Cieszę się z wzięcia w udziału we wrześniowym TF-ie i dziękuję raz jeszcze wszystkim współuczestnikom
.
Podsumowując swój występ uważam, że miałem lepsze i gorsze chwile, jednak w ogólnym rozrachunku oceniam swój poziom gry na relatywnie wysoki w ramach posiadanych umiejętności tenisowych.
Stresowałem się przed pierwszym meczem z Piotrem69, gdyż jego niszczycielski tenis zrobił już kiedyś spustoszenie w mojej pewności siebie i z w miarę komfortowego dla mnie meczu zamienił się w spotkanie o przeżycie, które ledwo co wygrałem. Tak więc tym razem podszedłem w pełni skoncentrowany – w pierwszym gemie zepsułem 3 proste forehandy w siatkę – niech to świadczy o tym, że czasem ciężko jest wejść w mecz, czy turniej. Udało mi się jednak wygrać tego gema, jak i wszystkie następne mimo, że było w nich wiele przewag.
Następny mecz ze Smykiem – tego „jegomościa
” obawiałem się najbardziej przed TF-em i los chciał, że zetknęliśmy się już w fazie grupowej. Smyk nękany dolegliwościami chorobowymi, nie pokazał na korcie całego swojego arsenału, lecz i tak w pełni zasługuje na duży szacunek. Oglądając jego grę z boku pomyślałem sobie, że będzie ciężko. Nie myliłem się. Lewa ręka, dobra technika, mocny forehand i serwis były trudną mieszanką. Biorąc poprawkę na wspomnianą wyżej rękę kierowałem swój serwis na stronę backhendową rywala wychodząc z założenia, że jednoręczny BH będzie miał problem z rotacjami. Smyk atakował – ja się konstruktywnie broniłem i kontratakowałem, cały czas jednak czując kontrolę nad piłką i sytuacją. Przegrałem zasłużenie jednego gema na skutek świetnej gry rywala, lecz to było na tyle ile pozwoliłem wyszarpnąć ze swojej puli punktowej.
Na kolejny mecz z Vividem wyszedłem zmotywowany. Przeciwnik jakiś lekko przygaszony (być może perspektywą konieczności biegania w celu zdobycia punków), sam natomiast czułem się bardzo dobrze i zagrywałem nawet agresywne piłki jak na siebie
. Rywal nawet pochwalił mój serwis, że go poprawiłem
. Ogólnie w tym meczu kontrolowałem sytuację punktową, mimo trudnego technicznie rywala. Koncentracja na maxa i taki też rezultat – 6:0.
Grę z Pivdym będę wspominał jako konieczność bycia cierpliwym
. Podczas, gdy pozostałe mecze ćwierćfinałowe ruszyły Pivdy oznajmił, że potrzebuje 15 minut na trawienie
, po czym gdy już byliśmy na korcie stwierdził, że potrzebuje kolejne 5 minut na rozciągnięcie… W trakcie meczu gra była szarpana, gdyż przerwy w grze pomiędzy punktami (nawet poszczególnymi serwisami) były spore… Uzbroiłem się w cierpliwość i chcąc zachować siły na dalsze fazy turnieju włączyłem tryb mniej agresywny, lecz bez psucia piłki i szanowania ilości biegania. Jedynie czasem, gdy przeciwnik paradoksalnie zagrał jakąś wyjątkowo trudną piłkę motywowałem się do prób jej odegrania. Sam rywal po meczu zwrócił mi na ten aspekt uwagę, że grałem tak spokojnie, a tu nagle z niczego nic jakiś wściekły sprint. Rozciąganie meczu spowodowało, że przy stanie 5:0 40:0 dla mnie postanowiłem coś zagrać agresywniej - niestety nie udało się i skończyło się rezultatem 5:1 i 15:40, gdzie broniłem piłek na utratę kolejnego gema. W końcu uspokoiłem sytuację i mecz zakończył się rezultatem 6:1.
