Iga Świątek w finale Wimbledonu juniorek!

145

Aleksandra Olsza, Agnieszka Radwańska i Urszula Radwańska. Te trzy tenisistki dostąpiły zaszczytu wzniesienia pucharu za juniorskie mistrzostwo Wimbledonu dziewcząt. Teraz przed podobną szansą stanie zaledwie 17-letnia Iga Świątek. Warszawianka w półfinale turnieju dziewcząt pokonała rozstawioną z numerem czwartym Xinyu Wang z Chin 7:5, 7:6(1) i awansowała do wielkiego finału. Niesamowite emocje towarzyszące temu spotkaniu było widać już po tym, jak obie tenisistki zeszły z kortu. Iga padła w ramiona trenerki od przygotowania fizycznego i zbiła piątkę z head coachem Piotrem Sierzputowskim. Po meczu 17-latka nie kryła radości z osiągnięcia przecież największego sukcesu w karierze.

To był bardzo stresujący mecz. Od początku spotkania miałam problem z przełamaniem jej podania. Grała naprawdę mocno i celnie. Dwa razy poczułam to na własnym ciele. Nie ma zbyt wielu zawodniczek w tenisie juniorskim, które grałyby z taką szybkością. Była niesamowicie wymagającą przeciwniczką. 

Teraz Polka zagra w finale największego turnieju tenisowego świata. Może i juniorskiego, ale jak mówi sama tenisistka emocje będą nie bardzo wysokim poziomie.

Jestem bardzo podekscytowana, ale jednocześnie trochę podenerwowana. To będzie wspaniałe doświadczenie, by zagrać na korcie numer jeden. Ale jeszcze nie wiem. Jestem za bardzo tym przytłoczona(śmiech). Emocje są ogromne, ale staram się ich nie pokazywać na zewnątrz. Moja trenerka przygotowania fizycznego Jolanta Rusin – Krzepota zawsze mnie wspiera, mówi, że jestem najlepsza i abym o nic się nie martwiła. Nauczyła mnie jak pozostać cały czas pozytywną i spokojną na korcie. Nadal próbuję i będę próbować się w tym elemencie poprawiać.

Polka zachowuje jednak duży respekt do dyspozycji rywalki, która na korcie numer osiem pokazała niesamowity tenis. Długimi momentami to spotkanie przypominało nie tenis juniorski, a rywalizację zawodniczek z Top 100 dorosłego rankingu WTA.

To był najtrudniejszy mecz z tych, które zagrałam tutaj w tym roku. Grałam z bardzo waleczną przeciwniczką, która nie odpuszczała. Ciężko się też gra z Azjatami, bo oni nigdy się nie poddają i walczą do samego końca bez względu na wszystko. Zawsze ma się wrażenie, że są tak samo nastawieni, nawet jak przegrywają. Potrafią wyjść nawet z największych opałów, przegrywając i przejąć inicjatywę. Musiałam być skoncentrowana przez cały mecz. Cieszę się, że mam na tyle różnorodny tenis, że byłam w stanie się jej przeciwstawić. Nie czekałam na jej błędy, tylko raczej atakowałam. Miała bardzo mało błędów, zwłaszcza z końca kortu. Jak grałam jej krótsze piłki wtedy robiła ich trochę więcej. Ale jak była za linią końcową nie było szans.Potrzebowałam czasu, żeby przyzwyczaić się do jej gry. Grała strasznie szybko. Jest bardzo mało zawodniczek w juniorskim tenisie, które potrafią tak szybko odbić piłkę i tak długo utrzymywać ją w korcie. Właściwie to jest klucz do wygrywania. Kilka razy upadłam na plecy odbijając piłkę, więc naprawdę siła jej uderzeń była ogromna i musiałam się do tego przyzwyczaić i dostosować swoją grę. Wszystko zależy od koncentracji. Był stres, ale cieszę się, że udało mi się go pokonać. Ten mecz był bardzo trudny mentalnie. To jest super, że w ogóle dałam radę i będę miała okazję zagrać w finale. 

