Przeczytałem ostatnio artykuł legendy tenisowej prozy, Joela Druckera, opublikowany na łamach tennis.com, zatytułowany “The wrong question: Who’s the GOAT - Federer, Nadal or Djokovic”. [1] Zainspirował mnie do podzielenia się przemyśleniami na ten temat, szczególnie, że jest to jedna z najbardziej żywych i, moim zdaniem nieproduktywnych (o tym później) dyskusji toczących się we współczesnym dyskursie sportowym.
Zacznę może od tego, że dyskusja o największym w danym sporcie nie sprowadza się tylko do jakości samej gry. Być może to zupełnie oczywista konkluzja, ale nawet na tym forum zdarzało się, że ludzie nadają jednemu z tenisistów łatkę “GOAT”, opierając się wyłącznie na poziomie jaki ten zawodnik prezentował przez lata lub wyliczance osiągnięć. Jest to co prawda najbardziej naturalna perspektywa jaka przychodzi na myśl, ale kiedy pomyśleć o tym szerzej, to w zdecydowanej większości dyskusji “GOAT” nie ma nawet swojej własnej definicji. To termin bez jednolitej tożsamości bo każdy z nas ma własne kryteria, którymi posługuje się przy wyborze swojego faworyta. Więc już w samym zalążku debaty pojawia się podstawowy problem - jak dobrać uniwersalne elementy, które charakteryzują “GOAT-a”, nie narażając się przy tym wszystkim na stronniczość i zachowując obiektywizm sądu.
Odpowiedź brzmi:
nie da się. I jest to wniosek, który warto zapamiętać bo dotyczy wielu innych sfer życia społecznego, nie tylko sportu, i nie tylko tej dyskusji.
***
Pytanie nasuwa się samo: po co w ogóle w to wchodzić? Ktoś mógłby powiedzieć, że dla czystej zabawy i ćwiczeń myślowych, które w dłuższej perspektywie rozwijają wiedzę na temat tego sportu. Każda dyskusja pozwala również poszerzyć horyzonty, spojrzeć na problem z innej strony. Kłopot w tym, że najczęściej każda próba podjęcia rozmowy przyjmuje charakter emocjonalny - polaryzacja społeczna odbija się również tutaj i próba obrony swojego ulubionego tenisisty przybiera często formę ataku jego największego oponenta.
W tym momencie, podział zarysowuje się najczęściej na linii fanów Federera i Nadala oraz Djokovica. Dla ludzi, którzy interesują się tenisem od lat, nie jest to nic nowego - kiedyś linia przebiegała tylko między Federerem i Nadalem; wcześniej między Samprasem i Agassim, a Roddickiem; jeszcze wcześniej między Samprasem, a Agassim itd.. Można zauważyć tutaj pewien wzór - najczęściej rywalizacja przebiega między dwoma legendami, którzy dominują lub pomiędzy legendami, a pretendentami, którzy mogą podważyć bezpieczne do tej pory status quo. Kiedy dyskusja wchodzi na ten poziom, momentalnie staje się nieproduktywna, zamienia się w bezsensowne wyliczanie zdobytych tytułów, statystyk bez kontekstu, czy raczej żałosnych prób zbudowania wokół siebie autorytetu opartego na rzekomym “znawstwie” tego sportu, co często jest po prostu kolejnym retorycznym wybiegiem, aby wygrać debatę, a nie podnieść ogólny poziom wiedzy.
Kolejnym kłopotem jest również to, że dyskusja na temat GOAT ogranicza się wyłącznie do podania trzech nazwisk dominujących obecnie w światowym tenisie. Nikt nie podważa wybitnych osiągnięć Rogera, Rafy i Novaka, ale zanim zabiera się do takich debat, wypadałoby znać historię tenisa i to nie tylko z suchych tabel z Wikipedii. Jeżeli naprawdę chcemy rozmawiać o największym w historii, nie można pomijać wieloletniej przerwy Roda Lavera, która powstrzymała go być może od pobicia wszelkich rekordów. Nie powinno się skreślać amatorów, takich jak Pancho Gonzales, któremu zakazano grać w Wielkich Szlemach przez niemal 20 lat (!), a mimo wszystko zdołał wygrać dwa i być numerem jeden rekordową ilość czasu. Nie wypada zapominać o tym, że poza singlem istnieje także debel i mikst i przez to należy spojrzeć z zachwytem na kompletną pod tym względem karierę Johna McEnroe. I
last, but not least, nie wolno nie wskazać w tym zestawieniu kobiet - Court, Graf, Navratilovej, Evert, czy Williams, których rekordy niejednokrotnie mogą zawstydzić “Wielką Trójkę”.
