W tym sezonie singiel jest najważniejszy – wywiad z Paulą Kanią

191

Zakończony sezon to prawdziwy rollercoaster dla Pauli Kani. Po raz pierwszy dostała „dziką kartę” do turnieju WTA Katowice Open, zadebiutowała w meczu singlowym Pucharu Federacji, rzutem na taśmę poleciała na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro. Na każdym z tych wydarzeń postawiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i jak sama nie ukrywa, przeskakiwała przeszkody ze zmiennym szczęściem.

Z drugiej strony, przy mniejszym zainteresowaniu jej osobą, dotarła do finału gry podwójnej turnieju WTA w Pradze. Jakby ułożyć chronologicznie wszystkie zdarzenia na osi czasu, to wychodzi sinusoida. Jak z tą huśtawką emocji radzi sobie sama zawodniczka?

Ostatnio spotkaliśmy się w nieco mniej tenisowych okolicznościach, bo na sesji autografów w ramach WTA Katowice Open. Sporo się zmieniło od tego czasu. Turnieju w kalendarzu już nie ma, ale u ciebie też było trochę zawirowań.

– Sporo zmian, ale na razie ciężko mi mówić o odczuciach, bo nowy sezon dla mnie jeszcze się nie zaczął. Wyniki zweryfikują te zmiany, czy jest to dobre czy nie, więc na razie mam problem, żeby tak o tym mówić.

Była pewna karuzela, a ty zakręciłaś nią jeszcze mocniej i zrezygnowałaś z Australian Open na rzecz dużych ITF-ów w Stanach Zjednoczonych, żeby skupić się na singlu.

– W tym sezonie singiel jest najważniejszy. Z debla na pewno nie zrezygnuję, ponieważ sprawia mi to wielką frajdą, ale nie kosztem singla.

Za Atlantykiem też będziesz grała debla. Czy jak już wrócisz do cyklu WTA, to są plany jak to będzie wyglądało? Wielu już przyzwyczaiłaś do gry z Marią Irigoyen.

– Nie mam pojęcia jak to będzie. Na razie mój ranking deblowy jest zabezpieczony, więc na te duże turnieje będę się łapała. Tak szczerze, to jeszcze nie rozmawialiśmy o kolejnym sezonie. Na ITF-ach zagram razem z Kasią Piter, więc stworzymy polski team i zobaczymy, co się okaże.

Na grudniowym zgrupowaniu kadry Fed Cup można powiedzieć, że byłaś największą gwiazdą wśród trenujących. Czułaś się tam jako osoba, która może dzielić się swoim doświadczeniem?

– Absolutnie nie czułam się gwiazdą. Mam nadzieję, że moje doświadczenie, chociaż odrobinę, przyda się młodszym koleżanką, bo wiem, że mi tego brakowało. Byłam w biegu i nie miałam absolutnie nikogo starszego, kto przetarł te szlaki i mógłby zdradzić kilka wskazówek, więc mam nadzieję, że w jakimś stopniu przyczynię się do tego, żeby dziewczyny nie popełniły takich błędów, jakie mi się zdarzyły.

Mówisz o tej „samotności”. Można powiedzieć, że Śląsk to raczej teren męskich przedstawiciela tenisa. Masz tam raczej więcej kolegów do grania. W jednej z rozmów przyznałaś, że dla ciebie wyjazd na zgrupowanie był ważny, bo chociaż masz z kim pograć.

– Na razie nie mogę powiedzieć, że muszę jeździć i szukać, ale rzeczywiście na Śląsku jest sporo zdolnych chłopaków w wieku 15-16 lat, m.in. Wojtek Marek czy Maciej Ziomber. Z nimi mogę potrenować na najwyższym poziomie, bo są bardzo zaangażowani, więc te treningi są na bardzo wysokiej intensywności, dlatego też lubię z nimi trenować. Jest nas taka mała grupka, więc nie mogę do końca narzekać, że nie mam z kim grać.

Wracając jeszcze na chwilę do samego zgrupowania, jak oceniasz taką inicjatywę? U mężczyzn to już tradycja, ale u kobiet jest to inauguracyjna edycja zgrupowania. Czy możesz zdradzić zza kulisów, czy ciężko było ciebie namówić na przyjazd?

– Bardzo się cieszę, że taka inicjatywa w końcu wyszła w kobiecym tenisie. U chłopaków takie zgrupowania są od wielu lat i teraz Klaudia zorganizowała to samo dla kobiet. Bardzo mi się to spodobało i wiedziałam, że chcę wziąć w tym udział. Przede wszystkim ważne dla mnie, bo wiedziałam, że będę miała z kim pograć. Poza tym bardzo lubię Klaudię, więc nie widziałam powodów, żebym miała nie przyjechać.

Trzy lata temu rozmawialiśmy w Katowicach o tym, że pomimo tego, że jesteś ślązaczką to „dzika karta” dla ciebie nie znalazła się. W 2016 roku w końcu organizatorzy ją tobie przyznali i jak się okazało była to ostatnia edycja. Czy nie poczułaś się trochę złą wróżką, czy jednak w trakcie turnieju już wiedziałaś, że to ostatnia edycja?

– Szczerze nie wiedziałam, że to ostatnia edycja. Tak jak wcześniej mówiłam, wywarłam na sobie wielką presję, bo bardzo chciałam się wykazać, ponieważ grałam u siebie w domu. Chciałam udowodnić rodzicom, publiczności, wszystkim, że ja Paula Kania tak bardzo zasłużyłam na „dziką kartę” i ją wykorzystałam i to był strzał w kolano, bo trzeba było wyjść jak na każdy inny mecz i grać swoje. Dużo zdrowia kosztował mnie ten turniej, a potem Fed Cup, ale to wyłącznie moja wina i tego, że za dużo od siebie wymagałam.

Czyli można powiedzieć, że plan na 2017 rok to unikanie nadmiernego nastawiania się na sukces?

– Właśnie dlatego nie skupiam się na rankingu, na wynikach. Po prostu chcę trenować systematycznie, a wyniki powinny za tym przyjść.