Skrzypce bo miałem/mam za mały mały palec na fortepian. Wysłali mnie rodzice w podstawówce, ale skrzypce to była mordęga dla mnie. Na szczęście pod koniec podstawówki trafiłem na świetnego nauczyciela od historii muzyki, który otworzył mi słuch. Szczególnie na jazz i klasykę. Potem zakochałem się w Bachu, a po tym prosta droga do trash metalu. Zwłaszcza, że najpierw amatorsko zacząłem grać na gitarze (wcześniej tylko trochę liznąłem basu bezprogowego w szkole) więc to było dosyć naturalne przejście.
Drugi stopień to już była bardziej zabawa (wtedy nr.1 już był tenis i 4-5 treningów w tygodniu). Nie skończyłem bo połamałem nos na nartach na obozie kondycyjnym i zacząłem źle słyszeć swój głos, dzięki czemu nie maiłem szans na zaliczenie przedmiotów ze śpiewu. Poza tym wiedziałem, że muzyk ze mnie nie będzie a gitara to będzie bardziej hobby. Wtedy też miałem dwa inne pomysły na siebie, ale żaden z nich nie wypalił.
Skrzypce daruj dziecku, bardzo specjalistyczny instrument a efekty przychodzą dopiero po kilku latach, co działa strasznie deprymująco. Lepszy jest fortepian, szybko pojawiają się pierwsze melodie a sam instrument uczy więcej o kompozycji (ze względu na to, że można grać i podkład i linię melodyczną).
Teraz gitara leży schowana w pokrowcu ze zdjętymi strunami a piec i efekty u kumpla w studio. Nie mam czasu ani nikogo do pogrania. Wszyscy kumple albo robią kariery (np. Riverside) albo mają małe dzieci i co innego mają na głowach. Na razie przez ostatnio mocno chorowity okres wróciłem do innego zarzuconego dawno hobby, czyli modelarstwa (z tego co widzę to też kleisz, bo mijamy się na forach mw i pwm). Na gitarę przyjdzie czas, jak zacznie mi starszy syn uczyć się. Na razie zaraziłem go AC/DC.