rafbat pisze:Tutaj wszystko rozbija się o to, o jakim poziomie amatorskiego tenisa mówimy.
.......................
... ilość prób lobów, które dostajemy przez cały mecz to nie więcej, niż 10, a tych całkowicie udanych, czyli z bezpośrednim zdobyciem punktu lub przyczynieniem się do jego zdobycia prawie w ogóle nie ma. Akurat lob topspinowy to cholernie ciężka do zagrania rzecz i trzeba mieć na niego dużo czasu ...
W warunkach naszych amatorskich gier próba zagrania wygrywającego loba jest ... bez sensu.
Jeżeli grają osoby mające przyzwoitą technikę i ogranie to faktycznie wystarczy tylko tak zagrać piłkę by uniemożliwić smecz.
Wystarczy tylko zmusić rywala to powrotu za piłką. Wtedy ustawiamy się w karze ten metr od linii końca kara i spokojnie czekamy co przeciwnik zrobi - odegra obronnego loba - mamy smecz, odegra płaską szmatę - zdążymy wejść na siatkę.
Zostaje jeszcze opcja rozpaczliwego strzału na raz, ale przecież oczy mamy, widzimy w jakiej pozycji jest przeciwnik w stosunku do piłki i wiemy jak piłka leci (w końcu sami ją zagraliśmy to wiemy co zrobi po koźle), możemy łatwo ocenić możliwości rywala.
Dodatkowo raczej go znamy więc wiemy na co go stać i co on raczej pewnie zrobi.
rafbat pisze:Zaznaczam, że tego rozpaczliwego dostawiania rakiety i przebijania slajsów na wysokości 5m nad siatką - nie uznaję za loby, bo to śmiech na sali, jeżeli potrafisz smeczować i jesteś względnie sprawny.
Takie "loby" nie są śmiechu warte, to jest codzienność. I to codzienność procentowo skuteczna.
Jak napisałem, nie ma potrzeby szukać winnera, wystarczy by zmusić do wycofania się za piłką bez smecza.
Amator ma gorszy refleks, prawie brak antycypacji, gorszą koordynację, szybkość, nie ma często umiejętności (praworęczny) odwrócenia się przez prawy bark prawą nogą odstawnie do tyłu i odwrót na kroku odstawno-dostawnym (jak ma to jeszcze sens), nie ma też umiejętności wyboru toru pogoni za piłką. Ile razy widzę jak gość goni susami (sic!) za piłką mając ją w linnii z klatką piersiową ... Na Boga! ZAWSZE obiegamy (jak można) piłkę by mieć ją po lewej stronie (praworęczny) / prawej stronie (leworęczny).
Czemu tak jest? Nikt nie wie
Ludzie, anatomii nie znacie? ...
Jak piłkę mamy po lewej stronie tułowia (praworęczni) to przecież w kierunku do kortu składają nam się wszystkie trzy zaangażowane w zagranie stawy - bark, łokieć, nadgarstek. Mamy wtedy całkiem spore pole manewru i swobodę wyboru zagrania.
O precyzji nie wspomnę. A jak sobie piłkę puścimy na bekhend to co można zrobić? Zakres skrętu barku w tym kierunku o wiele mniejszy, łokcia w ogóle praktycznie zerowy, a nadgarstka znikomy. To co z tym można mądrego wyrzeźbić?! ...
A najbardziej śmieszy mnie jak gość leci jak wspomniałem w linnii z piłką (w stosunku do siatki). Dobiega i ... no co ja mam zrobić? Patelnią zagrać za plecy? HAHAHA
Zero myślenia, przecież nie chodzi o to by piłkę tylko dogonić, ale ją jeszcze trzeba odegrać, taki drobny szczegół ...
Nie ma też doślizgu do piłki na końcu, tylko gra z biegu, raczej hamując kolanami, jaka zatem tu precyzja? ...
Ja mam tę dobrą sytuację, że grywam deble gdzie w składzie są sami byli zawodnicy, trenerzy, amatorzy z całkiem kompletną techniką. Do tego są to ludzie, którzy nie mają w deblu ciśnienia na wynik i grają dla przyjemności. Wtedy nawet nie musimy sobie tego mówić - oczywistym jest, że lob to ostateczność gdy już nie mamy jak się ustawić, taka rozpaczliwa defensywa.
W końcu chodzi o to by jednak szukać możliwość minięcia czy wymanewrowania przeciwnika, a znowu by on miał szansę sprawdzenia się w woleju i kryciu siatki.
