Zauważyłem, że nasz potencjał w Polsce jest ogromny – wywiad z Dariuszem Lipka

103

Wielu zastanawia się, dlaczego Dariusz Lipka zdecydował się na napisanie autobiografii tenisowej? Na polskim rynku znajdziemy książki największych gwiazd tenisowych, jednak ciężko jest szukać pozycji, która opisuje polskie podwórko. Nasz rozmówca zna środowisko w naszym kraju, bo chociaż jedni mogą powiedzieć, że nic wielkiego nie osiągnął, ale za to bardzo dobrze rozumie problem, przed jakimi każdego dnia stają młodzi adepci tenisa.

Zacznijmy od Twojej kariery zawodniczej. Szybko ją skończyłeś, potem na chwilę wróciłeś, a teraz znowu nie grasz. Czy jeszcze planujesz powrót?

– Na pewno nie będę wracał do zawodowego grania. Raz już była taka sytuacja, że wróciłem do tenisa. Jak się okazało był to bardzo dobry pomysł, ponieważ po powrocie nabyte doświadczenia okazały się bezcenne i bardzo mi się przydają teraz w mojej pracy. Już jednak podjąłem decyzję, że definitywnie zakończyłem profesjonalne granie i nie będzie kolejnego powrotu.

Skończyłem tak wcześnie, ze względu na priorytety. Czas, kiedy podejmowałem decyzję o zakończeniu kariery był niezwykle trudny dla mnie. Byłem w najlepszej formie i dyspozycji, ale ze względu na dwójkę małych dzieci i żonę, która zawsze miałaby zostawać sama z dziećmi, chciałem i musiałem to zakończyć. Za wysoką cenę musiałbym płacić za granie zawodnicze, bo jednak te 30-35 tygodni w roku poza domem byłoby nie do przejścia.

Można powiedzieć, że nie jesteś jedynym zawodnikiem na krajowym podwórku zdecydował się na wczesne zakończenie kariery, żeby jeszcze później wrócić na chwilę. W przerwie inni zajmowali się często pomocą trenerską. Czy Ty miałeś jakieś zajęcia tenisowe w przerwie?

– Były różne etapy. Na początku byłem trenerem, ale rozwijałem też swoją działalność gospodarczą w postaci sklepów internetowych. Zrezygnowałem z kariery zawodniczej po to, żeby bardziej skoncentrować się na zarabianiu pieniędzy, ponieważ żona zaszła w pierwszą ciążę. Zaraz po tym jak urodził nam się syn zostałem trenerem, ale im dłużej nim byłem, tym bardziej czułem, że jeszcze wiele mogę zdziałać w tenisie. Czułem się po prostu niespełniony jako zawodnik i postanowiłem jeszcze wrócić i zagrać przynajmniej jeden sezon profesjonalnie, grając 25-30 turniejów w roku. Nie mógłbym spać spokojnie, gdybym nie spróbował, bo przecież nie ma nic gorszego jak myśl, że mogłem spróbować, ale zabrakło determinacji czy odwagi.

Gdy odszedłeś od grania, a zająłeś się szkoleniem, nie miałeś problemów, żeby przestawić się, że to już nie pod Ciebie jest układany trening, a że to właśnie Ty musisz ułożyć go pod potrzeby innej osoby?
– Rzeczywiście, przyznaję, że kilka lat temu, kiedy zakończyłem granie zawodnicze po raz pierwszy prowadząc zawodnika byłem przekonany, że doskonale sobie poradzę z przejściem w cień ze świadomością, że to zawodnik, którego trenuję będzie najważniejszy, ale im dłużej współpracowaliśmy, łącznie dwa lata, zauważyłem jak dużo jeszcze mogę zdziałać w tenisie, jako zawodnik. Jeżeli chodzi o sferę mentalną to czułem, że samym moim nastawieniem, podejściem, chęcią mogę wiele osiągnąć.
Można powiedzieć, że te niespełnione ambicje pod koniec mojej pracy jako trener ujawniły się, stąd był mój powrót do zawodniczego tenisa na około dwa lata grania z pełnym zaangażowaniem.
Dzisiaj mam już to za sobą i sprawia mi ogromną przyjemność bycie w cieniu zawodnika czy zawodniczki, służąc radą czy pomocą.
Przenosząc się na chwilę do Trójmiasta, gdzie najsłynniejsze korty w Sopocie są obecnie na „kontrolowanym”, Ty wspierasz nowy projekt Lechia Tennis Club.

