Czas na moje podsumowanie turnieju. Zacznę od mojego występu. Żałuję trochę pecha w losowaniu, bo trafiłem do połówki JCz, a liczyłem na finał. Drogi do półfinału też nie miałem łatwej, ale mogło być gorzej, a poza tym ja lubię wyzwania, więc na to narzekał nie będę. Zwłaszcza, że po drodze spotkałem się z ludźmi, z którymi chciałem zagrać.
W pierwszej rundzie mierzyłem się z Marcinem L. Szkoda, bo życzyłem mu dojścia co najmniej do ćwiartki turnieju głównego, ale na jego nieszczęście, po losowaniu już mu tak dobrze nie życzyłem.
Jak zobaczyłem Marcina na rozgrzewce z basickiem, to może nie tyle się przestraszyłem, co nabrałem respektu. Pomyślałem sobie (wybaczcie wulgaryzm, ale co ja na to poradzę, że mam wulgarne myśli?
) "O k***a, będzie ciężko!" Top-spinowe zagrania, do tego bardzo głębokie i z niezłą mocą, to nie jest to, co najbardziej lubię odgrywać. Marcin ma dobrze ułożony tenis, ciężko znaleźć jakąś ogromną dziurę, choć forehand zdecydowanie góruje nad backhandem, więc relatywnie lepszą opcją jest oczywiście granie do lewej strony. Zwłaszcza, że w meczu ze mną backhand Marcina był zachowawczy. Chyba zadziałała moja zła sława, bo Marcin wyglądał na lekko przestraszonego faktem, że gra właśnie ze mną. Stawiam w ciemno, że gdyby grał ze mną, nie wiedząc, że ja to ja, to wynik byłby o wiele bardziej wyrównany.
Ja oczywiście też zrobiłem co mogłem, żeby rywala zdeprymować. Co prawda timing miałem marny, więc o uderzeniach zaczepnych, czy wręcz ofensywnych za bardzo nie myślałem, bardzo często grałem slice lub balona, bo nie mogłem zagrać odpowiednio przed sobą, ale za to defensywnie radziłem sobie bardzo dobrze. Już pierwsza piłka jest tego dowodem, nawet publika powiedziała Marcinowi, że właśnie tego może się spodziewać przez cały mecz (trafiłem bardzo dobrego loba po wcale nie takim złym ataku. No może zły był kierunek, bo mnie raczej trzeba atakować na forehand, a nie na backhand.). Wygrałem tego gema, potem zgodnie z obietnicą złożoną przed meczem przełamałem Marcina, by zaraz potem przegrać swoje podanie. Na szczęście jak już pisałem - na returnie czuję się pewniej, a Marcin serwował mocno, więc nie musiałem się zastanawiać, co chcę grać, instynktownie wchodziłem blokiem i piłka wracała. Tak returnuje mi się najlepiej. Znów przełamałem i było 3/1. Kolejny gem powinien paść łupem Marcina. Było 15/40 albo nawet 0/40. PitS, który akurat oglądał mecz od tego gema stwierdził, że pewnie przegrywam, bo grałem gorzej od rywala, szczerze to przyznaję. Ale doświadczenie turniejowe i ligowe robi swoje. Walczyłem do końca, rzeźbiłem, przerzucałem, ja tylko dostałem okazję do skarcenia kontrą, to korzystałem. Wyszedłem na 4/1 i poczułem się pewniej. Backhandu dalej nie mogłem zagrać ostro, ale na szczęście nie było trzeba. Marcin trochę mi pomógł, zagrał kilka skrótów, które odegrałem tuż za siatkę albo skończyłem w inny sposób. To akurat element, który mocno poprawiłem, a Marcin nie ma zbyt dobrego skróta, nad tym powinien popracować. Do tego jeden punkt dostałem zupełnie za darmo i jakoś dowiozłem mecz do stanu 6/1.