Jak gram z kolegami, którzy sami uczyli się grać i technicznie mają większe ograniczenia to nie ma za bardzo o tym mowy. Loby latają regularnie i tyle. Poza tym oni jakość częściej zbyt poważnie do tej gry na punkty podchodzą
, w takiej sytuacji trudno nie wykorzystać możliwości lobowania, mając jeszcze świadomość, że na siatce jest ktoś z niezłym wolejem a samemu nie ma się idealnego minięcia/czucia do wrzutki w nogi.
rafbat pisze:Grywam z różnymi przeciwnikami, często dużo słabszymi i dziwią się, jak wyjmuję nawet naprawdę nieźle zagrane piłki - kwestia jest banalnie prosta. Możesz zagrać forhend 120km/h, tylko co z tego, kiedy z bardzo dużym prawdopodobieństwem wiem, gdzie będzie leciała piłka. Wystarczy dostawić i forhend przeciwnika staje się bronią dwusieczną.
Antycypacja - tak, podstawa, tym można mecz swobodnie wygrać.
Ale tu można poruszyć też inny aspekt gry w tenisa na naszym amatorskim poziomie. Płaska lufa jest dobra do wykończenia czy zbudowania pozycji do dojścia do siatki. Natomiast nie jest to aż tak efektywne na dystansie meczowym. I nie mam tu na myśli samego ryzyka takiego zagrania. Więcej problemu sprawia dobra rotacja. Jak grasz minimalnym liftem czy wręcz płasko to w sumie jedyny problem to dopaść do takiej piłki. Jak dobiegniesz to luz, byle rakieta przed sobą i kontra idzie aż miło.
Natomiast przy większej rotacji dobiegniecie do piłki to początek ... kłopotów.
Tu już nie da się "bezkarnie" przystawić szpadel. Trzeba po pierwsze "zgasić" rotację tej piłki i nadać jej swoją.
To z kolei wymaga tych ułamków sekund i spokoju. Jak kontrujemy płaską lufę to praktycznie można to zrobić w ostatniej chwili z biegu. Z piłką o solidnej rotacji taki numer nie przejdzie, przynajmniej regularnie. Jak będzie to na granicy złapania takiej piłki to rozsądne odegranie (takie jakie pozwoli utrzymać się w wymianie) jest bardzo trudne.
Natomiast antycypacja to jedno, ale jest wyższa sztuka tej jazdy.
Antycypacja to obserwacja i przewidywanie na tej podstawie co zrobi przeciwnik.
Mnie bardziej kręci jak sam wymuszę na przeciwniku jakieś zagranie czy reakcję.
Przetrzymanie zagrania, niech się ruszy, wtedy wystarczy lekko w drugą stronę, sugestywne ustawienie główki rakiety (gra na kara serwisowe) a w ostatniej chwili, nadgarstkiem, odegranie w przeciwnym kierunku, zasugerowanie klasycznego schematu i zrobienie czegoś innego (gram z reguły na stronie przewagi (bekhendzie)), wtedy ruszam w kort, składam się do szlajsa po krosie z wejściem na siatkę (klasyka) i celowo opuszczam głowę sugerując, że nie patrzę i idę na pewniaka, wtedy przeciwnik rusza do przecięcia a ja nie podnosząc głowy pakuję mu tego szlajsa w korytarz (robię tak jak uprzednio jakoś gościa skasowałem w wymianie bo wtedy wiem, że bardzo chce się odegrać
, czysta psychologia
)
itd. itp.
rafbat pisze:Zapomniałbym... w kwestii gry na siatce, rzecz, która jest najważniejsza moim zdaniem, jeżeli chodzi o przecinanie piłek i w ogóle granie woleja - jeżeli robimy split-step i w momencie odbijania woleja generujemy pęd ciała do przodu to czasami aż niewykonalne jest zepsuć piłkę.
To amatorowi nie zaznajomionemu z deblem również może wydawać się dziwne, ale jeżeli przeciwnik nawet dostaje krótką piłkę i widzisz, że będzie atakował na siłę po prostej (w Ciebie) to po co uciekać? Odejdziesz od siatki to po zabawie, a jak przyjmiesz ofensywną pozycję to jest szansa, że jeszcze coś się uda uratować.
To co napisałem - grzech główny samouka - czekanie na piłkę na woleju.
Inny - dochodzi do siatki, wymiana dwóch piłek i ... już jest za końcową ...
Tego to już zupełnie nie kumam.