Maja Chwalińska we wspaniałym stylu awansowała do II rundy wielkoszlemowego tenisowego Wimbledonu. Utalentowana Polka pokonała Czeszkę Katerinę Siniakovą 6:0, 7:5 i po raz pierwszy w karierze znalazła się w gronie najlepszych 64 tenisistek drabinki turnieju tej rangi. Z Mają Chwalińską rozmawiamy o emocjach towarzyszących jej podczas turnieju, oraz o tym, jak poradziła sobie z problemami, których doświadczyła w ostatnim czasie i dzięki czemu była w stanie powrócić na tenisowe korty.
Jak to jest awansować do II rundy Wimbledonu po tak wielu przeciwnościach, z którymi musiałaś się zmierzyć i pokonać?
To jest niesamowite uczucie i bardzo się z tego powodu cieszę. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy mogą mówić, że to dopiero II runda, ale dla mnie to jest bardzo duży krok i mega się z tego cieszę.
Emocjonalnie to była taka trochę sinusoida, prawda?
Tak. Na początku byłam szczęśliwa, że jestem w ogóle na kortach Wimbledonu. Widać było u mnie luz w ręce i naprawdę czułam się świetnie na korcie. Wszystko układało się po mojej myśli. Później faktycznie doszedł stres. To jest jednak całkowicie naturalne. Ogólnie rzecz biorąc, czułam się przede wszystkim szczęśliwa!
Przeszkadzała Ci przerwa spowodowana opadami deszczu? Widać było, że po niej Siniakova zaczęła powoli wracać do gry.
Na pewno zaczęła grać trochę inaczej w drugim secie, ale największą różnicą było to, że ja zaczęłam czuć ten stres i to było widać. Tak w moich uderzeniach i w poruszaniu się po korcie. I właśnie dlatego tak się to potoczyło. Miałam też 5:3, serwis. 30:0, więc były szanse, żeby ten mecz szybciej domknąć. Później było już bardzo, bardzo nerwowo. Jednak z drugiej strony ciężko wyobrazić sobie lepsze miejsce do tego, jak panować nad emocjami i gry w stresie niż Wimbledon. To jest normalne i całkowicie naturalne, że takie rzeczy się zdarzają.
Gdy uniosłaś ręce do góry, to emocje wtedy sięgnęły zenitu?
Nie wiem, co tam się działo (śmiech). Naprawdę, w ogóle nie wiem, co ja tam robiłam! Wiem tylko, że coś skakałam. Po prostu cieszyłam się jak dziecko.
Dobrze się bawiłaś na korcie?
Tak! Po to przyjeżdża się na takie turnieje, żeby również dobrze się bawić. Tutaj wszystko jest dla mnie nowe. Nie ma tak, że nie ma presji, ale kiedy wychodzisz na korty Wimbledonu, to czujesz motylki w brzuchu. Ja jednak staram cieszyć się grą. Szkoda, że nie ma punktów. Tak to niestety wygląda, ale odkładając to na bok, jestem bardzo szczęśliwa.
Masz za sobą bardzo trudny życiowo okres. Jak Ci się udało przezwyciężyć wszystko to, z czym musiałaś się zmierzyć?
Przede wszystkim spotkałam osobę, która bardzo mi pomogła poradzić sobie z tą sytuacją. Niezwykle wiele jej zawdzięczam. Oczywiście to również moi bliscy, którzy bardzo mnie wspierali w tych najtrudniejszych momentach. Nie wywierali na mnie kompletnie żadnej presji i wiedziałam, że oni tak naprawdę po prostu chcą, żebym była szczęśliwa, niezależnie od tego, co by się miało wydarzyć. Wiem po prostu, że oni chcą dla mnie jak najlepiej i to było naprawdę bardzo ważne.
Bo tenis to było coś, co nie sprawiało Ci w tym momencie akurat przyjemności?
Tak. Później sam tenis zszedł na dalszy plan, bo były rzeczy po prostu od niego znacznie ważniejsze. Tenis zdecydowanie nie sprawiał mi przyjemności, a to też bolało, bo wiem, że tak naprawdę kocham grać w tenisa. To jest moja pasja, którą realizowałam od lat. Oczywiście, uwielbiam to robić i fakt, że później nie było treningu bez łez, powodował, że to był dla mnie bardzo ciężki okres. Faktycznie, w pewnym momencie tenis kompletnie mi nie sprawiał przyjemności. Najpierw w ogóle o nim nie myślałam i koncentrowałam się tylko na sobie i na pracy, którą potrzebowałam wykonać, żeby czuć się po prostu dobrze. Nie było presji ze strony otoczenia, co było bardzo ważne. Po około trzech miesiącach sama stwierdziłam, że po prostu spróbuję dla funu i zobaczymy, jak to będzie. Stwierdziłam, że w sumie to mogę sobie zacząć trenować i jak na to zareaguję. Zaczęłam i już było ok.
Najbardziej doskwierała samotność?
Żeby być zdrowym i szczęśliwym trzeba naprawdę kochać, to co się robi. I nie ma to znaczenia, jaki to jest zawód. Ja kocham ten sport i dziś akceptuję wiele spraw. To, że nie ma mnie w domu i zazwyczaj jestem na turniejach, że dużo podróżuję. Z jednej strony to jest bardzo męczące, ale z innej wiem, że muszę to zaakceptować po to, aby grać w tenisa. To moja pasja i coś, co daje mi szczęście. Dla mnie był on zawsze całym życiem. Później nauczyłam się troszkę lepiej balansować między życiem prywatnym a tenisem. Ale z drugiej strony, jeśli chcesz być dobry, w tym, co robisz, to tak naprawdę robisz wszystko, żeby być coraz lepszym i to się wiąże również z tym, co robisz poza kortem.
Wimbledon to taka nagroda za wszystko to z czym musiałaś się zmierzyć i ostatecznie sobie z tym poradziłaś?
Jestem bardzo wdzięczna za to, co się dzieje, że tutaj w ogóle jestem. To jest mój pierwszy występ w drabince głównej turnieju wielkoszlemowego. A Wimbledon to niesamowity turniej. Ta atmosfera jest po prostu cudowna. A organizacja to prawdziwy kosmos. Tutaj czujesz, że ci ludzie są dla ciebie. Ale mam większe marzenia, do których dążę i mam nadzieję, że one się spełnią. Ale wiem, że trzeba być po prostu wdzięcznym za to, co jest tu i teraz i cierpliwie pracować na to, by być coraz lepszym.
Tenisowo czujesz, że na Wimbledonie po prostu jesteś w domu?
To mekka tenisa, więc byłoby dziwne, jakby było inaczej!
Rozmawiał: Piotr Dąbrowski