Drugi mecz to spotkanie z Lionem Dragonem. Bardzo chcieliśmy ze sobą zagrać (choć niekoniecznie tak wcześnie), a jednocześnie myślę, że obaj się trochę tego meczu obawialiśmy. Zaczęło się dobrze dla mnie. Co prawda hebel na backhandzie pozostał, ale jakoś swój serwis wygrałem. Konrad wygrał swój trochę gładziej, a potem zaczęło się robić nieciekawie. Rywal znalazł sposób na mnie, a ja na początku nie mogłem znaleźć recepty, jak temu zaradzić. Bałem się grać backhandem, więc wszystko obiegałem, choć nigdy tego wcześniej nie robiłem. Przez to pojawiło się sporo błędów. Ale gdy ich nie było, to grałem dość pasywnie, Konrad mnie zaskakiwał atakami do siatki, a ja miałem problem. Konrad twierdzi, że w początkowej fazie meczu kto zaatakował, ten miał punkt, PitS - że było wręcz przeciwnie, a ja mam jeszcze inną obserwację - punkt zdobył ten, kto zaskoczył przeciwnika. Czy atakiem, czy zaproszeniem do ataku, to nieważne, chodziło o to, żeby rywala zmylić. Niestety, na początku częściej robił to Konrad i było 3/1 dla niego.
W kolejnym gemie prowadziłem już 40/0 i myślałem, że gładko go wygram, już bardziej nastawiałem się na walkę o przełamanie po przerwie. Takie rozluźnienie jednak nie prowadzi do niczego dobrego i przegrałem głupio 2 piłki, by przy trzeciej się zdekoncentrować przez gadającą publiczność i popełnić katastrofalny błąd. Forehand w połowę siatki, totalna żenada, zwłaszcza, że obiegałem backhand, równie dobrze mogłem nie obiegać, gorzej bym nie zagrał. Jednak ta sytuacja, połączona z drobną, kulturalną uwagą w stronę publiczności pozwoliła mi wyzwolić sportową złość. Zagrałem ostry, płaski serwis i takiż forehand do backhandu po krótkim returnie. Niestety, tak jak pisałem wyżej, w tym meczu decydowało zaskoczenie. Kolejne 2 takie akcje już powodzenia nie przyniosły, jedna zakończyła się kontrą i było po wymianie, druga wróciła mniej groźnie, ale wymianę i tak przegrałem i Lion miał piłkę na 4/1. Co więcej, jak na ten mecz i poziom tenisowy Konrada, piłka, którą zepsuł była dość prosta, a aut – wyraźny. Mniej więcej w tym momencie zdecydowałem, że trzeba grać balony i nie obiegać backhandu, może złapię timing, a gorzej i tak nie będzie. Gema jakoś wymordowałem.
W przerwie Lion postanowił wymienić stopę na nowszy model, mocował ją taśmami, ale ta zmiana na dobre mu nie wyszła, bo udało mi się przełamać go i wygrać swój serwis. Kilka razy pomogła mi taśma, która zdecydowanie sprzyjała tego dnia mnie: z 6 piłek, które zagrałem po taśmie przegrałem tylko pierwszą. Od stanu 2/3 Konrad rzadziej atakował, ja też zaprzestałem ofensywy, więc wymiany się wydłużyły. Szanowanie piłki dało mi szansę odzyskania backhandu i choć w tym momencie nie było to jeszcze to, czego chciałem, to już chociaż mogłem spokojnie grać nim balony zarówno po crossie, jak i po linii, co pasowało do mojego planu męczenia Konrada i zmuszania go do choćby kilku kroków. A nuż to coś da? Może będzie te setne sekundy wolniejszy i złapię go kawałek dalej od siatki, gdy zechce atakować?
Przy 4/3 udało mi się złapać kolejne przełamanie, znów wygrałem piłkę po taśmie. Ale tym razem myślę, że nie miała ona znaczenia, bo passingshot leciał i tak w kort, trafiłby w linię lub tuż obok, więc punkt tak czy owak byłby raczej mój. Następna piłka – na gema, to mały aut rywala i robi się 5/3.
Przy 5/3 znów dałem się zaskoczyć. Konrad 2 piłki oddał praktycznie bez walki, popełnił 2 proste błędy, do tego grał na stronie, gdzie przeszkadzał światłocień – czułem, że jestem blisko wygranej. Tymczasem choć rywal wyglądał na zrezygnowanego – walczył i nagle zrobiło się 30/40, z czego jedną piłkę przegrałem, choć miałem woleja metr od siatki na wysokości ramion. Przy BP postanowiłem za wszelką cenę utrzymać piłkę w grze, grałem bezpiecznie, szanowałem piłkę. Wymiana miała chyba z 80 uderzeń, 60 na pewno. Niestety, Lion skończył ją atakiem w drugie tempo i wolejem w linię. Trzeba było wygrać mecz przy returnie i to po gorszej stronie.
