Łukasz Kubot: W Rio celujemy w medal!

30

Z Łukaszem Kubotem, czołowym polskim deblistą, zwycięzcą Australian Open 2014, uczestnikiem Finałów ATP rozmawiamy o miłości do Wimbledonu, igrzyskach w Rio i relacjach z Alexandrem Peyą.

Dla Pana po raz pierwszy od pięciu lat Wimbledon kończy się na I rundzie debla.

Niestety, taki jest sport, rywale byli po prostu lepsi. Byliśmy z Alexem bardzo dobrze przygotowani, przecież wyniki też pokazywały, że jesteśmy w wysokiej dyspozycji. Czegoś zabrakło, ale czego? Dostaliśmy kubeł zimnej wody po tym spotkaniu i tyle. Czuję się trochę winny tej porażki, bo uważam, że mogliśmy wczoraj wygrać. Niestety ja trochę zawaliłem w końcówce, ale takie jest życie, musimy patrzeć do przodu. Trzeba brać się do roboty i iść dalej. A co będzie w przyszłości, to czas pokaże.

To dla Pana już jedenasty Wimbledon. Impreza w Londynie należy do Pana ulubionych.

Jasne. Moim zdaniem najbardziej prestiżowy i najważniejszy. Tutaj łączy się historia z tradycją. Powiedzmy sobie szczerze, że turniej nie wyszedł tak, jak myślałem, ale trzeba się z tym liczyć. Zrobiliśmy wszystko z partnerem, aby tutaj zajść jak najdalej. Niestety nie udało się. Podobnie w mikście, bo przegrałem w 1/8 finału. Ale nic, jesteśmy w połowie sezonu, trzy imprezy wielkoszlemowe za nami, jeszcze US Open został w tym roku. Przede wszystkim zaczyna się sezon na kortach twardych. Mamy duże turnieje, sporo podróżowania po świecie, także kolejne doświadczenie i spędzenie kilkunastu godzin w samolocie. Takie życie sobie wybrałem, więc nie mogę narzekać. Ale nie powiem, siedzi we mnie ten Wimbledon, bo to jest najbardziej prestiżowa impreza no i trzeba wyciągnąć wnioski i iść dalej.

Jak jesteście umówieni, jeżeli chodzi o dalsze występy z Alexandrem Peyą?

Na razie chcielibyśmy zagrać wspólnie jeszcze w Hamburgu. Grafik jest naprawdę napięty i czeka nas w najbliższej przyszłości bardzo dużo podróżowania. Musimy to sobie dobrze poukładać, aby mieć dużo energii, świeżości i chęci do gry. Nie da się ukryć, że wcześniejsza porażka tutaj w Wimbledonie spowoduje, że bardzo możliwe staje się zgrania jeszcze jednego turnieju ekstra. Ja na pewno będę robić wszystko, by być gotowym do rywalizacji deblowej. Teraz najważniejsze, to jak najszybciej się zregenerować i dobrze przygotować do dalszej części sezonu.

Zbliżają się igrzyska w Rio. Na co liczy Pan w deblu z Marcinem Matkowskim?

Zobaczymy jak to się ułoży do końca, ale mierzymy w medal. Z drugiej strony mamy jeszcze sporo czasu więc wszystko może się zdarzyć. Z Marcinem graliśmy wspólnie przez cztery miesiące tego sezonu, ale znamy się świetnie przecież przez lata i ze spotkań Pucharu Davisa. Wiemy czego oczekiwać, co robić także dalej ciężko pracujemy i w Rio liczymy na dobry wynik. Na pewno to jeden z wyróżników tego sezonu, także za tydzień już zmieniam strefę czasową. Prawdopodobnie wystąpimy z Alexandrem w turnieju w Waszyngtonie, gdzie jesteśmy już zgłoszeni. To będzie pierwsza impreza na kortach twardych. Później Toronto i igrzyska. Zobaczymy, zrobimy wszystko, żeby było jak najlepiej, przyzwyczaić się na zmianę czasu i przygotować się na korty twarde. Czeka nas na pewno bardzo twarda walka, o każdą piłkę i każdy metr kortu. Jeżeli chodzi o mikst to zobaczymy na miejscu, wszystko odbywać się będzie na spontanie. Jeszcze nie rozmawialiśmy z Agnieszką na ten temat, ale zagra pewnie ten, kto będzie na tamtą chwilę grać najlepiej. Zobaczymy, jak się będzie też czuła Agnieszka.

Podjąłby się Pan niesienia flagi Polski?

