Oj tam, oj tam, to był wyczerpujący pojedynek i musieliśmy trochę dojść do siebie...
Ale... tradycji stało się zadość! Mimo trudności zdrowotnych i logistycznych mecz się odbył i tradycyjnie... wygrała Gmina.
Po kolei... Najpierw zagrałem z RoTTenem, który rotacyjnie wkręcał piłki z obu stron, jednak zbyt często wkręcał na aut, a gdy go ciut pocisnąłem to nie zdążał z tą rotacją. W sumie spodziewałem się większego naporu, ale jak wiemy RoTTen jest ciągle na etapie poszukiwań - 2:6
W tym czasie Driver, który zimą nie grał i który narzekał na bolący bark rozpoczął jak czarny koń i prowadził nawet 3:0 z hohvarem. Podobno strzelał niesamowite piłki, jakby był na wielkim głodzie tenisowym! Ale... skończył się prąd i solidność hohvara zaczęła górować - 4:6
Po wymianie zawodników na własne oczy mogłem się przekonać, że Driver, póki ma siły, jest strasznie niebezpieczny. W moim gemie nie ugrałem nic, strzały po linii z returnu były zabójcze! Potem mocny i szybki serwis i znowu miałem do tyłu. Wreszcie chyba się ogarnąłem, że muszę zmienić tę jednostronną zabawę i zaatakowałem kątowo i do siatki by nie pozwolić mu na te szalone strzały. Udało się, gra się wyrównała a potem Driver zaczął narzekać na kondycję.
Do końca jednak musiałem uważać, bo bolący łokieć nie pozwalał na mocniejsze uderzenia, a chwilami w Driverze budziła się bestia
- 3:6
RoTTen narzekał, że hohvar gra za szybko, tylko tyle wiem - 2:6
Debel zaczął się od prowadzenia gości, którzy nawet zimą coś w tego debla ugrywali, my potrzebowaliśmy kwadransa by przypomnieć sobie "o so chodzi" w tym deblu. Potem już w miarę spokojnie, bo goście byli co raz bardziej zmęczeni - 3:6
Tradycyjnie po meczu wymieniliśmy 2 nagie miecze (słyszał ktoś kiedyś o piwie "Stare Miasto Olsztyn"?), a koledzy wyzwali nas na kolejny pojedynek na jakiejś ubitej ziemi ale bliżej ich domowych pieleszy (Iława?). To do następnego!