Najtrudniejszy i najpiękniejszy (na pewno pod kątem emocji) mecz rozegrałem z wwojtkiem, któremu ode mnie na wstępie należą się duże brawa za swój półfinałowy występ. 20 lat gry w tenisa popłaca i wwojtek doskonale wprowadzał w życie to czego się przez te lata nauczył… Mnie uratowało to, że gram już prawie 25 lat
więc miałem ciutkę więcej doświadczenia
. Pierwszy gem rozegrałem koncertowo i wyszedłem na komfortowe zdawałoby się prowadzenie. Z tej fazy komfortu wwojtek wyrwał mnie bardzo szybko i zdecydowanie – dwa kolejne gemy pod dyktando bardzo agresywnego stylu gry z uderzeniami zarówno z FH jak i BH na wznoszącej. Niesamowite kąty wchodziły Wojtkowi i musiałem odprowadzać czasem piłkę wzrokiem, co nieczęsto mi się zdarza… Przy stanie 1:2 wpadłem w lekką panikę… Postanowiłem wydłużyć zagrywaną przeze mnie piłkę i biegać do wszystkiego co się da… Ta taktyka zaczęła powoli przynosić rezultaty… Z 1:2 zrobiło się 4:2, lecz okupione było to niesamowitą wolą walki z mojej strony i licznymi obronami beznadziejnych na pierwszy rzut oka zdawałoby się piłek. Cały czas mecz podczas tych gemów wyglądał tak, że wwojtek napierał i atakował, a ja starałem się mądrze bronić… Przy stanie 5:3 z wwojtka jakby lekko zeszło powietrze… Miałem prowadzenie nawet 40:30 i piłkę meczową… Wystawka na BH po długiej wymianie i nie wychodzi mi mój atak… Wojtek wygrywa gema i łapie drugi oddech – znów wzmacnia uderzenie i przechodzi kolejny raz do ofensywy. W gemie 5:4 obroniłem 3 piłki na wyrównanie spotkania na 5:5 – były to decydujące momenty tego meczu… Naprawdę było blisko nowego otwarcia i wtedy nie wiadomo jakby potoczyły się dalsze losy tego pojedynku. Siłą woli udało mi się jednak doprowadzić do równowagi, a potem zwycięstwa w gemie jak i w secie, a zarazem całym meczu
.
Finał rządzi się swoimi własnymi prawami… Nie miałem w sobie wystarczających pokładów energii, żeby zagrać ofensywny tenis, więc wybrałem bezpieczny wariant na przeczekanie i po prostu granie ” swojego”. W pierwszym gemie miałem przewagi, lecz przegrywam go… zdziwiła mnie regularność Basica z BH. Wytrzymywał wymiany i następnie dopiero po jakimś czasie niecierpliwił się i próbując szukać punktów po linii popełniał błędy. Gem kończy się wywołaniem przeze mnie autowego „challengu” przy serwisie rywala. Znakomity sędzia (jakim był Piotr 69 – tu pozwolę sobie zaprzeczyć plotkom jakoby był to samozwaniec
- poprosiłem go o ten trudny obowiązek, z którego wywiązał się rewelacyjnie) zadecydował o przyznaniu puntu serwującemu, co po dokładniejszym zobaczeniu przeze mnie śladu było dobrą decyzją. Doprowadzam do remisu i znów przegrywam serwis Basica. Podczas zmiany stron przy wyniku 1:2 zdejmuję spodnie od dresu, co dla mnie jest oznaką, że rozpoczyna się walka na maxa i rozpoczynam swój „quest for gold”
. W późniejszej fazie próbowałem agresywniejszych zagrań, lecz popełniałem błędy, więc z wyników po 0:30 w gemie wyciągałem pracą u podstaw na wygraną w danym gemie. Nic w tym finale nie przyszło mi łatwo. Nabiegałem się do skrótów oraz parę razy zagrałem soczystego smecza. Z tych dwóch elementów jestem wyjątkowo zadowolony.
Cieszę się z końcowego rezultatu i jestem naprawdę szczęśliwy ze swojego występu w tym turnieju
. Historycznie dołączyłem do JCz jako zwycięzca TF-a
Hip hip hurra !!!
(mając oczywiście świadomość nieobecności Wielkiego Mistrza (w skrócie WM) w tym turnieju). Jeszcze dużo wody upłynie w moim tenisowym Oliwionie zanim będzie mi dane zmierzyć się z WueMem mając realne szanse na zwycięstwo
, ale powolutku sobie wiosłuję w tym kierunku
.
PS. Sernik oczywiście, że z rodzynkami
!