– To może za dużo powiedziane. Na samym początku, kiedy „nowa” Lechia rozpoczynała swoją działalność, był taki moment, kiedy trochę pomagałem wypromować to miejsce. Są tam moi znajomi z Maciejem Synówką i Michałem Kolarczykiem na czele, a także mój brat Paweł pracuje w tym miejscu. Mamy dobre relacje i znamy się od paru dobrych lat i czuję, że jest to profesjonalne miejsce, gdzie jest młoda krew, gdzie ludzie mają pasję i wiedzą co chcą zrobić. Oni nie patrzą tylko na portfel, ale też, żeby zrobić coś dobrego dla tenisa. Czułem, że to jest takie miejsce w Trójmieście, które pokaże jak można tak naprawdę funkcjonować. Wszystko przed nimi i życzę im powodzenia.

Ostatnio można było dostrzec, że współpracowałeś z Wiktorią Kulik. Czy to był krótkotrwały epizod, czy cały czas jest w planach dalsza praca?

– Nasza współpraca zaczęła się na letnich Mistrzostwach Polski Juniorek w Sopocie, gdzie byłem sparingpartnerem Wiktorii. Na tym turnieju padła propozycja dalszej współpracy. Gdy Wiktoria przyjeżdżała do Trójmiasta to trenowaliśmy właśnie na Lechii. Później było parę wyjazdów do Egiptu i do Japonii, gdzie w zawodach najwyższej rangi juniorskiej – Grade A, osiągnęła swój życiowy juniorski sukces dochodząc do ćwierćfinałów w singlu i w deblu. Muszę przyznać, że te doświadczenia były niezwykle cenne, tym bardziej, że w Japonii spotkałem starych znajomych – trenerów z Hiszpanii m.in. trenera obecnie drugiej juniorskiej rakiety świata Caspera Ruuda. Z czasem współpraca i kontakt z Wiką, nie wiadomo jeszcze tak naprawdę z jakich przyczyn, urwał się.
Poza tym, że jesteś trenerem to zajmujesz się wieloma innymi rzeczami. W Twoim bio znaleźć można informacje o psychologii, rozwoju osobistym i duchowym, marketingu, wyspecjalizowanej diecie, a do tego wszystkiego jesteś przedsiębiorcą. Czy wszystkie te działki przerzucasz na tenis?

– To wszystko jest w pewnym stopniu ze sobą powiązane. Psychologia, a ostatnio nawet bardziej rozwój osobisty i duchowy bardzo mnie interesuje. Wszystko się wzięło jednak z własnej potrzeby. Zanim zakończyłem granie w tenisa po raz pierwszy, dosyć często nie radziłem sobie z meczowym stresem. W pewnym momencie powiedziałem sobie, że mam już tego dość i zacząłem bardzo dużo czytać, jeździć na różne wykłady i seminaria, dzięki czemu poczułem, że mentalność stała się moją mocną stroną. Do tej zmiany mentalnej i pewnego rodzaju przebudzenia doszło też ze względu na pewne wydarzenia w moim życiu, które miały miejsce.