Jest to zresztą kolejny dowód na to, że dyskusje na temat GOAT wykraczają daleko poza samą jakość gry - często są one determinowane patriarchatem, klasizmem lub rasizmem, które miały ogromny wpływ na historię tej dyscypliny. Na początku przecież był to sport baronów i arystokratów, a przez długi czas kobiety w tej dyscyplinie nie były traktowane poważnie - co odbiło się również na tym, że WTA powstało później niż ATP. Tenis to nawet teraz gra dla “bogatych”, zarobki kobiet i mężczyzn nadal nie są równe, a zanim nadeszła era “open” upłynęło wiele dekad i wielu konserwatywnych działaczy walczyło do ostatniej chwili, aby nie doprowadzić do tej zmiany.
***
Jakiś czas temu, przy okazji tegorocznego Australian Open, pisałem na tym forum, że ogromne znaczenie przy budowaniu statusu “legendy” w dzisiejszych czasach ma komunikacja. W erze “cyfrowej”, dominującej roli internetu, odejścia od mediów tradycyjnych i wychowania młodych ludzi na social mediach urodziła się tak naprawdę tylko jedna ikona tenisa. Jest to niewiarygodne, i poniżej wyjaśnię dlaczego tak uważam, ale jedyną ikoną tego sportu zbudowaną w tym momencie historii jest Novak Djokovic.
Pisałem również, że Roger Federer i Rafael Nadal to być może ostatnie “legendy”, które załapały się na erę analogową. Federer zaczął dominować w 2004 r., a Nadal zawłaszczył korty ziemne już rok później. Komunikacja była wtedy zupełnie inna, tenis również. Jest wiele argumentów ku temu, że to właśnie rywalizacja tej dwójki wyniosła tenis na niebotyczne obecnie szczyty popularności i biznesu, ale nie można nie zauważyć, że to dzięki Internetowi, który rozwijał się jakby równolegle do postępującego poziomu gry, ich status jako ikon mógł rozprzestrzeniać się “viralowo” po całym świecie. Jednocześnie, w dzisiejszych czasach, początek ich karier, czy nawet ich największe spotkania wydają się dla wielu młodych widzów “stare”, z innej epoki. Djokovic natomiast jest już ulepiony absolutnie w tych czasach - jego wejście na szczyt i budowanie mitycznego statusu to koniec 2010 r., a właściwie cały rok 2011. Moment, kiedy wszyscy już mieliśmy nosy w smartfonach i informacja krążyła z niewiarygodną prędkością.
Mówię o tym bo to co analogowe bardzo łatwo idealizować. Ile razy wracamy z utęsknieniem do “złotej ery Hollywood”. Ile słyszy się o tym, że lata 60. i 70. były najlepsze w muzyce popularnej. Że największy jazz to tylko w latach 50. Gra tutaj nostalgia, podążanie za już ustanowioną historią, brak czasu na weryfikację i masa innych czynników, o których można pisać całe książki. Na tym procesie bardzo cierpi popularność Novaka, który niewątpliwie ma na tym punkcie pewien kompleks i stara się dorównać swoim dwóm wielkim rywalom pod tym względem. Moim zdaniem jednak, źle ukierunkowuje przyczyny tego stanu rzeczy. Nie chodzi o jego charakter - kontrowersyjny, ale moim zdaniem nie na tyle, by w odpowiednim momencie historii nie puszczać tego mimo uszu. Chodzi o fakt, że być może
już nigdy nie będzie możliwe osiągnięcie takiego statusu, który ma Roger i Rafa, niezależnie od starań i jakości gry.
