Z rozpędu zagrałem dziś z jeszcze jednym forumowiczem.
6:4 0:3
Tu żartów nie było. Mecz szedł mi jak po grudzie. Przeciwnik grał lepiej ode mnie i cały czas wynik się wahał. Coś jednak w tym Babolacie APD jest takiego, że jak ktoś umie nim machać, to piłka skacze jak głupia i się trzeba odsunąć metr dalej niż się to robi zwykle.
Do tego doszedł kort w paski -> światło-cienie, które mnie doprowadzały do pasji i nie mogłem się skoncentrować. Żeby przeciwnik klepał w piłę tak sobie, to bym miał czas się ustawiać ... ale walił i walił, a ja się męczyłem, żeby trafić rakietą.
Nie wspomnę o krawężniku za końcowa linią, który mnie chciał zabić 3x (albo przynajmniej kontuzjować). Tu to samo. Żeby W. Szu grał w środek, albo ciut dalej, to bym krawężnika nie poznał, ale walił na sam koniec ...
Nie wiem jak wygrałem tego seta, ale zabawa była przednia. No i wreszcie poznałem kogoś, kto też się bardzo poci i wpadł na ten sam pomysł z rakietami co ja: mieć dwie, nie żeby mieć zapasową, jak się naciąg zerwie, ale żeby mieć drugą z suchą owijką na zmianę .
Jedną grasz, druga się w tym czasie suszy .