No dobra, dwie pizze przede mną, człowiek wrócił do naturalnego środowiska przed monitorem, pasowałoby coś podsumować od siebie.
Także ten, no nie ukrywam, że jechałem na ten TF z dość sporymi oczekiwaniami odnośnie samego wyniku, wydawało mi się, że tym razem zabiorę ze sobą wszystkie elementy tenisowej układanki (niestety przeliczyłem się, serwis i smecz zostały w dziupli), liczyłem, że uda się trafić w miarę sprzyjającą drabinkę i jakiś półfinał urwać - niestety, sam sobie zgotowałem ten los, ciągnąc karteczkę z cyferką 5 (dookoła było z 13 innych, brawo ja) w 1/8 trafiłem na JCz. Mam do siebie spore pretensje o początek, w którym nie wykorzystałem sytuacji, że JCz bardziej niż ze mną walczył ze sprzętem, były przewagi na 3-1, skończyło się na 2-3. Od tego momentu wskoczyłem na niezłe obroty, zagrałem kilka nawet fajnych piłek, niestety stało się dokładnie to samo co kilka lat temu, przy przewadze na po 5 światło zgasło, poczułem, że śniadaniowe zapasy się wyczerpały i jadę na oparach, przez co brakuje mi tej połowy tempa, dzięki której trzymałem się na powierzchni w wymianach. JCz zaczął grać sporo lepiej, no i jak to on, gdy chwycił za gardło to już nie dał złapać ani szprychy do końca. Zresztą, wiadomo, że skończyłoby się jak zawsze, natomiast czuję delikatny niedosyt, że jeszcze z jednego-dwóch gemów nie dołożyłem i jeszcze przez chociaż parę minut nie utrzymał się ten w miarę równy stan meczu.
No i cóż, to oznaczało, że trafiam do pocieszki, której zostałem, jak zgrabnie ujął RoTTen ,,małym księciem". Kolejno trafiałem na Drivera, Piotra69 i Robertosa. Każdy z nich ma naprawdę solidny arsenał, choć zupełnie od siebie różny (np. w końcu poznałem moc Siekierazady
). I tak Driver, tak jak rozmawialiśmy po meczu, za bardzo się spieszył i za dużo ryzykował, przy okazji w kilku momentach zwyczajnie miał pecha, dlatego wynik wyglądał jak wyglądał. W następnych dwóch meczach, zarówno z P69 i Robertosem, przeciwnicy byli sporo podmęczeni poprzednimi pocieszkowymi zmaganiami, co w dużym stopniu rzutowało na wyniku.
Na koniec, jedno spostrzeżenie, to jak w zasadzie każdy
poza mną rozwinął swój tenis od momentu, gdy po raz pierwszy przyjechałem na TF i zobaczyłem daną osobę w akcji, to przekracza ludzkie pojęcie. Jednak w tym miejscu chciałem wyróżnić dwóch ancymonów - Rotten i ZG. Panowie, naprawdę daliście dziś kawał tenisa, kłaniam się nisko.
I standardowo, raz jeszcze dzięki wszystkim przeciwnikom za grę, współuczestnikom za przemiłe spotkanie, Żonie Lecha za pyszne ciasta.
Do następnego.