Łukasz Kubot: Kiedy odbierałem puchar polały się łzy

67

Łukasz Kubot został mistrzem Wimbledonu. Polak razem z Marcelo Melo po raz kolejny pisze historię tak polskiego, jak i światowego tenisa. Dwukrotny mistrz wielkoszlemowy po emocjonującym finale opowiada jak smakuje to najcenniejsze w jego dorobku zwycięstwo.

 

Po ostatniej piłce poczuł Pan, że spełniło się dziecięce marzenie chłopca z Bolesławca?

To na pewno. Ale szczerze mówiąc o tym nie myślałem. Wchodząc na kort cały czas przechodziły mi po plecach ciarki. Był to bardzo trudny mecz pod względem tak emocjonalnym, jak i mentalnym. Udało nam się go wytrzymać i potem jak Marcelo dał niesamowitą, maksymalną energię w ostatnim gemie. Wiedziałem, że teraz jest czas na to, żeby się podłączyć. Udało mi się zagrać fantastyczne dwa returny, przy czym Marcelo szczęśliwie zagrał piłkę po necie i szliśmy po zwycięstwo. I na koniec wygraliśmy ten turniej. Ale muszę powiedzieć, że nie myślałem o niczym, byłem skoncentrowany i starałem się myśleć o każdej następnej piłce. A teraz jest czas na to, aby świętować i cieszyć się tym, co się dzisiaj stało na korcie centralnym.

Pana wygrana to jeden z największych, jeśli nie największy sukces w historii polskiego tenisa. A przy tym najlepszy mecz deblowy dekady!

Historyczny finał. Uważam, że to coś niesamowitego. Cały czas to do mnie za bardzo nie dociera. Po prostu super! Tak, akurat tak się złożyło, że wyszło naprzeciwko sobie dwóch dobrych przyjaciół. Ja z Oliverem Marachem tworzyliśmy kiedyś parę przez dwa i pół roku. Także znaliśmy się i uważam, że mecz był na bardzo wysokim poziomie. Przede wszystkim jeżeli chodzi o dyscyplinę taktyczną, bo obydwie pary grały konsekwentnie cały czas opracowane wcześniej schematy. Duże emocje, napięcie do samego końca. W końcówce dopisało nam troszeczkę szczęścia, gdy Marcelo zagrał po necie ale powiedziałbym, że szliśmy po zwycięstwo w końcówce i to spowodowało, że wygraliśmy. Mieliśmy tą szansę, bo przecież Pavica nie przełamaliśmy przez cały mecz, co udało nam się dopiero w ostatnim gemie, bo serwował bardzo dobrze. Wiadomo, że na trawie grając przeciwko lewej i prawej ręce jest bardzo ciężko złapać właściwy rytm na returnie.

Nie tylko rywale dawali z siebie wszystko. To co zrobił Pan i Marcelo w końcówce to kosmos!

Jasne, finał grany pod dachem, przerwane przy po jedenaście w piątym secie, by zasunąć dach i zapalić światła. Historyczny finał, bardzo długi i wyczerpujący emocjonalnie, to przede wszystkim. Marcelo fantastycznie serwował na początku tego gema i potem w ostatnim gemie zostawiliśmy ostatnią energię właśnie na tego ostatniego gema. Uważam, że właśnie to spowodowało, że to my wygraliśmy na koniec ten mecz.

Kiedy wychodził Pan na kort centralny Wimbledonu by rozegrać finał to było nie do opisania, czy jednak można to jakoś ubrać w słowa?

Oczywiście, że można. Ja muszę powiedzieć, że dzisiaj już może nie, ale wczoraj dostaliśmy szansę wejścia na kilkanaście minut i zapoznania się z kortem centralnym Oswoiliśmy się z nim, zobaczyliśmy jak to wygląda. Ciarki przechodziły. Był to jeden z tych momentów, kiedy pomyślałem: „To jest ten moment, ta chwila na którą czekałem całe życie”. Człowiek trenuje, wylewa hektolitry potu i na końcu spełnia swoje marzenia. Na pewno to jedna z tych chwil dla których się żyje. Ciarki, wszystkie wspomnienia wracały, a marzenia się spełniały. Ale samo wystąpienie w finale Wimbledonu to już była wielka sprawa. Cały czas to, że wygraliśmy razem z Marcelo jeszcze do mnie nie dociera. Zapisaliśmy się w historii.

Gdy w loży królewskiej unosiliście w górę puchary za zwycięstwo to emocje pewnie wykraczały poza skalę?