Niemalże męski styl i siła gry Igi Świątek nie bierze się z niczego. Jako, że prędkością piłki i szybkością poruszania się po korcie wyprzedza swoje koleżanki to, aby wciąż notować progres i poprawiać swoją grę sparuje z najlepszym amatorem w Polsce, który i tak podczas treningów musi… zwalniać rękę.

Na co dzień w Warszawie trenuję z najlepszym amatorem w Polsce Tomaszem Moczkiem. I on i tak zwalnia rękę grając ze mną. Jest w stanie zagrać jeszcze szybciej. Mamy duże pole do popisu i na pewno z roku na rok będziemy zwiększać prędkości. 

Warszawianka podkreśla, że emocje towarzyszące rywalizacji w półfinale Wimbledonu były nie do opisania. Tak duże, że tenisistka nie mogła przez dłuższy czas zasnąć.

Było mi naprawdę ciężko zasnąć po tym ćwierćfinale. Ostatecznie wzięłam kapsułki na spokojny sen. Wiadomo, było po prostu za dużo emocji. Generalnie nie mam z tym problemu, ale wczorajszy mecz się skończył po szóstej, więc nie miałam za bardzo czasu ochłonąć. Dzisiaj czuję się już o wiele lepiej. Przez cały turniej jest właściwie tak samo. Emocje nie zejdą do samego końca. Myślę, że jak wrócimy do Warszawy będę potrzebować całego dnia odpoczynku. Niedługo, raczej szybko wracam do rzeczywistości. 

Iga ma za sobą pięć meczów na zielonej trawie Wimbledonu. Dzięki temu czuje się już na niej coraz lepiej. Jak mówi, może nie komfortowo, ale z dnia na dzień wygląda to coraz lepiej.

Cały czas przekonuję się do trawy, ale ciężko powiedzieć. Gram top spinem, płaską piłką, a na trawie nie jest to najlepsza broń. Nadal muszę się nauczyć jak najskuteczniej grać na trawie. Ale wydaje mi się, że już sobie całkiem nieźle radzę. Mam nadzieję, że w przyszłości będę miała więcej okazji, aby rozwijać moją grę na tej nawierzchni. Na razie traktuje występ tutaj, jak normalny turniej, każdy kolejny mecz. Ale pewnie jak ochłonę i będę wspominać ten mecz za dwa miesiące, to będzie dla mnie ogromny krok. 

Przeciwniczka Polki Xinyu Wang mimo porażki była bardzo zadowolona ze swojego występu. Gdy spotkaliśmy się, by porozmawiać uśmiech nie schodził jej z ust. Ale to pewnie dlatego, że chwilę wcześniej zapewniła sobie awans do półfinału debla.

To był świetny mecz do oglądania i chyba najtrudniejszy, jaki stoczyłam w juniorskim tourze. Wydaje mi się, że obie pokazałyśmy się z bardzo dobrej strony. Ale to był dla mnie niesamowicie ciężki mecz. Moja gra bardzo zależy od serwisu, który dziś za bardzo nie funkcjonował. Nie było go dziś na korcie (śmiech). Zaczęłam całkiem nieźle, ale pod koniec pierwszego seta zdołała powrócić do gry i później grała niesamowicie. W drugim secie też pod koniec, w tie-breaku wykonała świetną robotę na korcie. Duża widownia akurat mnie bardzo motywuje. Lubię jak na moją grę patrzy wiele osób (śmiech). Widziałam też wielu moich rodaków. Wszyscy mnie wspierali i bardzo im za to dziękuję. To był dla mnie bardzo dobry turniej. Mimo, że przegrałam jestem zadowolona z tego, jaką grę zaprezentowałam podczas Wimbledonu. Tylko raz wcześniej grałam w półfinale singla turnieju wielkoszlemowego, podczas US Open. Ten turniej będę wspominać z uśmiechem na twarzy. 

