Kobieta ze stali, czyli Magdalena Fręch

547

Magda Fręch pokazała, że nie poddaje się w absolutnie żadnej sytuacji. Polka wygrała nie tylko z rywalką – Anną Karolíną Schmiedlovą – ale również z samą sobą. Pokazała, że nawet z najtrudniejszych sytuacji potrafi wyjść obronną ręką. Ból, przeciwności, presja i wiele innych nie były w stanie zatrzymać zdeterminowanej Polki tak w starciu II rundy singla, jak i w grze podwójnej.

Magda jest taką osobą, że do wszystkiego i wszystkich podchodzi z uśmiechem. Wydaje się, jakby nic nie potrafiło jej zdenerwować. Wielki hart ducha i determinację pokazała w sytuacji, kiedy po odniesieniu kontuzji w spotkaniu singlowym, powróciła na kort, by rywalizować w deblu. Czołowa polska tenisistka opowiada o tym, jak bardzo zmieniła się jako zawodniczka i o ile dojrzalszą osobą się stała.

 

Jak wiele komfortu dało Ci to, że nie musisz przebijać się do Wimbledonu przez eliminacje i spokojnie mogłaś przygotowywać się do spotkania w turnieju głównym?

Bardzo dużo. Zupełnie inaczej podchodzę do tych turniejów, bo kiedyś przechodząc przez eliminacje imprezy tej rangi byłam już praktycznie po całym tygodniu rywalizacji, przez co zupełnie inaczej to wszystko odbierałam. Teraz zaczynam turniej od I rundy więc nie wypada przegrywać na początku (śmiech). Jednak jak się idzie przez eliminacje, jest zupełnie inaczej, panują wtedy zupełnie inne emocje, a także poziom zmęczenia. Chociaż z drugiej strony tutaj i tak są trzy dni przerwy pomiędzy eliminacjami, a turniejem głównym. Ale zawsze zupełnie inaczej się gra będąc już w głównej drabince, rywalizując z dziewczynami z topu. To przynosi bardzo duże doświadczenie, które później bardzo procentuje.

W czym Wimbledon robi na tobie największe wrażenie?

Wimbledon to elegancja i tradycja. Wszystko ma swój porządek i ład, jest dopracowane w każdym najmniejszym detalu, na ostatni guzik. Nie ma żadnych niedoskonałości. Zawodnicy ubrani na biało, ochroniarze w jednolitych uniformach, to jest zupełnie coś wyjątkowego. Wimbledon motywuje. Przebywanie na tym turnieju, przebywanie wśród najlepszych to coś wspaniałego. Ja ogólnie mam bardzo dobre doświadczenia z pierwszymi występami w turniejach wielkoszlemowych. Zawsze, kiedy jestem po raz pierwszy, jeszcze nie znam obiektu i nie do końca wiem co jest gdzie, to zawsze dobrze gram, więc mam nadzieję grać jak najdłużej i osiągnąć jak najlepszy wynik. (śmiech).

Jak wiele to dla Ciebie znaczy, że zaszłaś w Wimbledonie już tak daleko?

To, że jestem tutaj tak daleko, znaczy dla mnie bardzo dużo, ale w ostatnim czasie priorytety się mocno zmieniają. Marzenia i cele też się zmieniają. Jeszcze rok temu powiedziałabym, że to znaczy bardzo wiele, ale w tym roku wiem, że stać mnie na więcej. Po prostu zdaję sobie sprawę, że jestem w stanie rywalizować na dużo wyższym poziomie. Zagrałam już tak wiele meczów w tym roku z zawodniczkami, które zwyciężały w turniejach wielkoszlemowych i są w czołowej dwudziestce, czy trzydziestce rankingu WTA. I naprawdę z każdym takim meczem zyskuję coraz więcej pewności, że jestem w stanie z nimi wygrywać.

Zawsze jesteś spokojna i cierpliwa. Tak na korcie, jak i poza nim. Jak to się robi?

Właśnie to żeby niezależnie od tego, co dzieje się na korcie, pozostać spokojną, u mnie jest kluczowe. Znam siebie, wiem, że dopóki jestem spokojna, to w pełni realizuję założenia taktyczne i wiem co mam robić na korcie. Wyciągnęłam po prostu wnioski po wcześniejszych meczach i teraz moim celem jest zachowywać wewnętrzny spokój i żeby skupiać się na każdym kolejnym punkcie. Nabieram coraz większego doświadczenia i dzięki temu rywalizujemy na równych warunkach. Przegrywam nie gładko, tylko z reguły są to mecze na styku, więc wiem, że mogę grać na wysokim poziomie.

Tenis zawsze był dla Ciebie pasją?