Tak, zgadza się. Szum ludzi, wsparcie publiczności, która fantastycznie dopingowała całe to spotkanie. Można było zobaczyć jak wspaniale łączy się tutaj tradycja i dzień dzisiejszy. To Wimbledon. Bardzo dużo ludzi przyszło na to spotkanie. Historyczne spotkanie. Łzy się lały odbierając puchar. To są właśnie te momenty dla których człowiek pracuje całe życie. Ja powiem szczerze się tego nie spodziewałem, ale na szczęście nigdy nie wiadomo, jakie życie napisze nam scenariusze. Dzisiaj łzy mi się lały, bo poczułem ulgę po tym wszystkim przez co musiałem tutaj przejść. Na pewno pierwsza taka chwila. Cieszyłem się, że wygraliśmy to spotkanie, bo sami je sobie wygraliśmy w końcówce i zachowaliśmy zimną krew. Ale przeciwnicy też mogli wygrać i na pewno trudne chwile są teraz przed nimi. To jest sport i zwycięzca może być tylko jeden.

Wyżej ceni Pan sobie wygraną w Wimbledonie czy Australian Open?

Myślę, że nie da się tego porównać. Na pewno cieszy mnie to zwycięstwo i muszę powiedzieć nieskromnie, że to drugi mój finał wielkoszlemowy i drugie zwycięstwo. Ale tak jak mówię, to jest Wimbledon. Cały czas do mnie to nie dochodzi. Ale może to dlatego, że patrzyliśmy zawsze z meczu na mecz. Dzisiaj była fantastyczna atmosfera, ciarki przechodziły jak ludzie klaskali. Atmosfera, która była po ostatniej piłce to było coś, czego nie da się opisać. Do mnie to jeszcze nie doszło i na pewno nie dojdzie. Ale kiedyś wiem, że będę mógł tutaj przyjechać, powspominać. Dzisiaj mogę powiedzieć, że decyzję, którą podjąłem, zresztą bardzo trudną, czyli rezygnacja z singla była niezwykle trudna. Patrząc dzisiaj w lustro czasami łza mi się kręci, ale uważam, że to była jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Czasem trzeba umieć słuchać swojego ciała i potrafić podjąć różnego rodzaju decyzje. Cieszy mnie to na pewno, dziękuję Marcelo, że wybrał właśnie mnie, poczekał na mnie. Dzisiaj wygraliśmy Wimbledon. Nie wiem, może po powrocie do Polski w końcu to do mnie dotrze.

Widzi Pan jakąś zmianę w sobie, większą pewność siebie? Wielkoszlemowe finały z Marcelo mogą stać się powoli dla was codziennością?

Ja zawsze mówię, że chucham na zimne. Wrócę do tego co mówiłem na Roland Garros. Przegraliśmy w II rundzie z Harrisonem i Michaelem Venusem. Parą, gdzie podkreślałem, że ci zawodnicy mogą zajść daleko. Nikt prawie się tego nie spodziewał, a okazało się, że wygrali cały turniej. Dla nas na szczęście się tak ułożyło, że mieliśmy więcej czasu, żeby się przygotować na turnieje na trawie. Przegraliśmy wcześniej, mieliśmy więcej czasu na przystosowanie się. I dzięki temu wystartowaliśmy od razu w pierwszym turnieju na trawie w 's-Hertogenbosch i go wygraliśmy. Jak się dzisiaj okazuje wygraliśmy wszystkie trzy turnieje, także na pewno to cieszy. Ale najważniejsze, że dziś graliśmy tak taktycznie, jak na początku zakładaliśmy.

Pamiętam, jak po turnieju w paryskiej hali Bercy Marcelo powiedział, że chciałby nawiązać z Panem współpracę na sezon 2017. Czy to była dla Pana najlepsza decyzja w karierze deblowej?

Cóż. Nie mogę tak powiedzieć, bo ze wszystkimi partnerami z którymi grałem dużo się nauczyłem. Nawet jeżeli nie mieliśmy wyników. Ja dwa lata temu, jak postanowiłem całkowicie postawić na debla, wchodziłem jako praktycznie nowy zawodnik gry podwójnej wśród chłopaków. Wcześniej grałem singla i debel nie był priorytetem. Teraz debel jest dla mnie priorytetem, bo singla już nie gram. Cieszę się, że Marcelo chciał ze mną pracować. Dał mi szansę, pokazał jak stać się jeszcze lepszym. Początek roku może nie był tak udany, jak byśmy chcieli, ale cały czas pracowaliśmy nad różnymi schematami i w końcu znaleźliśmy złoty środek. W dzisiejszym systemie super tie-breaków, gdzie bardzo często decyduje jedna piłka. Ale na pewno tutaj w Wimbledonie zagraliśmy maratony, tak samo jak nasi dzisiejsi przeciwnicy. Jednak wszyscy fizycznie wyglądaliśmy naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę ile godzin mieliśmy za sobą na korcie i o jaką stawkę graliśmy. Do nas dzisiaj szczęście się uśmiechnęło i na pewno jesteśmy zadowoleni. Ale muszę powiedzieć szczerze, że jestem wykończony i może za parę dni dojdzie do mnie to, czego dokonałem.

