W I rundzie wielkoszlemowego Wimbledonu łodzianka Magdalena Fręch rywalizowała z ubiegłoroczną finalistką trawiastego turnieju wielkoszlemowego Ons Jabeur. 25-latka opowiada o trudach rywalizacji na korcie numer jeden oraz mówi jak funkcjonować w tenisie na najwyższym poziomie.
Nie miałaś łatwej przeciwniczki w pierwszym meczu w tegorocznym Wimbledonie.
Ons zagrała tak naprawdę bezbłędnie. Robiła bardzo mało niewymuszonych błędów. Bardzo dużo zmieniała rytm, mieszała grę. Z drugiej strony granie na korcie numer jeden jest dużym przeżyciem, czymś zupełnie innym. Było to jedno z przyjemniejszych doświadczeń. Nie mogłam wejść w swoje granie. Decydowały pojedyncze piłki w wielu gemach. Wrażenie robił też kort numer jeden, zagrać na nim było niepowtarzalnym przeżyciem. Był to bardzo ciężki mecz do wygrania, Ons była bardzo dobrze dysponowana. Zamknięty dach był również na jej korzyść. Warunki były praktycznie sterylne, więc np. na serwisie robiła bardzo dużą przewagę. Nie powiem, że nie lubię trawy Wimbledonu, ale wiązałam nieco większe nadzieje z tym turniejem. Ale nie będę narzekać, bo cały sezon trawiasty. Zrobiłam dużo punktów do rankingu, także nic już nie bronię praktycznie w tym roku. Mam duży bufor zabezpieczenia.
Czułaś wewnętrznie, że stać się na wiele tutaj, szczególnie biorąc pod uwagę twoje wyniki na trawie w tym sezonie?
Oczywiście. Wiązałam z tym turniejem dużo większe nadzieje. Z drugiej strony losowanie nie było najszczęśliwsze, bo jednak była to finalistka z zeszłego roku. Ale na pewno dobrze się czuję na trawie, ale niestety wyniki przed nie świadczą o tym, jak ktoś zaprezentuje się w turnieju wielkoszlemowym. To, że w Indian Wells zagrałam na wysokim poziomie trzy sety, dodawało mi wiary w to, że mogę wygrać. Aczkolwiek tutaj są zupełnie inne warunki, inne otoczenie. Nie miałam też niestety okazji trenować na większych kortach, bo niestety nie zostajemy dopuszczeni do gry na nich, jako ci nierozstawieni. Z drugiej strony każdemu według zasług i wyżej rozstawione zawodniczki mają nieco łatwiej. Jednak jeśli już wiadomo, że gra się z wysoko klasyfikowaną tenisistką to wtedy można starać się o większe korty. Choć ze względu na dbałość o nawierzchnię organizatorzy nie dopuszczają do zbyt wielu sesji treningowych, a trenują tylko ci najwyżej rozstawieni.
Zmieniłabyś cokolwiek w rozgrywkach WTA? Magda Linette opowiadała, że choć przynależy do Rady Zawodniczek WTA to niewiele dziewczyn zwraca się do niej z jakimikolwiek zapytaniami.
Podniosłabym rozsądnie prize money (śmiech). Nie ma co ukrywać, ceny wszystkiego wzrastają w bardzo wysokim tempie, biletów lotniczych razy trzy praktycznie. A nagrody wciąż są na tym samym poziomie, tylko turnieje wielkoszlemowe się rozwijają i to są turnieje, na których się zarabia. Ogólnie rzecz biorąc Tour damski mógłby znacznie lepiej funkcjonować. Myślę, że również marketingowo jest bardzo dużo do zrobienia, bo w porównaniu z ATP jest robione niewiele. Męskie rozgrywki robią to świetnie, więc ta różnica jest naprawdę duża.
Inaczej planujecie teraz przygotowania do poszczególnych turniejów biorąc pod uwagę, że jesteś wyżej w rankingu?
Nie jestem jeszcze w TOP 10, żeby wybierać turnieje i jechać zawsze tam, gdzie sobie zaplanuje. Cały czas patrzymy po prostu na listy zgłoszeń. Ale na pewno jak się jest w TOP 100 to można planować dużo więcej, bo jednak z głównym założeniem Szlemów trzy turnieje przed. Ale z drugiej strony wciąż nie gwarantuje mi to udziału w WTA 1000 jak np. w Cincinnati.
Rozmawiał i notował w Londynie: Piotr Dąbrowski