Zaczęło się źle – Konrad zaserwował mocno i celnie, normalnie pewnie jakoś bym to odbił, choć pewnie na środek i pod górę, ale przez światłocień się spóźniłem. Na szczęście potem Konrad popełnił błąd, który wcześniej mu się nie zdarzał, a wręcz w takich sytuacjach łatwo mnie kończył, ale do tego przejdę za chwilę. Przy 15/15 wywalczyłem jakoś kolejne 2 punkty i miałem 2 meczowe. Pierwsza została ładnie obroniona, natomiast przy drugiej przyfarciłem po raz kolejny – taśma jeszcze zwolniła mojego skróta i Konrad nie przebił tej piłki. 6/4 po naprawdę wyrównanym meczu, w którym musiałem nie tylko grać, ale też myśleć. A może nawet przede wszystkim myśleć.
Konrad zaskoczył mnie kilkoma zagraniami i myślę, że ani on, ani inny gracze, których tenis opiszę zarówno z dobrej, jak i złej strony się nie obrażą za ujawnienie tego, bo taka analiza osoby postronnej lub rywala może wiele dać do myślenia i pomóc w poprawie gry.
Generalnie tenis Konrada jest kompletny, nie ma żadnej wielkiej dziury, choć forehand jest zdecydowanie lepszy od backhandu, więc opłaca się grać na jego lewą stroną, gdzie raczej piłka wróci po crossie lub na środek, zagranie po linii zarejestrowałem jedno.
Przede wszystkim zostałem zaskoczony smeczem Konrada. Defensorzy mają to zagranie zwykle co najwyżej przeciętne, tymczasem tu już po rozgrzewce wiedziałem, że granie loba nie da mi łatwego punktu, a raczej może się wręcz skończyć jego stratą. W meczu się to potwierdziło, a do tego Lion świetnie kończył wysokie piłki grane w karo, łapał je po koźle smeczem po niskim zejściu na nogach (zepsuł jedną taką piłkę, w ostatnim gemie, aż nie wierzyłem w moje szczęście) a raz wysokim forehandem o zaskakującej jak na tę trudność piłki mocy. Na minus moim zdaniem skróty, choć Konrad prawie ich nie grał. Jak już grał, to raczej w siatkę. Co innego odgrywanie skrótów, tu mnie zaskoczył i nawet sobie jego patent zapożyczyłem w meczy z ESP-em.
Kolejnym rywalem był właśnie drugi z Konradów. Jako że on wylosował mnie do połówki z JCz zamiast do Piotra69, to ja dorwałem się do losów, gdy to jego miejsce na drabince było obiektem zainteresowania. No i trafił do mojej ćwiartki.
Graliśmy na tym samym korcie, na którym walczyłem z Lionem, ale późniejsza pora sprawiła, że światłocień był jeszcze bardziej wkurzający. O dziwo, ja miałem większe problemy po jednej stronie, a Konrad po drugiej.
Jako że ESP-a miałem już okazję tenisowo poznać wcześniej, postanowiłem go trochę zaskoczyć, zwłaszcza, że mój rywal poprawił regularność i pasywne przebijanie mogłoby skończyć się gorzej niż poprzednio. Dlatego też ostro serwowałem i starałem się grać w miarę mocno, żeby Konrad nie miał czasu się ustawić. Bo jak już stanie tam, gdzie chce i przywali z forehandu, to może być źle.
Konrad też miał pomysł – podania na stronę równowagi returnował krótkim czopem z forehandu zapraszając mnie do siatki. Gdybym, jak mam to w zwyczaju, po serwisie cofał się 2 metry za końcową, to miałbym problem, ale że wchodziłem w kort, to udawało mi się groźnie to odgrywać. Serwis mi siedział, więc nie czułem, że zaraz dostanę bombę i lepiej się cofnąć. Gema wygrałem na sucho, skończyłem akcją s&v i wolej wcale nie był łatwy, jak zauważył Obiektyw.
