To teraz ja coś naskrobię... Oczywiście na wstępie wyrażę pełną pogardę dla tej jakże mało tenisowej i ludzkiej nawierzchni
.
Po losowaniu domyślałem się, że zagram z Wwojtkiem, ale nie myślałem że rozprawi się z Driverem w tak ekspresowym tempie i rzuci się na mnie
. Coś tam co prawda przebąkiwał o braku gry na mączce i inne takie, ale na korcie było widać różnicę między nami. Moja niepewność i brak cierpliwości kontra regularność i mądrość w grze Wwojtka - wynik był do przewidzenia. Ugrałem gema, chociaż nie wiem w sumie jak to się stało
.
Po tym meczu miałem na chwilę dość tenisa na tej nawierzchni, w nagrodę poszedłem zjeść
. O dziwo, po lekkim (nie powiem, że zbyt małym
) posiłku i kilku mniej lub bardziej sensownych rozmowach - zachciało mi się znowu grać
. Skutecznie mnie jednak przystopował Clapton losując drabinkę pocieszki. Nie dość, że nadrapał takie robaczki, że nikt nie wiedział o co tam chodzi, to jeszcze miałem grać ze zwycięzcą pary Daroos-AS01... No bez jaj!!!
Chcąc nie chcąc poszedłem podejrzeć mecz, w którym walczono o przywilej gry ze mną.
Myślałem, że postoję kilkanaście minut, później wejdę na kort i przegram ze zwycięzcą...jakże się pomyliłem.
Darek z Olą najwyraźniej postanowili dzielnie zastąpić Garego i Liona przebijając sierściucha kilkadziesiąt razy milimetry pod dachem balonu, za to kilometry nad siatką... Od samego patrzenia wszystko mnie bolało, a miałem jeszcze grać.
Na całe szczęście Ola trochę zdrowia na korcie zostawiła, dlatego jak już spotkaliśmy się na korcie wprowadziłem w życie swój niecny plan - ona musi biegać !!! Slajsiki, skróty z balonów i niekonwencjonalne zagrania, które zaskakiwały głównie mnie zdały egzamin - udało się wygrać.
Nie byłem przygotowany mentalnie na kolejną rundę, więc na Lecha rzuciłem się z rozpędu i jakoś poszło. Zresztą znamy się jak łyse konie, trudno czymś zaskoczyć przeciwnika, tym razem zadecydowała zdolność do wyprowadzenia przeciwnika z równowagi.
Leszek się co prawda cały dzień odgrażał, że coś mi zrobi, ale chyba za poczciwy z niego człowiek żeby zrobić komukolwiek cokolwiek
. Zresztą całkowicie profesjonalnie pociągnął turniej organizacyjnie i za to mu cześć i chwała.
Tak oto dotarłem do finału pocieszki.
Tam czekał już żądny gry RoTTeN. Zacząłem nieźle, przełamując na początku. Niestety na tym się skończyło. Po kolejnych dwóch gemach - wygranych bez problemu przez Wojtka - musiałem poddać mecz. W meczu z Olą na tej dziwnej nawierzchni przy starcie do piłki stopa została mi w blokach startowych wyginając się na wszystkie strony. Pierwszy ból szybko minął, dokończyłem tamten mecz, zagrałem kolejny. Jednak kiedy RoTTeN zaczął grać bardziej kątowo, rozrzucał mnie po korcie zmuszając do biegania, kostka zaczęła się buntować. Wolałem nie ryzykować większej kontuzji i z bólem serca skreczowałem. Tak czy inaczej RoTTeN zasłużył na wygraną, gra bardzo niewygodny dla mnie tenis. Szkoda, bo rzadko mamy okazję ze sobą zagrać, ale może jeszcze będzie okazja.
Szybsze zakończenie finału pocieszkowego odbiliśmy sobie z RoTTeNem półtoragodzinnym deblem z Basicem i HTB. Posmarowana kostka trochę przycichła i mogłem nie być tylko statystą na korcie. Dzięki panowie za grę, naprawdę się wymęczyłem przez te trzy sety.
Na koniec tej nudnej historii serdeczne dzięki dla Lecha i Claptona za ogarnięcie organizacyjnego bajzlu pozostałego po jednym takim
, telefoniczne przedturniejowe konsultacje z Vividem też pewnie dużo dały.
Podziękowania dla PitSa, za próbę złagodzenia obyczajów obecnością córki, pozdrawiam Agata i przepraszam, że nawet na parkingu było mnie słychać.
Kolejny raz fajnie się było spotkać, tyle że mam nieodparte wrażenie, że dla takiej ilości uczestników Orzeł jest zbyt wielkim obiektem jak dla nas. Dla dwudziestu osób jakiś niewielki obiekcik z pięcioma kortami spokojnie by wystarczył. Tak czy inaczej było super, pomimo że wciąż się upieracie przy grze na tej dziwnej, mało tenisowej i nieludzkiej nawierzchni.
Do zobaczenia jesienią!!!
Polubiłem czerwone badziewie...