Szerzej opisuję to wszystko w mojej książce, która powstała nie tylko w celach marketingowych, ale głównie po to, żeby pomóc innym i przekazać młodym zawodnikom czy zawodniczkom, ich rodzicom, opiekunom, ale też innym sportowcom, jakich rzeczy mogliby uniknąć w swojej karierze. W końcu zawsze lepiej jest się uczyć na czyiś błędach niż na swoich. Książka zawiera różnego rodzaju porady, wskazówki i podsumowania, które wierzę, że bardzo im się przydadzą. Wiemy, że w tenisie aspekt mentalny odgrywa bardzo ważną rolę, jak nie najważniejszą, dlatego bardziej na tym aspekcie się koncentrowałem.

Jak na razie chyba niedoścignioną biblią o tej tematyce dla tenisistów jest książka Brada Gilberta „Sztuka wygrywania w tenisie”. Czy Ty, jako zawodnik, który przeszedł przez tę lekturę, nie uważasz, że dla gracza i tak brakuje informacji o tym jak znosić stres meczowy?

– Wydaje mi się, że trochę brakuje. W języku polskim jest mało takich książek, które koncentrują się bardziej na psychologii tenisa. Mam jednak wrażenie, że idzie to już w lepszym kierunku i ludzie są coraz bardziej otwarci na pracę z psychologiem, coachem czy trenerem mentalnym. Do tej pory to było postrzegane tak, że skoro ktoś korzysta z pomocy psychologa to musi z nim być coś nie tak albo że jest „psychiczny”. Uważam, że ktoś taki jak trener mentalny może pomóc także zawodnikom, którzy radzą sobie bardzo dobrze ze stresem, ale chcą przejść na przykład na wyższy poziom albo jeszcze lepiej wykorzystać swój potencjał. To nie zawsze powinno kojarzyć się z pracą nad rozwiązaniem konkretnego problemu, bo koncentrowanie się na problemie nie pomoże go rozwiązać, a wręcz przeciwnie pogłębi albo da nam tylko chwilową ulgę. Trener mentalny może dać narzędzia, ale to jak z nich skorzystamy to już inna sprawa. Wszystko i tak sprowadza się do chęci.

Przenosząc się na parę chwil do Hiszpanii, w której też spędziłeś niemały kawałek czasu, a do tego miałeś okazję współpracować z gwiazdami tenisa. Czy mógłbyś opowiedzieć jak to się stało, że z młodego chłopaka, który uczył się grać w tenisa, zostałeś sparingpartnerem najlepszych?

– To zaczęło się od tego, gdy w wieku 15 lat wyjechałem do akademii Juana Carlosa Ferrero. Przez pierwsze miesiące poznawaliśmy się, trenerzy sprawdzali mój poziom, żeby przydzielić do odpowiedniej grupy, pojawiły się regionalne turnieje, gdzie osiągałem dobre rezultaty i któregoś dnia zobaczyłem na tablicy, że zostałem rozpisany na trening z samym Ferrero, a potem trenowałem z nim coraz częściej.
Dlaczego akurat ja? W hiszpańskich akademiach często jest tak, że najlepsi zawodnicy nie zawsze trenują z zawodnikami o podobnych umiejętnościach. Jak jest trener, który naprawdę dobrze poprowadzi trening, a sparingpartner potrafi odbijać i trzymać piłkę w korcie, to ten trening może wyglądać bardzo dobrze i odbić się z korzyścią dla obu stron. Młodzi zawodnicy bardzo dużo zyskują na tym, że mogą się otaczać wśród najlepszych.
W późniejszym czasie jak był turniej ATP w Sopocie, gdzie Ferrero był nie tylko rozstawiony z jedynką, ale też był numerem jeden na świecie, to przez cały tydzień byłem jego sparingpartnerem. Następnie jak przyjeżdżały inne gwiazdy do akademii, takie jak Maria Szarapowa, Dinara Safina czy Justine Henin, to też miałem przyjemność z nimi trenować.