Kolejny gem był jednym z 3 momentów, które decydowały o wyniku meczu. ESP serwował ostro, z kickiem, więc piłka wyczyniała cuda, a światłocień powodował, że nie mogłem jej dobrze ocenić. Zrobiło się 40/15 i zacząłem się bać, że po tej stronie o gema będzie mi ciężko, a i w ogóle na returnie będzie ciężko, więc muszę być skoncentrowany. Pograłem starannie i udało mi się najpierw doprowadzić do równowagi, by potem po walce przełamać. Następnie gema zacząłem asem i to nie takim jak wsadziłem Vividowi 2 lata temu, lecz soczystym wyrzucającym serwisem tuż przy linii. Gema wygrałem, wrócił mi backhand – czułem się bardzo pewnie na korcie, wszystko szło po mojej myśli. Kolejny gem serwisowy ESP-a miał podobny przebieg do poprzedniego. Najpierw szybkie 40/0, po naprawdę dobrych serwisach – drugie podanie Konrada jest niewiele słabsze od pierwszego, co dla mnie jest straszną niedogodnością, bo nie mogę do drugiego stawać metr w korcie i straszyć skrótem lub atakiem po linii. Następnie seria błędów Konrada po mojej bardziej zachowawczej grze na returnie – byle przebić i wyrównanie. Następnie długa gra na przewagi. Miałem chyba z 6-7 piłek na 4/0, Konrad coś koło tego w drugą stronę. Wiem, że dyplomatycznie byłoby lepiej dać Konradowi pograć, w końcu ma moje CV i może załatwi mi robotę, ale na korcie chciałem go zmiażdżyć, jak każdego, więc robiłem wszystko, by było 4/0. Ale nie dało się.
Czasem po prostym błędzie rywala miałem nadzieję na gema, by wyrzucający kick na backhand mi ją odbierał. Jak zagrałem dobry return i miałem przewagę, to zaraz dostałem bombę z forehandu albo genialnego skróta. W końcu gema przegrałem. Ale czułem się wciąż bardzo pewnie, miałem serwis. Niestety, serwis mnie w tym momencie trochę opuścił, a Konrad grał gema tak, jak w poprzednim piłki przy BP, forehand siał spustoszenie. Przełamał mnie i wygrał podanie po dobrych serwisach i forehandach. Jakby tego było mało – Konrad miał nawet piłkę na 4/3, ale o dziwo tym razem zepsuł forehand. To, jak sam powiedział, trochę go zdeprymowało, a ja już pogodziłem się z przegraną tego gema i tylko chciałem ESP-a trochę pomęczyć, by być w lepszej sytuacji w kolejnym gemie, gdy musiałbym gonić. Na szczęście jednak wymęczyłem tego gema i to ja miałem 4/3. Po kolejnej walce o serwis Konrada zrobiło się 5/3, tym razem jednak rywal nie miał od początku prowadzenia w gemie, więc nie powinien mieć do siebie pretensji tak jak o gema na 2/0 dla mnie.
W moim gemie serwisowym trochę się działo. Konrad zagrał świetnego skróta po linii, z returnu, ale ja dobiegłem i tak jak Lion, dałem piłce opaść, by potem zagrać ją ciasno wzdłuż siatki. Do tego przy jednej meczowej zagrałem s&v, tak jak liczyłem dostałem slice’a pod górę na wysoki wolej forehandowy, ale zepsułem. Przy kolejnej piłce doszedłem do skróta, odegrałem na będącego przy siatce ESP-a i… oberwałem piłką w klatkę piersiową, bo ESP instynktownie odegrał wolejem. Nic mi się nie stało, pretensji nie mam. Po kolejnych 2 piłkach było już po meczu, udało mi się wygrać.
ESP-owi brakowało wczoraj pierwszego serwisu. Ilekroć grał płasko, trafiał w siatkę. Mimo że ja lubię płaski serwis, to jednak mógłbym się obawiać, że kilka razy nie dałbym rady pokierować returnu blokiem wystarczająco kąśliwie. Na plus u Konrada na pewno forehand i gra kombinacyjna, na minus – otwarty backhand. Nie było go, 2 tego typu zagrania trafiły w dół siatki, gdybym sam coś takiego zagrał, to byłbym zniesmaczony, aczkolwiek ESP-a usprawiedliwia fakt, że on szukał wtedy winnera, a przeszkadzał mu światłocień.