Mimo, że Roger Federer odpadł już z rywalizacji na Wimbledonie to Szwajcaria będzie miała swojego przedstawiciela w finale tego turnieju. A ściślej mówiąc – przedstawicielkę. A to dlatego, że do finału turnieju juniorek awansowała utalentowana Leonie Kung. Dla szwajcarskiego tenisa to kolejny sukces w rozgrywkach dziewcząt. W 1994 roku turniej wygrała Martina Hingis, a w 2013 Belinda Bencic. Dla wielu obserwatorów, a także co dziwne dla samej zawodniczki to spora niespodzianka. Przecież ta sympatyczna dziewczyna, aby dostać się do turnieju musiała przebijać się przez kwalifikacje. Jeszcze ciekawsze jest to, że na trawie gra dopiero od dziesięciu dni. Jej trenerem jest ojciec, Martin. Ale dużo ciekawsze jest to, że Leonie jest… bardzo przesądna. Co nie do końca nas dziwi, bo podobnie ma wielu innych tenisistów, nawet tych z absolutnego światowego topu.

Jestem bardzo przesądna. W pokoju w akademiku na uniewersytecie Roehampton w porze lunchu i kolacji zawsze muszę zjeść łososia i lody truskawkowe – mówi 17-letnia Kung.

Od teraz karierą młodej Szwajcarki zarządzać będzie agent. A efekty jego pracy już są widoczne. Zadebiutuje ona w przyszłotygodniowym turnieju rangi WTA w Gstaad. W drodze wyjątku otrzymała od organizatorów imprezy dziką kartę do turnieju głównego. Z Igą Świątek zna się całkiem dobrze. Grały ze sobą kilka lat temu podczas mistrzostw Europy U-14 w Czechach. Wtedy w trzech setach wygrała Polka.

Grałyśmy ze sobą cztery lata temu na drużynowych mistrzostwach Europy U-14. Ja miałam 13 lat, a ona 14. W Czechach wygrałam wtedy w jednym z pierwszych meczów trzysetowych w karierze na takim poziomie. Dużo się w naszym tenisie zmieniło. Ja nie miałam okazji obserwować jej tenisa. Mam nadzieję, że z trenerem przeanalizuję te poprzednie mecze – mówi Świątek.

Mecz Igi Świątek z Leonie Kung rozpocznie się o godzinie 14 czasu polskiego. Finał singla juniorek został wyznaczony jako pierwszy na korcie numer jeden.

Na sam koniec mała lekcja historii tenisa. Na początku mówiliśmy o siostrach Radwańskich, czy Aleksandrze Olszy. No to teraz posłuchajmy co to za puchar, który miały okazję wznieść ponad głowę i skąd się on w ogóle wziął.

W roku 1947 Komitet Wykonawczy wielkoszlemowego Wimbledonu zaprosił osiemnastu juniorów z całej Europy, aby mogli podziwiać najlepszych tenisistów świata podczas drugiego tygodnia turnieju.

Członek All England Clubu Dan Maskell, później legenda Wimbledonu, komentator BBC oraz uznawany powszechnie za głos tego turnieju do 1991 roku, zorganizował turniej dla chłopców i dziewczynek. Wśród chłopców zwyciężył 16-letni Kurt Nielsen z Danii. Otrzymał w nagrodę mały srebrny pucharek ufundowany przez Maskella, a wręczony przez nowego mistrza Wimbledonu – Jacka Kramera. Najlepszą z dziewczynek okazała się Belgijka Genevieve Domken. Trofeum dla zwycięskiej juniorki pochodzi z 1945 roku, a zostało ufundowane przez rodzinę byłej wybitnej zawodniczki Berthy Steedman i przekazane na własność All England Lawn Tennis Club.

Co na takim pucharze jest napisane?

Z przodu:

Buxton

Open

Lawn Tennis Tournament

Ladies’ Doubles

All England Championship

Natomiast z tyłu:

Challenge

Cup

Presented

by the Directors

of the Buxton

Garden Company

Limited

Natomiast wokół podstawy Pucharu w 1998 roku zostały dodane następujące słowa:

THE GIRLS’ SINGLES CHAMPIONSHIP

Presented to the A.E.L.T.C. By the Steedman family, 1945

Imiona i nazwiska najlepszych juniorek od 1975 roku są każdorazowo grawerowane przy okazji wyłonienia nowej mistrzyni Wimbledonu.

A dlaczego o tym piszę? No cóż, domyślcie się :)

Z Londynu dla TenisNET: Piotr Dąbrowski