Czas kortów ziemnych …

52

Wkroczyliśmy właśnie w ten okres roku tenisowego, gdy najważniejsze turnieje z udziałem czołówki tenisistów cyklu WTA i ATP rozgrywać się będą na kortach o nawierzchni ziemnej.

Obecnie trwa turniej w Monte Carlo, po nim nastąpi m.in. Estoril, Italian Open, a ukoronowanie tego wszystkiego stanowić będzie naturalnie majowy French Open na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu (nie zapominajmy też o „naszym” dobrze obsadzonym J&S Cup). W nawiązaniu do powyższego pozwolę sobie na garść refleksji związanych ze specyfiką tego rodzaju nawierzchni, które dominują zresztą na dzień dzisiejszy w Europie kontynentalnej.

Nawierzchnia ziemna, którą stanowi mniej lub bardziej czerwona i rozdrobniona mączka ceglana, swymi właściwościami sprawia, iż gra na niej odbywa się odmienniej w stosunku do pozostałych. Mam tu na myśli w szczególności angielskie trawniki (Anglicy obraziliby się pewnie na to moje kolokwialne określenie). „Inaczej” znaczy w języku tenisowym – wolniej. Piłka tenisowa uderzając, a właściwie w dużej mierze ocierając się o ceglaną nawierzchnię, wytraca sporo z nadanej jej przez uderzającego tenisistę prędkości początkowej. To sprawia, iż wielu zawodników grających agresywny, silny, atakujący tenis, zmierzający do jak najszybszego znalezienia się przy siatce i zagrania wygrywającego woleja – zatraca swój podstawowy atut – atut szybkości, dynamiki gry. To z kolei stawia graczy preferujących tenis obronny, zasadzający się na grze zza linii końcowej, oparty na mocno liftowanych topspinowych uderzeniach, na zdecydowanie korzystniejszej pozycji.

Nawierzchnia ziemna w dużej mierze preferuje zawodników praktykujących grę z głębi kortu, przeplataną zasakującymi dropshotami (przydają się niezwykle), opartą na dużej wytrzymałości i cierpliwości. Stąd też niczym zaskakującym nie są, szczególnie gdy rakiety krzyżuje dwóch defensywnnie grających zawodników, częste długie wymiany, no i w konsekwencji tego 4-5 godzinne mecze. Któż nie pamięta mistrzów tego rodzaju gry z lat 90-tych – Thomasa Mustera, Carlosa Costę czy Sergi Bruguerę. Ten ostatni wykańczał wielu przeciwników (w tym choćby Samprasa czy Couriera) swym morderczym „balonowatym” topspinowym forhendem, na którego wielu nie mogło znale?ć skutecznej recepty.

Specjalizacja w tenisie związana z dostosowywaniem stylu gry do określonych nawierzchni jest dziś niezaprzeczalnym faktem. Na tym tle warto przytoczyć nazwiska kilku wybitnych graczy, dla których czerwony znienawidzony „clay”, z jego nieustannym, nieodłącznym spowalnianiem gry, był po prostu najczystszym przekleństwem. John McEnroe, Boris Becker, czy wspomniany Pete Sampras – długoletni topowi zawodnicy cyklu ATP – nigdy nie wygrali najważniejszego na „clayu” turnieju – French Open. Dla Beckera i Samprasa szczytem możliwości było zaledwie osiągnięcie półfinału wspomnianego turnieju. Sampras gorąco, obsesyjnie wręcz pragnął zwycięstwa w Paryżu, podporządkowując niemu cykl turniejowych przygotowań kilku kolejnych lat – na nic. Największym jego sukcesem na tym polu był przegrany (bąd? co bąd? łatwo – 3 sety) w 1995 r. półfinał z Jewgienijem Kafielnikowem, dla którego z kolei czerwona cegła była ulubioną nawierzchnią.

Jednym z nielicznych amerykańskich tenisistów, który potrafił sobie całkiem nie?le radzić z grą na ceglanej mączce był Jim Courier. Tenisista grający wymiatający forhend z głębi kortu, na kształt uderzenia bejsbolowego, której to dyscypliny sportu był zresztą zagorzałym fanem. Po dwóch pod rząd wygranych na kortach Roland Garros (1991-92) został jednak w 1993 r. zdetronizowany przez mistrza gry defensywnej – S. Bruguerę.

Obecnym królem „claya” jawi się Rafa Nadal – dwukrotny zwycięzca ostatnich French Open. Pamiętajmy jednak, iż niesamowicie utalentowany i wszechstronny Roger Federer bardzo pragnie zwycięstwa w Paryżu, i, co widać na podstawie obserwacji obecnego sezonu, szykuje szczyt formy właśnie na ten turniej. Wiemy też jednak z historii, iż przyporządkowywanie sezonowych przygotowań zwycięstwu w jednym określonym turnieju bywa zwodnicze i dziwną regułą jest potem odpadanie w pierwszych rundach. Przekonali się o tym choćby – Ivan Lendl (bardzo chciał wygrać Wimbledon), Pete Sampras czy Stefan Edberg (Roland Garros).

Faktem pozostaje niezaprzeczalne wrażenie, iż kiedy ogląda się mecz tenisowy rozgrywany na trawiastym korcie, a za chwilę włączyłoby rozgrywkę na „cegle” można byłoby odnieść dziwne wrażenie, że oglądamy właściwie dwie różne dyscypliny sportu. Spostrzeżenie skądinąd może nieco przesadzone, lecz zawierające w sobie duże ziarno prawdy …

Jacek Szok
jacekszok@gazeta.pl