Iga Świątek kontynuuje zwycięski marsz

152

Zwycięski marsz Igi Świątek trwa dalej. Tym razem Polka pokonała 6:1, 7:6 pochodzącą ze Szwajcarii Simonę Waltert. Była to bardzo niewygodna rywalka, pod wieloma względami. Waltert to półfinalistka juniorskiego Wimbledonu, podopieczna trenera kadry narodowej Szwajcarii i byłego tenisisty Kaia Stentenbacha. W rankingu WTA obie zawodniczki może ze sobą nie sąsiadują, ale za to obie są bardzo wysoko. Jeżeli chodzi o wydarzenia poprzedzające ich mecz na korcie numer szesnaście obie w nogach miały po trzy sety. Iga wygrała z Amerykanką Whitney Osuigwe, a Simona ze szczęśliwą przegraną z eliminacji Caijsą Wildą Hennemann.

Z Simoną grałam trzy lata temu na drużynowych mistrzostwach Europy.  Dostałam lanie, ale pamiętam, że wtedy miałam ogromny spadek formy i przez dwa miesiące nie potrafiłam wygrać meczu. Od tamtej pory nie śledziłam jej kariery. Mimo wszystko taka przerwa sprawia, że praktycznie była to dla mnie nowa zawodniczka – opowiada Iga Świątek.

W pierwszym secie Polka miała wszystko pod kontrolą, to ona była pod grą i ona ją prowadziła. Rywalka nie była w stanie przeciwstawić się Świątek, a kiedy tylko próbowała to dosyć często popełniała niewymuszony błąd. W dużej mierze dzięki temu 17-letnia tenisistka z Warszawy wywalczyła dwa przełamania, choć zanotowała także oczywiście sporą ilość winnerów. Druga odsłona meczu dostarczyła publiczności znacznie więcej emocji, a samej Idze nieco więcej problemów. Żadna z tenisistek nie chciała oddać pola drugiej, więc stoczyły ze sobą zażartą walkę gem za gem. Wielkie słowa uznania należą się Polce za dwunasty gem pojedynku, kiedy to zarówno Prawdziwie żelazną dyscyplinę Iga pokazała w tie-breaku drugiego seta, kiedy to Szwajcarka grała o wygranie seta, a Świątek o doprowadzenie do tie-breaka. Zimna głowa i wielką pewność w swoich poczynaniach pozwoliły Polce nie tylko na wykonanie tego zadania. W nim samym oddała Szwajcarce tylko dwa punkty. Zgromadzona na korcie numer szesnaście publiczność nie szczędziła wyrazów uznania względem utalentowanej Igi Świątek.

Szczerze mówiąc czekałam na ten tie break, bo czułam się silniejsza psychicznie od rywalki i wiedziałam, że w takim decydującym momencie mogłam ją złamać. Ciężko było złamać ją w trakcie seta, bo miała naprawdę świetny serwis. Po prostu musiałam być cierpliwa i czekać na odpowiedni moment – opowiadała Polka.

Polka pokazała w tym spotkaniu nadzwyczajną siłę mentalną. Nawet jeżeli cokolwiek jej nie wychodziło to nie załamywała się, tylko oddzielała gorzej rozegrany punkt grubą linią i szybko przechodziła do kolejnej wymiany. Obie tenisistki grały dziś na naprawdę mocnym tempie. Dużą rolę pełnił również return, bowiem obie myliły się w tym elemencie dosyć często, choć na szczęście rzadziej czyniła to Iga. Widać też wyraźnie, że Polka przekonuje się coraz bardziej do trawy, bo całkiem nieźle jej się na niej serwowało.

Drugi set przypominał tak naprawdę męską grę. Obie miałyśmy świetny serwis, ale też spóźniałyśmy sporo returnówStarałam się jak najlepiej skupić na tym spotkaniu i nie rozpamiętywać każdej ostatniej piłki. Zdążyłam się rozegrać, dzięki czemu złapałam też więcej pewności siebie. Nadal się uczę gry na kortach trawiastych. Turniej sam w sobie lubię, tylko nawierzchnia mogłaby być inna. Jak polubię trawę, to polubię wszystko. Ale cieszę się z każdego meczu i mam nadzieję, że tą szansę w końcu wykorzystam, bo już trochę czekam. Jeśli na to pozwoli mi moja gra to będę szczęśliwa jeśli uda się wygrać w którymkolwiek z turniejów wielkoszlemowych. Nie musi być to od razu Wimbledon.

