Magda Linette: Jestem coraz silniejsza!

324

Ktoś by powiedział, że klątwa. Że siódma porażka na Wimbledonie (wliczając oczywiście kwalifikacje). Był to, paradoksalnie, jeden z najlepszych jej meczów na tym turnieju. Polka była ofensywna, cały czas przy grze, w (prawie) żadnym momencie nie wstrzymywała ręki. Prawda? Prawda. To teraz na chwilę oddajmy głos poznaniance.

Przede wszystkim rywalka nie dawała mi tyle szans, aby wejść w przód. Był to bardzo ciężki mecz. Dałam z siebie naprawdę wszystko. Wiadomo, zawsze jest czego żałować, ale wiem, że szłam w dobrym kierunku. Grałam tak jak trzeba i to jest najważniejsze. To nie był taki mecz, jak parę tygodni temu na Roland Garros, gdzie w ogóle nie było mnie na korcie tylko tutaj ja dyktowałam warunki. To ja zepsułam i to ja przegrałam właściwie ten mecz. Julia właściwie tylko wracała, a ja bardziej dyktowałam grę. Z tego powodu jestem zadowolona. To mi udało się być tą agresywną. To ode mnie tak naprawdę więcej zależało na korcie – powiedziała Magda Linette.

26-latka ma za sobą jeden z najcięższych sezonów w karierze. Do początku lipca rozegrała 34 mecze. Powiecie, że to mało? W sezonie wychodzi około 60-70. Analogia piłkarska sama się nasuwa. Taki Robert Lewandowski zagrał „tylko” w 56. I to licząc „te” trzy niedawne. Trzeba też dodać, że tenisista nie zawsze zamknie się w dziewięćdziesięciu minutach. Czasem grać będzie nawet dwa razy tyle. Magda gra dużo, walczy bardzo. Większość jej meczów rozgrywana jest na absolutnym styku. O zwycięstwie, jak to w tenisie, decyduje kilka piłek. Niestety, często na niekorzyść Polki.

Ten rok jest ciężki. Mam cały czas takie bliskie mecze i to boli, ale też widzę, że jestem bardzo blisko. Nie ma co się załamywać tylko trzeba dalej trenować i czekać na kolejną szansę. Masa tych meczów, które poprzegrywałam sporo mnie nauczyła. Bolały mecze, których psychicznie nie wytrzymywałam. Bardzo ciężko nad tym wszystkim pracujemy. Mam wrażenie, że jestem coraz bliżej. Gram dużo lepiej niż w zeszłym roku. Jestem mimo wszystko pełna optymizmu i to boli, że człowiek tak ciężko pracuje i widzi, że gra dużo lepiej, a jednak ten ranking i wyniki nie pokazują tego. To jest sport. Każdy trenuje, każdy się stara, każdy walczy. Ja po prostu muszę walczyć o swoje.

To ostatnie zdanie to odniesienie do całkowitej zmiany mentalnej, która miała miejsce w podejściu Polki do w ogóle uprawiania sportu. Dziś Magda jest twarda jak skała, skupiona na celu i cały czas stara się rozwijać. Izo Zunic nie pozwala przestać Magdzie się rozwijać, a także dba o to, żeby na korcie czuła się pewna swoich umiejętności. Dużą rolę odgrywa też przygotowanie do meczu. Poza strategią na dane spotkanie, którą omawia z Zuniciem, o wszelkie sprawy poza kortowe, jak odnowa biologiczna, masaże i dieta dba niezawodny Marko Jeltic.

Magda jest wyjątkowa. Pod wieloma względami. Jest idealnym przykładem ciężko pracującego sportowca. Żadnego wyzwania, czy wysiłku się nie boi. Każde ćwiczenie wykonuje nie na sto, tylko na 120 procent. Każde zalecenie, czy uwaga jest spełniana z pełną pieczołowitością – mówi trener przygotowania fizycznego Marko Jeltic.

Między innymi właśnie dlatego dla młodszego pokolenia polskich tenisistek, oczywiście obok Agnieszki Radwańskiej, Magda jest przykładem do naśladowania. I chętnie się z tego wywiązuje. Podczas Pucharu Federacji w Tallinie miała miejsce bardzo znacząca scena. W swoim debiucie w rozgrywkach wracająca po kontuzji Iga Świątek wygrywa swój mecz singlowy. Rozpierają ją emocje. Ale nie ma co się dziwić. W końcu nie co dzień debiutuje się w reprezentacji Polski. Magda poświęca młodszej koleżance z kortu kilkadziesiąt minut na rozmowę. To świadczy o tym, jak bardzo dojrzała ta młoda przecież cały czas zawodniczka.

 

Pani w ogóle jeszcze ten Wimbledon lubi, czy to są już ambiwalentne uczucia? Cztery mecze w Londynie i bez zwycięstwa.