To jak się czuje podwójny mistrz turniejów wielkoszlemowych? Ten drugi puchar za najważniejszy turniej tenisowy świata już jest w gablocie.

To jest piękne. Marzenie z dzieciństwa. Jedna szansa w ciągu 365 dni. Ale cała ta droga, którą przebyliśmy w tym turnieju była kapitalna. Były różne mecze, różnych rang, góra dół. Przegrywaliśmy nawet dwa do zera w setach, także pokazaliśmy charakter, wolę walki do samego końca opłaciła się i dzisiaj wznieśliśmy puchary nad głowę i na pewno zapiszemy się w historii. Ale znowu powtórzę. Ja jestem takim typem, że chucham na zimne. Spełniliśmy marzenie, ale sezon trwa dalej i trzeba się na to przygotować.

Jakby miał Pan porównać finał Australian Open i Wimbledonu, to który dostarczył większych emocji, który więcej kosztował?

Trudno porównać. W Australii graliśmy do dwóch wygranych setów. Więc wiedziałem, że można grać dwa, trzy sety maksymalnie. Grałem obok siebie z zawodnikiem, który grał w trzech finałach Szlema. W Wimbledonie przegrał i nigdy go nie wygrał. To jego doświadczenie też pokazaliśmy na korcie. Dla mnie to był pierwszy finał w Londynie i na pewno podczas tego spotkania wzniosłem się też na wyżyny swoich umiejętności i okazało się, że zagraliśmy najlepszy mecz w całym turnieju. Ale to też dzięki doświadczeniu Marcelo, dzięki rozmowom, które przeprowadzaliśmy przed turniejem. Grał wcześniej tutaj finał i starał się wyciągnąć wnioski z tamtego meczu. Widowisko uważam było kapitalne. Wszyscy czterej bardzo dobrze serwowaliśmy. Była dyscyplina taktyczna. Jeszcze raz powtórzę, że szczęście się dzisiaj uśmiechnęło do nas i wygraliśmy turniej w Wimbledonie.

Wiem, że rankingi nie grają. Pan też mówił, że to nie ma znaczenia. Ale to chyba przyjemne uczucie być czwartą rakietą świata?

Presja na pewno była przede wszystkim na barkach Marcelo i zdawałem sobie z tego sprawę. Przede wszystkim mecz w półfinale rozstrzygał, kto będzie w poniedziałek numerem jeden na świecie. Jeżeli chodzi o mnie, to w związku z tym, że tworzymy parę od początku tego roku to ja byłem najpierw trochę dalej w rankingu. Ale my mamy swoje cele, które chcemy osiągać. Musimy dalej ciężko pracować. Najważniejsze żebyśmy dalej tak dobrze się rozumieli na korcie. Traktujemy obaj debla jako pracę, jako biznes. I choć nie da się tego ukryć, że nasze początki były trudne, ale znaleźliśmy jakiś system, którego się staramy trzymać i gramy dalej.

Wygrał Pan tytuł na Wimbledonie. Niewiele więcej można w tenisowym życiu osiągnąć. Pozostały jeszcze dwa turnieje wielkoszlemowe do kompletu.

(śmiech) Jasne. Cztery turnieje wielkoszlemowe są najważniejsze dla każdego tenisisty. Turniej w Wimbledonie jest najbardziej prestiżowym i najważniejszą imprezą na świecie. Wielka tradycja więc przyciąganie wielkich sław do loży na korcie centralnym (mecz Kubota z trybun obserwował m.in. Rod Laver ? przyp. red.). Niesamowite przeżycie zagrać na tym najważniejszym przecież korcie na świecie. Doczekałem się tego, cieszę się bardzo. Będzie co wspominać po zakończeniu kariery. Ale teraz idziemy dalej i teraz najważniejsza będzie regeneracja. Trzeba odpocząć, przygotować się na tournée w Stanach Zjednoczonych.

Jakieś świętowanie będzie?

Mamy podzielone swoje obowiązki w drużynie, ale nie da się ukryć, że w związku z tym, że Marcelo jest Brazylijczykiem to on o to wszystko się postara (śmiech).

 

Rozmawiał w Londynie: Piotr Dąbrowski