***
Co dalej? Można oczywiście nadmienić, że w dzisiejszych czasach dominować jest łatwiej niż kiedykolwiek - zwolnienie nawierzchni doprowadziło do homogenizacji gry i w tym momencie uprzywilejowani są Ci, którzy lata wcześniej zaczęli udoskonalać swoją grę i dostosowywać ją do tych warunków (stąd tak duża liczba zawodników 30+ w czołówce rankingów). Do tego, zarobili dostateczną ilość pieniędzy, żeby utrzymywać swoją formę na stabilnym poziomie przez lata, dzięki najnowszym cudom medycyny.
Oprócz tego, przez wiele lat (ten trend zaczął się ostatnio trochę odwracać), styl gry czołówki był bardzo podobny, więc na większość tenisistów wystarczyła jedna recepta. Dzięki temu, przez długi czas była ustanowiona hierarchia: BIG3, potem Murray i cały peleton pretendentów, którzy potrafili pokonać ich kilka razy, ale to były raczej wyjątki potwierdzające regułę ich dominacji (Wawrinka, Cilic, Del Potro). W czasach dominacji Federera (i Nadala na ziemi) sprawa była zgoła inna - mimo już wtedy dużo wolniejszych kortów niż wcześniej, pokolenie Szwajcara było pokoleniem specjalistów od danej nawierzchni, tenisistów niezwykle charakterystycznych i chimerycznych, przez co czołówka była rotacyjna, ale dużo trudniej było znaleźć jeden sposób na ich wszystkich. Z tego też powodu uważam tamtą dominację Federera za
większą niż obecną Djokovica. W uśrednieniu dużo łatwiej znaleźć stabilność i bezpieczeństwo i chociaż statystyki samej jakości niewątpliwie urosły w latach 2011-15, to w okresie 2004-07 było dużo łatwiej trafić na utalentowaną strzelbę, która na odpowiednim korcie zmiotła Cię z kortu. Był to czas niespokojny i pogodzenie tego przez Rogera (i oczywiście Nadala na kortach ziemnych) uważam z dzisiejszej perspektywy za kosmiczne osiągnięcie.
***
Więc co to jest właściwie GOAT? Kto jest tym mitycznym GOAT-em? Czy w ogóle powinniśmy zadawać sobie te pytania?
Moim zdaniem tak, ale wyłącznie w kategoriach ćwiczenia, czy zachęcenia do dyskusji o tenisie ogółem. W tym kontekście, dość filozoficznym przyznaję, odpowiedź jest mniej istotna niż pytanie. Można wiele wynieść z takich rozmów, sam dowiedziałem się niemało, więc absolutnie warto. Wymaga to jednak zawieszenia emocji oraz podejścia do tematu z dystansem i uśmiechem na ustach. Jeżeli kogoś na to nie stać, raczej nie powinien się wtrącać. Nie tylko psuje to atmosferę, ale też wypacza ewentualne korzyści.
Sam nie mam definicji “GOAT-a”. Ale spróbuję zawęzić swoją odpowiedź na to odwieczne pytanie do trzech kategorii, które moim zdaniem wiele osób błędnie stosuje naprzemiennie - “największy”, “najważniejszy” i “najlepszy”. Oprócz tego, ograniczę to rzeczywiście do najczęstszych bohaterów tej debaty - Federera, Nadala i Djokovica oraz nadam każdemu z nich jedną z tych łatek. Akurat przyjemnie się składa bo według mnie do każdego z nich idealnie pasuje jedno z tych określeń.
***
Największy - Roger Federer.
Jeżeli miałbym zdefiniować wielkość jakiegoś sportowca poprzez jego karierę, byłby to Federer. Jego historia to nie tylko największa dominacja w historii tej dyscypliny, ale równie spektakularne przejęcie tronu przez następców oraz walka o powrót na szczyt. Jego diamentowy talent jest równoważony przez wrażliwą psychikę, która niejednokrotnie pozbawiała go najważniejszych tytułów w meczach “na styk”. Jego wielkie zwycięstwa, w których wydaje się, że nie było i nie będzie człowieka o takich możliwościach gry w tenisa są przeplatane porażkami w epickich, dramatycznych i historycznych spotkaniach. Oprócz tego, trudno zaprzeczyć, że jego gra to summa wszystkich pokoleń grających w tenisa przed nim doprowadzona do doskonałości w czasach jego
prime. Na jego niekorzyść działał fakt, że czasy zmieniały się bardzo szybko i mimo świetnej zdolności do adaptacji (stąd tak długie przebywanie w czołówce), jego gra była budowana na dość oldschoolowych podstawach. A nowe już czaiło się na horyzoncie…
Federer jest symbolem
tenisa, z całym jego pięknem i historią.