Z końcówką wypowiedzi troszkę byśmy polemizowali. Na pewno nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby stało się już teraz. Ale zastosujmy w tym miejscu dobrze znane podejście Agnieszki Radwańskiej, czy Łukasza Kubota. Najważniejszy jest każdy kolejny mecz i dążenie do celu krok po kroku. Jednak wydaje się, że właśnie w taki sposób polska tenisistka funkcjonuje. Co niesamowicie dobrze o niej świadczy, bo nie tylko wyznacza sobie coraz wyższe cele, ale także uczy się od starszych, niezwykle doświadczonych w tourze kolegów i koleżanek. Właśnie to jest ogromną siłą Polki. Z każdego spotkania potrafi wyciągnąć wnioski, słucha także z uwagą rad starszych koleżanek, a także bardzo szybko przystosowuje się do warunków panujących na korcie.

Oczywiście Iga nadal najlepiej czuje się na ceglanej mączce, co nie może dziwić ze względu na to, jak wiele w swojej karierze rozegrała meczów na tej nawierzchni. Ale styl gry Igi pośrednio predestynuje ją do wielkich wyników na wytartej, acz szybkiej trawie. Sama zawodniczka lubi szybko grać, nie boi się przejmować inicjatywy, a to jedne z najważniejszych elementów na trawie.

Wielu obecnych na Wimbledonie juniorów, którzy mieli styczność z Igą Świątek powiedziało mi, że nie da się jej nie lubić. Nie miałem wiele czasu, ale podpytałem kilkoro zawodników i zawodniczek i podobnego zdania są jej rówieśnicy w Polsce.

Ja jestem taką osobą, która jest raczej zamknięta, ale z drugiej strony nie robię nikomu nic złego i na przykład na korcie staram się raczej przepuszczać swoje przeciwniczki, żeby pierwsze przeszły przez siatkę. Mam takie nawyki, że raczej jestem miła i grzeczna względem innych. Ale z kolei na korcie potrafię pokazać pazur, więc to jest fajne. Nie lubię być sama, zawsze do kogoś przyjdę, z kimś pogadam. Myślę, że po prostu moje przeciwniczki nie mają po prostu powodów, by mnie nie lubić.

Po spotkaniu Polka ze swadą i spokojem opowiadała o wtorkowym spotkaniu. Jednak nawet największy mędrzec nie powiązałby przyczyn dzisiejszego zwycięstwa… w grze komputerowej. Ale za to jakże legendarnej!

Pamiętam jak byłam mała grałam w taką grę komputerową Virtua Tennis (Kto nie grał ten trąba! – przyp.red.) Ta gra mnie, wbrew pozorom, strasznie dużo nauczyła. Bo jak oni odbijali, to ich styl był bardzo podobny do tego, co pokazują w rzeczywistości. Grając poszczególnymi zawodnikami udawało przenieść się to na kort. Wtedy jak byłam mała to jakoś działało. Teraz jest trochę ciężej, bo zdałam sobie sprawę jak dobrze oni grają i jak perfekcyjne są te uderzenia.

Wspaniałe wyniki Świątek nie mogą być zaskoczeniem. I nie są. Pierwszy set spotkania Polki obserwowało kolejnych kilku wysłanników tenisowych akademii, którzy z uwagą zwracali uwagę na każdy aspekt tenisowego rzemiosła. Nie chciałem być wścibski, ale zauważyłem nawet tabelkę w ręku jednego z trenerów, który zaznaczał plusy i minusy w wyznaczonych miejscach. I chyba nie muszę mówić, że przy nazwisku „Swiatek” było ich całkiem sporo.

Fajnie, że wszystkie mierzymy wysoko i obie mamy potencjał w seniorskim tenisie. Prawdopodobnie Wimbledon też będzie moim ostatnim turniejem wielkoszlemowym juniorek. Jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji, ale trenerzy mówią, żeby skupić się na seniorach. Wimbledon będzie moim ostatnim tego typu turniejem, bo raczej nie zagram na US Open. 

Po tym, jak Polka zakończyła konferencję prasową poszukiwała markera, którym chciała podpisać jedną z koszulek dla fanów. Mi, przyznaję to ze wstydem, chwilowo zabrakło inwencji, ale Iga od razu z uśmiechem na ustach powiedziała „Do you have a marker?” No tak, „marker”! To nie mogło być przecież aż tak oczywiste! Ostatnio pytali się, czy nie jestem czasem z okolic Nottingham, bo mają tam podobnego znajomego, ale co tam. Na ratunek Świątek! Kilka chwil później na koszulce widniał już zgrabny autograf najlepszej polskiej juniorki. Teraz to już naprawdę nie rozumiem dlaczego ma tylko czwórkę z angielskiego na świadectwie…

Z Londynu dla TenisNET: Piotr Dąbrowski