Nie no, wiadomo, lubię cały czas. Podczas meczu były bardzo trudne warunki. Było bardzo wietrznie. To na pewno nie sprzyjało mojej grze. To ja bardziej ryzykowałam. Dużo tych agresywniejszych dziewczyn już poprzegrywało, Szarapowa czy Garcia. Absolutnie nie mam nic do turnieju, nikt nie robi mi na złość. To ja tutaj walczę o swoje i każdy chce tutaj zagrać jak najlepiej. To jest przecież turniej wielkoszlemowy, więc każdy daje z siebie wszystko.

Gra Pani dużo lepiej, niż wcześniej, a i tak przeciwniczka okazuje się lepsza. Wkurzające?

Na samym początku to jest bardzo denerwujące (śmiech). Bo widzę, że gram dużo lepiej, a wyniki się nie zmieniają. W środku to czuć, jasne. Ale cały czas jestem zmotywowana, bo widzę, że w mojej grze jest duża różnica. Gdy gram na treningach to wszystko wygląda zupełnie inaczej. Myślę tylko o sobie i swojej grze. Nie mogę się załamywać, bo w tenisie jest tak, że mam kolejny tydzień, kolejny turniej. I coś może zaskoczyć, coś się może zmienić.

Zgodziłaby się Pani z tym, że postęp, którego musi dokonać tenisista każdego roku jest coraz większy i trzeba dużo więcej włożyć, żeby później odpowiednio wiele z tego wyjąć?

Oczywiście. Nawet żeby zostać w tym samym miejscu w tourze trzeba się o te pięć procent polepszać, żeby pozostać tam gdzie się jest. Oczywiście każdy chce iść do przodu, więc trzeba się polepszać o dziesięć procent, a to nie jest takie proste. Czasem zdrowie może na to nie pozwalać, ale to przecież widać. Wszystko jest tak blisko, dużo rozstawionych dziewczyn, które są murowanymi faworytkami mają bardzo duże problemy. Trochę jest to denerwujące, że to teraz, właśnie wtedy kiedy ja staram się iść do przodu (śmiech). Szkoda, że nie udało mi się zaskoczyć trochę wcześniej. Z drugiej strony to pokazuje jak bardzo tenis poszedł do przodu. Cieszę się, że ja też jestem taką zawodniczką, która wciąż idzie do przodu i gra coraz lepiej. Trzeba się skupiać nie na wyniku, a na swojej grze. To jest najlepsza rzecz.

Postęp chyba widzi Pani gołym okiem, prawda?

Mimo wszystko jeżeli mam postawić dzisiejszy mój tenis, kiedy przegrywam zdecydowanie, mój tenis w tym roku, niż w poprzednich dwóch, trzech latach. Dzisiaj to zdecydowanie odważniejszy tenis. Tak samo wolę tą moją przegraną niż sprzed trzech, czy czterech tygodni na Roland Garros. Wolę przegraną teraz niż tą na Australian Open. Starałam się zagrać tak jak mieliśmy zaplanowane. Miałam trzymać się naszej taktyki. Chciałam jak najwięcej atakować moim forhendem i być agresywną. Było to bardzo trudne, bo wiatr nie pomagał. Nie mogłam zagrać aż tak szybko. Wiatr wynosił mi te uderzenia. Ręka mogła się nieco usztywnić, ale cieszę się, że mimo wszystko do samego końca starałam się realizować wszystko to, co miałam założone w tym roku i z tego jestem zadowolona.Po tylu przegranych człowiek naprawdę czuje się fatalnie. Więc podejście mentalne to jest jedyna rzecz, której kontrola zależy wyłącznie ode mnie. Absolutnie nie mam na to wpływu, jak zagra moja przeciwniczka. Jeżeli mecze się przegrywa przez swoje własne emocje bardziej boli, bo to jest mimo wszystko coś, co można wytrenować. A mi często tego brakowało. Czasami jest lepiej, czasami gorzej, ale cieszę się, że mimo wszystkich przeciwności idę do przodu.

Powiedziałaś, że dużo się zmieniło, jeżeli chodzi o twój tenis. Gdybyś miała wskazać jeden bądź dwa elementy, które poprawiły się w porównaniu do zeszłego roku, to co by to było?

Przede wszystkim dużo lepiej poruszam się po korcie. Trochę bardziej ufam swojemu forhendowi i gram agresywnie. To jest mój cel, żeby jeszcze bardziej sobie zaufać i dyktować warunki na korcie. Widzę, że ta gra się sprawdza i mam nadzieję, że do końca roku uda mi się wygrać parę meczów, żeby potwierdzić, że to faktycznie działa (śmiech).

I jak tutaj Magdy nie lubić? Zawsze uśmiechnięta, zawsze chętnie wciągająca w dyskusje tenisowe i te około tenisowe. Jednym z nich jest postępowanie wobec zawodników nierozstawionych.