Najważniejszy - Rafael Nadal
Przed Rafą nie było człowieka, który grał jak on. Kropka. Przedtem, było wielu tenisistów, którzy opierali swoją grę na głębokiej defensywie i efektownym przechodzeniu do ataku (jak np. Jimmy Connors). Wszystko było jednak zakorzenione w dość klasycznym podejściu do samej gry. Rafa Nadal zmienił wszystko. Doprowadził obronę do absolutnego ekstremum, pokazał jaką drogę należy obrać w czasach spowolnienia nawierzchni, aby wygrywać tytuły. Jego forehand i poruszanie się wykraczały poza granice wyobraźni, zaskakiwał tym wszystkich - od komentatorów, przez stare legendy (jak Agassi), po samego Rogera, który przez lata nie mógł znaleźć jednolitego sposobu na jego grę. Do tego - już jako champion młodego pokolenia - dał wyraźnie do zrozumienia, że liczą się tylko Mastersy i Szlemy, jeżeli chce się być największym. Od końca kariery Samprasa zaczęły się rozmowy o GOAT, ale kierunek, żeby nim zostać wyznaczył i pokazał Rafa Nadal. Tylko wielkie tytuły, bez rozmieniania się na drobne. Federer ze swoją klasyczną techniką wydawał się przy młodym, energicznym Hiszpanie staromodnym dziadkiem (podejście Szwajcara do turniejów wydawało się również w dawnym stylu, mniej chodziło o jakość tytułów, co o ich ilość). Rafa wyznaczył nowe trendy w tenisie, które później zostały doprowadzone do perfekcji.
Nadal ze swoją determinacją, walecznością i hartem ducha jest symbolem
sportu.
Najlepszy - Novak Djokovic
Nie mam wątpliwości, że pod kątem dostosowania swojej gry do panujących warunków (korty, piłki, technologia itp.), Djokovic w swoim
prime to najlepszy tenisista w historii. O ile Nadal wyznaczył kierunek, który miał zdominować później męski tenis, tak Djokovic wyważył wszystkie proporcje i stworzył idealną receptę na dominację w obecnych czasach. Korzystanie ze zdobyczy technologicznych [2] umożliwiło mu wręcz matematyczne rozpracowywanie przeciwników pod względem taktycznym, a bycie przez lata w cieniu Federera i Nadala przygotowało go mentalnie na bycie najlepszym i radzenie sobie z presją. Jak ktoś kiedyś słusznie zauważył: “Djokovic to ten tenisista, którego wybrałbyś w grze komputerowej”. Praktycznie pozbawiony słabości na obecnych kortach, znany z wygrywania przegranych meczy, z ciałem i głową gotowymi na kolejne lata dominacji. Jego gra nie jest tak kompletna jak Federera i Nadala, świadczy o tym chociażby wyczucie przy siatce, ale w aspektach, które w dzisiejszej grze liczą się najbardziej, jest bezkonkurencyjny. Nikt wcześniej nie dopasował w tak kompleksowy sposób swojej gry do panujących warunków i nie osiągnął w niej takiej perfekcji.
Djokovic ze swoją mechaniczną, maszynową, wręcz zimną w swojej perfekcji grą jest symbolem
dzisiejszych czasów.
***
To tyle z mojej strony. Mam nadzieję, że moderatorzy się nie obrażą za tak długi wywód
Spisanie swoich myśli na ten temat chodziło mi po głowie już od dłuższego czasu.
Trzymajcie się ciepło!
[1]
https://www.tennis.com/pro-game/2020/07 ... vic/89538/
[2]
https://www.computerworld.com/article/3 ... slams.html
"There are many ways of getting strong, sometimes talking is the best way." Andre Agassi