszy turniej pod egidą WTA.
Mam nadzieję, że nie zawiodę się poziomem meczów, wszak gra tutaj czołówka damskiego tenisa, zaś panie muszą zdawać sobie sprawę, że na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za reklamę kobiecych rozgrywek.