Na pierwszy ogień? Nie ma problemu (śmiech). Dam radę, przecież wielu tenisistów niosło flagę swojego kraju. Miał ją i Wawrinka i Horia Tecau, Szarapowa. W tym roku to ma być Karolina Woźniacka. Naprawdę, nie ma żadnego problemu.

Nie zdenerwowały Pana trochę warunki panujące na Wimbledonie?

Może troszkę faktycznie, ale dla każdego warunki są takie same. Nie jest to mój pierwszy Wielki Szlem, czy Wimbledon. Mogliśmy się tego spodziewać. Oczywiście nie da się ukryć, że zmiana rywalizacji z best of five na best of three, czyli do trzech wygranych setów tutaj zadziałała na naszą niekorzyść. Ale nic, trzeba się z tym liczyć, byliśmy gotowi na taką pogodę. Liczyliśmy na więcej, ale nie usprawiedliwiam się, powinniśmy tego debla zakończyć w dwóch setach. Znowu potwierdza się tenisowe przysłowie, że jeżeli nie wygrywasz w dwóch, to przegrywasz w trzech. Ta przegrana boli, biorę to na siebie. Alex grał fantastycznie, ale to ja trochę zawaliłem. Szkoda tych kilku piłek, ale z drugiej strony jest to taki kubeł zimnej wody, który może pozwoli nam wyciągnąć konstruktywne wnioski.

W tym roku zmieniono trochę zasady gry podwójnej i terminarz spotkań. Sprawiedliwie?

Sprawiedliwe jest to, że wszyscy zagrali do trzech wygranych spotkań. W tym roku chyba po raz pierwszy odkąd pamiętam mieliśmy zaczynać debla w środę, a przecież pamiętamy przy okazji poprzednich edycji, że graliśmy już w poniedziałek. Podjęto taką, a nie inną decyzję, wszyscy mieli takie same warunki, ale nie da się ukryć, że nawet ubiegłoroczni zwycięzcy odpadli w pierwszej rundzie. Taki jest sport, tenis i walczy się do samego końca. Na trawie punkty bardzo szybko uciekają, zawsze trzeba się pilnować. Ale takie jest życie, trzeba iść dalej.

Ale samą współpracę z Alexandrem Peyą może pan, poza oczywiście Wimbledonem, uznać za udaną? Finał Halle i półfinał Rolanda Garrosa to świetne rezultaty.

Tak, oczywiście. Zagraliśmy cztery turnieje razem, jeden na mączce, trzy na trawie. Półfinał w Paryżu, pierwsza runda w Stuttgarcie, I runda na Wimbledonie i finał w Halle. Czy to satysfakcjonujące? Wiadomo, każdy mierzy sobie tą poprzeczkę najwyżej, jak może. Ale nie da się ukryć. To jest turniej wielkoszlemowy. Powiedzmy sobie szczerze, nie ma nic ważniejszego.

Dalsza wspólna gra nie jest zagrożona?

Tak, już jesteśmy po rozmowach na temat dalszych startów. Będziemy razem występować do US Open włącznie. Za tydzień gramy w Hamburgu. Później Waszyngton, Toronto, Rio, a następnie powrót do Cincinnati, prawdopodobnie tydzień przerwy i Nowy Jork. Z pewnością podróżowanie będzie dosyć męczące, ale mam nadzieję, że sobie szybko poradzę ze zmianą czasu. Ważny będzie też szybki transport z Waszyngtonu do Toronto. Będzie to na pewno intensywny plan, ale nie ma moim zdaniem na co czekać. Najważniejsze, żeby było zdrowie. Jeżeli będzie zdrowie i podczas podróży nie przydarzy się jakiś niewdzięczny uraz, to uważam, że powinniśmy w tych wszystkich turniejach wystąpić.

Łatwiej się gra z partnerem deblowym w mikście, czy jest trudniej, bo on też zna przecież Pana słabsze strony?

Oczywiście. Muszę powiedzieć, że z jednej strony nie gra się łatwo, ale z drugiej strony można wiedzieć czego oczekiwać. Wiem, że Alex gra bardzo dobrze na siatce, a trzeba przyznać, że w grze mikstowej ta kombinacja funkcjonowała niemal perfekcyjnie. Zobaczymy jak daleko Alexander zajdzie ze swoją partnerką.

Czy taka zmiana partnerów w trakcie sezonu to dla Pana problem?

Powiem szczerze, że to dla mnie nowe doświadczenie będąc deblistą i cóż. Czasami trzeba zmieniać partnerów bo niestety nie ma innego wyjścia. Z kim jednak nie gram, to staram się wyjść na kort, walczyć do samego końca i mieć radość z gry. Zawsze walczę od początku do końca.

 

Rozmawiał i notował w Londynie: Piotr Dąbrowski