Początek 2007 roku – garść refleksji.

71

Mamy właśnie ósmy tydzień kolejnego tenisowego roku, karuzela cyklu WTA i ATP powoli nabiera rozpędu, możemy więc pokusić się o parę refleksji natury ogólnej jak i przewidywań dotyczących rywalizacji w zawodowym tenisie w roku 2007.

Najpierw może o Polakach, cieszy iż mamy w męskim tenisie kogoś kto potrafi o nas przypomnieć wobec słabszego startu (a właściwie falsatrtu) naszej eksportowej pary deblowej – Matkowski, Frystenberg. Tym kimś jest łukasz Kubot, czyniący systematyczne postępy i który, miejmy nadzieję, zadomowi się wkrótce na stałe w pierwszej setce cyklu ATP. Niepokoi niestety słaby początek sezonu w wykonaniu naszych najlepszych deblistów, którzy w Australian Open wiele nie zwojowali, a w ostatnim turnieju w brazylijskim Costa do Sauipe odpadli już w I rundzie. Oby było to chwilowe załamanie formy, bo byłoby nam niewypowiedzianie żal gdyby naszym chłopakom po tak spaktakularnym sukcesie jakim był udział w Szanghajskim Mastersie (2006) przyszło spaść w dół rankingu, miast pięcia się w górę i walki o najwyższe cele. Potrzebna będzie z pewnością ponownie wiara w siebie, cierpliwość i spokój.

Problemy zdrowotne (poważne otarcia stóp) Agnieszki Radwańskiej świadczą, iż oprócz konieczności perfekcyjnego przygotowania technicznego, taktycznego i mentalnego na tym poziomie rywalizacji potrzebne jest jeszcze żelazne zdrowie i położenie nacisku na zdawałoby się mniej istotne detale. Obecnie przed Agnieszką, po awansie do pierwszej 50-tki WTA, stoi z pewnością znacznie trudniejsze zadanie. Każdy awans w ramach pierwszej 50-tki touru okupiony być musi tytaniczną pracą tak zawodniczki jak i jej całego jej zespołu. Uwarunkowany jest on ponadto brakiem kontuzji i (nie ukrywajmy) pewną dozą szczęścia w turniejowych losowaniach. życzymy więc Agnieszce awansu do pierwszej 20-stki.

W kobiecym tenisie rywalizacja o miano najlepszej stała się obecnie niezmiernie ciekawa. Mamy tu bowiem obecną nr 1 – Marię Szarapową, która jednakże w bardzo efektowny sposób została, jak pamiętamy, pobita w finale niedawnego Australian Open przez powracającą z tenisowego niebytu (już nie taką grubaskę) Serenę Williams. Serena tym samym potwierdziła swe wciąż wielkie możliwości zdetronizowania na korcie każdej obecnie grającej tenisistki na świecie. Nie zapominajmy jednak o niesamowitej sile gry Justine Henin, która, po otrząśnięciu się z psychicznego dołka wywołanego problemami rodzinnymi, przystąpi zapewne jeszcze mocniej umotywowana do dalszej rywalizacji o miano nr 1 na świecie. Nadal gro?na dla wszystkich najlepszych jest grająca w dużej mierze mało popularnym ostatnio systemem „serwe and volley” – Amelie Mauresmo, która pokonała właśnie w finale turnieju w Anwerpii inną znakomitą belgijkę – Kim Clijsters.

W męskim tenisie mamy naturalnie niezakłóconą dominację Rogera Federera, który okupuje tenisowy top (jako lider rankingu ATP) już od 160 tygodni i nic nie wskazuje na to aby miało się to w ciągu najbliższego półrocza zmienić. Czy ktoś z obecnej pierwszej 10-tki ma takie szanse? Moim zdaniem nikt, w najmniejszym stopniu. Możemy na dobrą sprawę się jedynie zastanawiać – czy Federer zdobędzie w końcu w tym roku Paryż (Roland Garros) lub też czy znajdzie pogromców w finale któregoś z pojedynczych turniejów cyklu. Spośród graczy pierwszej 10-tki czy 20-stki trudno wskazać zawodnika na tyle natchnionego, utalentowanego i psychicznie przygotowanego do tego by na wszystkich możliwych nawierzchniach świata nawiązać równorzędną z nim walkę. Jeszcze niedawno wydawało się to możliwe, po fenomenalnym 5-setowym epickim boju (Fererer miał chyba 2 lub 3 piłki meczowe) i niesamowitym zwycięstwie w Australian Open AD 2005, iż takim przeciwnikiem może być Marat Safin. Niestety, z różnych względów (m.in. kontuzje, cokolwiek nie do końca „sportowy” tryb życia) Safin okupuje w tej chwili koniec 2 dziesiątki rankingu i nie wydaje się być tym kimś, mającym potencjał by zepchnąć Federera z zajmowanej pozycji. Mającym, moim zdaniem, zadatki na wszechstronnego, gro?nego dla wszystkich i na różnych nawierzchniach zawodnika ma obecnie uzdolniony Szkot – Andy Murray. Jeśli będzie robił dalsze postępy i wytrzyma fizycznie trudy cyklu, może Brytyjczycy w końcu będą mieli kogoś kto spełni ich odwieczne oczekiwania na miarę dawnych mistrzów (nie uczynił tego pięknie grający Tim Henman).

Jacek Szok