Muszę też dodać, że liczyłem na trochę więcej zagrań otwartym backhandem, chciałem sprawdzić, czy mogę tego typu piłkę atakować na wznoszącej, tymczasem z lewej strony wracał kąśliwy slice, którym byłem szachowany i w gemach od 3/1 do 4/3 sprawiał mi naprawdę sporo kłopotów.
Kolejny mecz to półfinał z JCz. Rywal znany, niewygodny, a do tego graliśmy na śliskim korcie. Dla wyniku to pewnie znaczenia nie miało, choć sądzę, że nawiązałbym więcej walki, gemy byłyby bardziej zacięte. A tak, to przy 15/40 w pierwszym gemie się poślizgnąłem, coś mi przeskoczyło w lewej ręce w nadgarstku i potem bałem się biegać. Najlepsze jest to, że przewracając się odegrałem piłkę w kort i Jacek widząc mnie leżącego zagrał lekko i w środek, więc wstałem, dobiegłem i odegrałem, ale jedną ręką, bo lewa bolała i mój backhandowi lob był wykładką.
Starałem się grać jak najlepiej, ale Jacek był za dobry. Praktycznie się nie mylił, ganiał mnie slicem, straszył skrótami, a czasem kończył forehandem. Do tego moim zdaniem poprawił serwis. Zawsze miał groźną, nieprzyjemną rotację, ale teraz dodatkowo piłka leciała na tyle szybko, że miałem problem z returnem. Zawsze odgrywałem ten serwis lekko, pod górę, ale jednak tam, gdzie chciałem. Teraz już byłem w stanie grać tylko w środek. Ale raz, przy 0/5, jakoś wszystko w miarę nieźle przebiłem, Jacek był łaskawy i się parę razy pomylił i ugrałem gema. Mogłem drugiego, bo było 40/0, ale nie dałem rady. Może to i lepiej, 6/1 lepiej odzwierciedla przebieg gry i pokazuje fakt, że zostałem sprowadzony do poziomu burej suki.
Te 4 sety nie sprawiły, że poczułem się zmęczony czy straciłem ochotę na grę, wręcz przeciwnie, wprosiłem się jeszcze na debla. Moim partnerem został ED (kto by się spodziewał?
), rywalami byli Yogi i Mouila. Dla mnie była to okazja do protestowania rakiet. Jako że się nie znam na sprzęcie, ED będzie musiał uzupełnić dokładnie modele, wiem, że grałem Princem Corii, jakimś Donnayem SuperLightem (
), czy jakoś tak i Dunlopem z X na naciągu. No tym ostatnim to tylko serwowałem, grać się nie dało, nie byłem w stanie przebić piłki. Za to serwis – bajka. Dorwaliśmy miernik i doszedłem nawet do 131 km/h i to celnie. Drugi serwis około 80 km/h, dysproporcja za duża.
Wracając do debla, to pierwsze 5 gemów było przełamaniami, dopiero przy 3/2 dla nas udało się wygrać ED-owi podanie, by potem znów przełamać. Serwowałem na seta. W tym momencie dopadł mnie straszny dług cukrowy i głód, ledwo stałem na nogach. Na szczęście udało się wygrać gema i seta i mogłem zejść z kortu, inaczej by mnie znieśli.
Pozwolę sobie na koniec tego krótkiego posta opisać graczy, których widziałem i zwróciłem uwagę na poszczególne zagrania. Piotr69 technicznie nigdy nie będzie dobry, ale jest skuteczny. Jego slice’y i czopy są bardzo nieprzyjemne, miesza je ze skrótami, ciężko sobie z tym poradzić. Miał z tym też problem PitS, któremu zupełnie siadł forehand. Spodziewałem się z niego bomb i winnerów, tymczasem nie kojarzę ani jednego, kończące były u Piotrka raczej backhandowi slice’y. U PitS-a widać też było brak kondycji, już po 3 gemach wyglądał na wyczerpanego.
Z Mouilą miałem okazję grać w debla, widziałem też jej mecz z hohvarem. Zwróciłbym uwagę na 2 rzeczy – niewywoływanie autów (kilka piłek Kaśka grała dalej, choć aut był ewidentny, a myślałem, że to ja jestem ślepy
) i nieregularność. Moim zdaniem z hohvarem Kasia powinna wygrać, ale zabrakło jej cierpliwości. Strasznie strzelała po autach. A czasem wystarczyło zagrać o połowę lżej, punkt i tak by był.