Czytając Twojego bloga odniosłem wrażenie, że największa więź na stopie „pozatenisowej” nawiązała się między tobą a Guillermo Garcią – Lopezem.
– Ja to postrzegam zawsze tak, że hiszpańscy tenisiści czy zawodnicy, którzy są w światowej czołówce są otwartymi ludźmi i ogólnie są sympatyczni, co też im pomogło zajść wysoko, bo bardzo dużo chcą się uczyć i ciągle rozwijać, dzięki czemu w jakiś sposób są otwarci na inne osoby czy znajomości.

Bautista-Agut, Pablo Andujar czy Garcia – Lopez też są bardzo życzliwymi osobami, podchodzącymi z szacunkiem do przeciwnika, ale jednocześnie na korcie nie odpuszczą żadnej piłki. Ten obraz z kortu często się różni od tego poza nim. Z Garcią – Lopezem dosyć często spędzaliśmy wolny czas grając na playstation czy oglądając mecze piłki nożnej. On był jednym z nas, podobnie zresztą jak Ferrero.

Jakbyś mógł zdradzić, jak wygląda taki trening z gwiazdą i jej trenerem? Tak naprawdę Ty jesteś wynajęty do odbijania, ale czy w trakcie dostawałeś też rady od szkoleniowców jak możesz poprawić swój tenis?

– Treningi, kiedy grałem z najlepszymi były w czasie, kiedy miałem 15-21 lat. To wyglądało bardziej w ten sposób, że ja przez to, że mogłem z nimi grać czułem się bardziej dowartościowany i moja pewność siebie wzrastała, co miało się pozytywnie odbić na moim graniu. Trenerzy z akademii tak układali trening, żeby sparingpartner także mógł czerpać z niego korzyści, ale prawdą jest, że jest się sparingpartnerem dla kogoś i oczywiste jest, że uwaga jest skupiana w bardzo małym stopniu na tobie. Oczywiście można też sporo z tego wyciągnąć dla siebie, bo są to doświadczenia, które pozostają na zawsze. Można zobaczyć jak pracują najlepsi i dowiedzieć się jaką drogą podążać.

W przerwie między sezonami na taki trening zgodziła się Katarzyna Piter i Marcin Gawron, którzy trenują z Caroline Wozniacki.
– Jeżeli są w stanie się dostosować, żeby korzyść była obustronna, to jak najbardziej nie widzę nic przeciwko, ale moim zdaniem te role sparingpartnera i zawodnika, trochę się wykluczają. To dopiero się okaże, ale jak widać można łączyć te role. Ciężko jest mi oceniać, ale na pewno wiedzą co robią.

Gdybyś teraz dostał propozycję zostać sparingpartnerem na stałe, myślisz, że podjąłbyś się tej pracy?

– Rozważyłbym taką propozycję, ale nie mogłaby to być współpracy non stop, gdzie jadę na każdy wyjazd w pełnym wymiarze czasowym. Może na niższym szczeblu profesjonalnego tenisa, ale jako zawodnik już to przerabiałem. Musiałbym ograniczyć wyjazdy. Na pewno wolałbym pracować w miejscu gdzie miałbym blisko moją rodzinę. Wyjazdy raz na jakiś czas, na tydzień lub dwa wchodzą w grę. Myślę, że wyjazd na tour na miesiąc lub dwa bez rodziny, to już byłoby zbyt ciężkie do pogodzenia.

Przechodząc do tematu książki „Trening życia. Po drugiej stronie rakiety”, czy potrafiłbyś przedstawić swoją książkę w jednym krótkim zdaniu?

– Autobiografia z elementami poradnika dla sportowców, trenerów, rodziców i pasjonatów tenisa.

Czy to rzeczywiście jest tak, że jest to lektura tylko dla ludzi „białego sportu” czy jednak zwykły kibic sportowy także znajdzie w niej coś dla siebie?