Kiedy byłam dzieckiem i nie miałam pojęcia, że będę grała zawodowo, wszystko wzięło się z pasji, z tego, że uwielbiałam chodzić na treningi i po prostu cieszyć się tenisem. Nie miałam wtedy żadnych dalekosiężnych planów. Nie oglądałam nawet tenisa. Jak byłam mała, nie miałam na to czasu, bo zawsze była szkoła i trening. W ogóle się o tym nie myślało. Dopiero później, jak już wybrałam ścieżkę, że chcę grać w tenisa i stawiam wszystko na jedną kartę. Wtedy zaczęły się marzenia o tym, żeby wystąpić na turniejach takich jak Wimbledon. Teraz chciałabym nie tylko tutaj grać, ale też zachodzić coraz dalej, więc wszystko zmienia się na bieżąco. Każdy taki mecz dodaje mi pewności siebie i później wychodząc na kolejne przeciwniczki, wiem, że mogę. Ciężko wskazać jeden aspekt, chodzi bardziej o wszystkie razem. Każde spotkanie procentuje w przyszłości i trzeba być po prostu cierpliwym.

Polubiłaś w końcu zieloną nawierzchnię?

Szczerze mówiąc, do tej pory nie byłam wielką zwolenniczką trawy. Na osiągane na niej wyniki były najsłabsze, ale sezon na trawie trwa najkrócej, bo to przecież tylko miesiąc grania, a czasem nawet tyle nie. Ciężko się przestawić, ciężko wejść w nawierzchnię i grać nieco dłużej. W tym roku przed Wimbledonem zagrałam trzy turnieje przed, więc myślę, że było to bardzo długie przygotowanie. Można powiedzieć, że jestem już „wgrana” w trawę i nawet jest całkiem przyjemnie.

Choć każdy turniej to również inna trawa, prawda?

Grając wszystkie turnieje w Anglii, jednak z każdym tygodniem ta trawa była zupełnie inna, więc wszystko zależało od miejsca, od pogody, że jeden turniej był wcześniej grany, kiedy panowała pora deszczowa. Każdy turniej to po prostu inna trawa, więc nie można powiedzieć, że podobnie do kortów twardych w Stanach Zjednoczonych trawa jest wszędzie mniej więcej taka sama. Nie jest. Z każdym tygodniem coś innego i trzeba było się na to przestawić. Do tej pory trenowałam w większości na Aorangi (korty treningowe Wimbledonu – przyp. red.). Tylko raz zagrałam na tych właściwych kortach głównych Wimbledonu. Więc tym bardziej się cieszę, że udało mi się dobrze wejść w mecz i zagrać bez nerwów w dwóch setach (śmiech).

Boli cię to, że nie ma punktów, choć tak wiele tutaj osiągnęłaś?

To, że punktów nie będzie, nie ma znaczenia. Gra się dla prestiżu. Wiadomo, że ma to bardzo duże znaczenie rankingowo, ale z drugiej strony wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Gra się dlatego, że to turniej wielkoszlemowy i to zostaje już później na zawsze, że było się w II, III, IV rundzie. To jest zupełnie coś innego niż tylko same punkty. Wiadomo, że nieco to boli, bo na podstawie rankingu ustalane są listy startowe. Wolałabym, żeby były, ale skupiam się przede wszystkim na tym, by zachodzić jak najdalej. Już wcześniej wiedziałam, jaka jest sytuacja, więc to też nie jest tak, że nagle tych punktów nie ma, tylko było to wiadome i można się było do tego przygotować. Najbardziej cieszę się z tego, jak solidną grę prezentuje na korcie. Jestem w stanie wytrzymać presję i udaje mi się zachować konsekwencję w grze. Jeszcze nigdy nie byłam w trzeciej rundzie turnieju wielkoszlemowego. To bardzo cieszy i chce się jeszcze. Szkoda, że nie ma punktów za trzecią rundę, bo by mi bardzo pomogły, ale na Wimbledonie gra się również dla czegoś innego. Już na zawsze zostanie ze mną to, że grałam w III rundzie Wimbledonu, to jest nieocenione i na nic bym tego nie zamieniła.

Bycie w setce bardzo ułatwia życie?

Bycie w setce bardzo pomaga. W 250-kach jestem od razu na listach w turniejach głównych. Zupełnie inaczej można zaplanować starty i grać o większe punkty od razu.

Czego oczekujesz po spotkaniu z Simoną?

Z Simoną zagramy już po raz trzeci. Mam nadzieję, że do trzech razy sztuka i w tym pojedynku to ja będę górą. Wiem, że możemy zagrać na dużym korcie i nie miałabym nic przeciwko, żebyśmy zagrały na korcie centralnym. Mecz z Simoną nie będzie dla mnie wyjątkowy. Oczywiście, że chciałabym mieć łatwiejsze losowanie w III rundzie, żeby zajść do IV bezproblemowo, a tutaj wiem, że będzie bardzo ciężki mecz i na taki jestem przygotowana. Ostatnio grałyśmy ze sobą w Australii. Był to dosyć wyrównany mecz, więc mam nadzieję, że teraz będzie na moją korzyść. Czasu na regenerację nie ma wiele, bo codziennie powtarzam ten sam schemat. Przychodzę na określoną godzinę, dzień ma swój plan. Na obiektach spędzamy dużo mniej czasu, bo to jednak przygotowanie do treningu, sam trening, co zajmuje około trzech godzin dziennie. Z drugiej strony wpadam w pewną rutynę i przez to zdecydowanie lepiej się czuje.

 

Rozmawiał i notował w Londynie: Piotr Dąbrowski