Wimbledon jest moim ulubionym turniejem. Ale żeby powiedzieć kilka słów o atmosferze to trochę nie w porządku, jak ludzie traktują osoby nie rozstawione. Z boku tego nie widać. To jest kwestia bardzo dyskusyjna. Organizatorzy są bardzo powściągliwi jeżeli chodzi o traktowanie przede wszystkim osób nierozstawionych. Ale z tym trzeba się pogodzić, taka kolej rzeczy. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Wiadomo, Australia jest najbardziej przyjazna i pomocna. I myślę, że właśnie tam wszyscy zawodnicy się najlepiej czują. Właśnie ze względu na ludzi, którzy pracują przy turnieju.  Ale każdy przechodzi przez to samo.

Sama zawodniczka zwraca uwagę na dobre przygotowanie przed turniejem w Londynie. Trzeba przypomnieć, że rywalizowała przecież w turnieju ITF w Southsea.

Byłam bardzo dobrze przygotowana, przecież w zeszłym tygodniu grałam bardzo dobrze. Trochę żałowałam, bo od turnieju w Bol miałam trochę problem z prawym barkiem. I to było trochę przykre, że nie udało mi się zagrać trochę lepiej w ITF w Southsea. Czułam, że dobrze sobie radzę. Moi trenerzy zrobili naprawdę dobrą robotę, wszyscy wokół mnie i należało im się to zwycięstwo. Fizycznie dałam z siebie absolutnie maksa. Ale wiadomo, trochę piłek zepsułam. Gdybym przy 6:5 zaserwowała pierwszy serwis w kort, 30:15, to być może byłoby inaczej.

Magda nie przestaje się poprawiać. Zawodniczka ma świadomość tego co jeszcze wymaga ulepszenia, ale stosuje metodykę krok po kroku. Spokojnie dokonuje postępu, aby w odpowiednim momencie wykorzystać to czego się nauczyła.

Ale wiadomo ciężko przełożyć trening na kort, bo dochodzą emocje i presja, którą nakłada na siebie każdy zawodnik. Mam bardzo dużo do poprawy, przestrzeń jest naprawdę spora. Nie uważam, że to moja topowa forma. Tak naprawdę w tym meczu była to kwestia nawet pięciu centymetrów.

Sytuacja rankingowa Linette jest stabilna. Z drugiej strony, aby znaleźć się w drabince głównej największych imprez tzw. cut-off jest na kosmicznie wysokim poziomie. Często nawet 35. tenisistka rankingu WTA nie może być pewna udziału w tego typu imprezie. Po Wimbledonie Magda znajdzie się w okolicach 81. miejsca na świecie. Tym samym będzie musiała przebijać się przez kilkustopniowe eliminacje turniejów Premier Mandatory, a  nawet Premier 5. Polka jednak podchodzi do tego typu rozważań ze spokojem.

Jasne, ale zawsze jak już przechodzę te eliminacje, to lepiej mi idzie w tych dużych turniejach. Czemu nie, nie ma w tym nic złego. Jeżeli będzie trzeba grać w eliminacjach to będę grać w eliminacjach. Nie mam z tym absolutnie problemu. Dla mnie to nawet lepiej, że jest parę meczów w których można się rozegrać. Złapać pewność siebie, czy poczuć warunki. Cele się nie zmieniają. Chcę nie tylko wejść do pięćdziesiątki, ale i powalczyć o czołową trzydziestkę.

Spokój ducha Linette robi niesamowite wrażenie. Co teraz? Polka wraca na parę dni do domu, do Poznania. Chce zobaczyć się z rodziną, bo przecież później na bardzo długo znów będzie kontaktować się z najbliższymi na odległość. Czeka ją przecież tzw. US Open Series, czyli cykl imprez przygotowujących do wielkoszlemowego US Open, który będzie jego kulminacją. Chwila wytchnienia na pewno się polskiej tenisistce przyda. Jak zamierza wykorzystać ten czas.

Wiadomo, rodzina jest najważniejsza, ale znajdę też na pewno trochę czasu dla przyjaciół. Przyjaciele są od tego, żeby wspierać. Nikt mi nigdy niczego nie wypomina. Wiadomo, czasami znajomi pytają się co czułam, ale nie ma nigdy jakiegoś wypominania, albo pretensji. Zazwyczaj wszyscy są bardzo pozytywni. Dobra książka, fajna komedia i nauka. Teraz skończyłam pierwszy rok studiów. Są właściwie trzy semestry, teraz jest semestr letni, który będzie trwał jeszcze przez pięć tygodni. Kolejny zaczyna się chyba w tygodniu US Open. W szkole mam deadline do każdej niedzieli. Jeżeli nie zrobię zadań to po prostu dostaję zero. Więc jeżeli danej niedzieli nie mam zrobionych zadań, na które mam przecież tydzień czasu to jestem traktowana, tak jak każdy normalny student. Mogę prosić o jakieś zmiany, ale zazwyczaj mam tak dużo czasu, że nie mam żadnych zaległości. A takie prośby na ostatnią chwilę zazwyczaj nie przechodzą.

To życzymy nie tylko sukcesów na korcie (o które jesteśmy spokojni), ale równie mocno ściskamy kciuki za winnery na uczelni :)

 

Z Londynu dla TenisNET: Piotr Dąbrowski