Jeśli chodzi o hohvara, to spodziewałem się większej siły gry, ale jak widać turniej turniejowi nierówny i wygrywanie u siebie nie musi oznaczać, że gra się świetnie. Hohvar jest w miarę regularny, trzyma piłkę, ale ofensywnego repertuaru za bardzo moim zdaniem nie ma, jego zagrania nie robią wrażenia. Technicznie przypomina to trochę mnie sprzed 6-7 lat. Moim zdaniem groźniejszy backhand, a zwłaszcza przy kontrach.
Martinek, którego widziałem w meczu właśnie z hohvarem, ma 3 problemy: backhand, serwis i niecierpliwość/głowę. Duża ilość podwójnych i wystawek z backhandu sprawiły, że gema ze starszym prawie 3 razy rywalem nie ugrał, choć powinien, bo forehand robi wrażenie. Niestety, ilekroć wypracował sobie pozycję świetnym forehandem, dostawał szmatę na backhand, wystawkę, którą nawet ja kończę i… odgrywał jeszcze prostszą wystawkę. Nie był to ani agresywny slice, ani skrót, tylko baloniasta wrzutka w karo. Nad tym trzeba popracować. No i serwuje tak jak ja – jeszcze się piłka po pierwszym serwisie w siatkę nie zatrzyma, a już druga jest podrzucona do góry.
Popracuj nad tym, bo siejesz podwójnymi. No i popraw backhand.
Yogiego widziałem tylko w deblu i zrobił na mnie dobre wrażenie, jeśli chodzi o technikę, nie wiem, jak z dynamiką.
No i na koniec mój partner deblowy - ED. Z Szumą nie pograł, był szybki łomot, ale zwrócił moją uwagę dwoma elementami – backhandem i wolejem. Wolej na plus, przejdę do tego potem, natomiast backhand – nie wiem, czy śmieszny, czy tragiczny. Mówię przede wszystkim o technice, choć i skuteczność była marna. Ruch backhandowi Piotrka jest tak dziwaczny, że podejrzewam, że gdybym z nim grał i akurat by tym backhandem trafił jakoś na początku meczu, to miałby punkt, bo jak patrzyłem na to zagranie, to aż mi szczęka opadła. Tylu zbędnych przyruchów to ja nie miałem we wszystkich swoich zagraniach, gdy trafiłem na DeSki, a było tego mnóstwo.
Serwis ED-a jest jak na warunki amatorskie całkiem w porządku. Około 90 km/h, może trochę mniej, ale da się z tym żyć. Forehand też przeciętny, ale to moim zdaniem wynika z pracy nóg i… wzroku. Po deblu spytałem ED-a, czy ma wadę wzroku. Potwierdził. A to pytanie mi się nasunęło, gdy widziałem jego ustawianie się do niektórych piłek. Owszem, praca nóg, kondycja – to szwankuje u Piotrka i jest powodem wielu bolączek jego tenisa. Ale akurat woleje gra dobrze, a i tak zaliczył w czasie debla kilka ram i nieczystych zagrań, które ewidentnie nie wynikały z ustawienia lub techniki.
Ale nad nogami i tak powinieneś popracować, bo to spory problem i moim zdaniem wszystkie problemy Twojego tenisa (oprócz backhandu
) byłyby sporo mniejsze, gdybyś lepiej się ustawiał i sprawniej poruszał po korcie. Start do piłki, zwłaszcza do przodu – leży.
No i na koniec, jeśli ktoś przebrnął przez tę powódź tekstu, prosiłbym tych, którzy jakieś moje mecze widzieli, o uwagi na jej temat, najlepiej krytyczne, choć hymny pochwalne też oczywiście są mile widziane. Ale chyba jednak wolę wyciągać wnioski z błędów i poprawiać swoją grę, więc przede wszystkim chodzi mi o konstruktywną krytykę.
"The reason people use a crucifix against vampires is that vampires are allergic to bullshit." - Richard Pryor
"Nie jest dyshonorem przegrywać kiedy w grę wkłada się całe swoje serce." - Sir Matt Busby
"Pater postanowił zapytać swoją siostrzenicę o znaczenie wyrazu "real", który jemu samemu kojarzył się z przepłacanymi, narcystycznymi i metroseksualnymi piłkarzami ze stolicy Hiszpanii." - Krajewski, Czubaj, "Róże cmentarne"