– Myślę, że tak. Jest to jak najbardziej możliwe. Miałem ostatnio spotkanie z wydawcą, który zastanawia się nad tym, żeby wypromować tę książkę nie tylko na rynku tenisowym, ale też dla szerszego grona odbiorców, uwzględniając najważniejsze księgarnie w Polsce. To, że tematyka tenisowa przebija się przez tę książkę to jest oczywiste, bo jestem z tenisem powiązany przez tyle lat, ale gdzieś to wszystko przekłada się też na inne sfery życiowe czy też biznesowe. Sądzę, że ta sfera mentalna, o której też jest sporo w książce jest często podobna w wielu innych dyscyplinach sportowych, w życiu czy w biznesie. Uważam, że książka trafi nie tylko do grona tenisowego, pomimo tego, że w tytule nasuwa się rakieta.

Nie chciałbym szukać sztucznych porównań dwóch zupełnie różnych książek, chodzi mi o „Trening życia. Po drugiej stronie rakiety” i „Brudną grę” Nikodema Pałasza, ale łączy je motyw tenisowy. Czy sukces kryminału, który znalazł wielu odbiorców także wśród osób, które nie mają pojęcia o tenisie, zmotywował ciebie do działania i że można stworzyć produkt związany z tenisem, który można sprzedać?

– Moja książka jest przede wszystkim autobiografią, dlatego ciężko jest porównywać te dwie książki. Moją główną motywacją przy pisaniu była pomoc innym osobom, które zmagają się z różnymi przeciwnościami w swojej karierze. Opierałem się głównie na swoich doświadczeniach. Bardzo mi w tym pomógł czas, który spędziłem w Hiszpanii, gdzie mogłem porównać ich metody nauczania z naszą szkołą. Zauważyłem, że nasz potencjał w Polsce jest ogromny, ale nasza ogólna świadomość tenisa jest w tyle. Książka ma w tym pomóc. U mnie przewija się dużo wątków psychologicznych, wychowawczych, które zapewne trafią nie tylko do grona tenisowego. Chciałem pokazać jak wygląda tenis od środka. To nie jest książka do przeczytania na raz, bo zawiera też ona podsumowania, wnioski, podkreślenia, co spowodowało, że jest autobiografią z elementami poradnika, a jak to z poradnikami bywa zagląda się do nich co jakiś czas.

Nieco sam nawiązałeś do autobiografii wielkich tenisistów? One niekiedy opisują pewne zdarzenie w bardzo negatywny sposób. Czy po przeczytaniu twojej książki, czytelnik może mieć przekonanie, że jednak tenis to nie jest do końca „biały sport”?

– Pewną ciekawostką jest to, że jak spojrzymy na kwestie finansowe w tenisie to zaledwie 2% zawodników jest w stanie wyjść na zero po zakończeniu kariery. Różne są drogi dochodzenia do etapu, kiedy rzeczywiście zarabia się grając w tenisa, ale Ci którzy robią to nie do końca uczciwie prędzej czy później dostają za swoje. Kolejną kwestią są niskie zarobki tenisistów, zanim dojdą do tych najlepszych turniejów, a wydatki ogromne, ale to już jest temat na kolejną dyskusję. Nawiązując do tego co powiedziałeś, piszę też o sytuacjach, które miały miejsce w pewnym klubie tenisowym, jest też trochę polskiego piekiełka. Nie pokazuję tego jednak, żeby komuś dopiec czy pokazać, ale mam nadzieję, że świadomość w przyszłości wzrośnie, że zostaną podjęte konkretne działania, które spowodują, że ten sport się rozwinie i to jest główny zamysł.

To, że spotkam się z falą krytyki i hejtu to jest nieuniknione. Jestem tego świadomy i otwarcie piszę o swoich przeżyciach od początku do końca. Pokazując je wiem, że będą negatywne komentarze. Nie każdy musi się zgadzać z tym, o czym piszę. Już pojawiają się takie rzeczy, ale myślę, że jestem odporny i koncentruję się na tych dobrych recenzjach, rekomendacjach czy opiniach, których też już jest sporo i za które jestem ogromnie wdzięczny.