Nikt nie wchodzi na dany szczebel z doświadczeniem, kiedyś musi być pierwszy raz. Poza tym nie mylmy trenera od "uczenia tenisa" z trenerem zawodowca z czołówki rankingu. Inna bajka, inne wymagania, inne oczekiwania, inny zakres obowiązków. Tu ważne są inne aspekty.
Poza tym gdzie jest napisane, że by być dobrym trenerem, czy w ogóle nim być, to trzeba mieć karierę zawodniczą za sobą, najlepiej z sukcesami? Dobry zawodnik nie równa się dobry trener i odwrotnie, dobry trener nie musi być dobrym graczem.
Już tu nie będę darł łacha z papy Williamsa czy mamy Williams
, wiadomo jak jest.
Ale dobry przykład to Nick Bollettieri. Koleś, były wojak korpusu US Marines, wymyślił sobie, że na tym tenisie to można kasę zrobić, i zrobił ...
Grać w tenisa prawie nie potrafi, ale od lat poza akademią trzepie też kasę na indywidualnych "lekcjach". Wiecie jak to wygląda? Przychodzi Nick ze sztabem pomagierów, i ci faceci umieją grać w tenisa i uczyć gry, postoi, pochwali, nagra ze 2 piłki i skasuje od wniebowziętego jelenia 1.200-1.500 baksów
. To znaczy tyle kasował na początku lat 90-tych. Tylko czy w tym coś złego? Nick zarabia a klient też zadowolony bo ma lansik, że trenuje indywidualnie z samym Nickiem, a przecież wszyscy wiedzą, że Nick największym "kołczem" jest
.
Na naszym podwórku np. Tomasz Iwański kasował swego czasu 3-razy tyle co normalny dobry trener od dobrze rokującego juniora. Skąd taka stawka - no bo mistrzem Polski był ... i najwyżej 570-któryś w rankingu ATP (za co go ktoś kiedyś wyśmiał jak się puszył za mocno ...
). Cholera, normalny biznes, Iwański określił stawkę a klient się zgodził. Tu się nasuwa maksyma S.A.S. - Who dares wins (luźno tłumacząc - Kto ma czelność wygrywa).
Nie tylko w sporcie różni szarlatani są tam gdzie nie powinni (i nie mówię tu o Wiktorowskim). Choćby taki Rasputin