Agnieszka Radwańska: Tego się nie zapomina!

We wtorkowe popołudnie na korcie 14 wielkoszlemowego Wimbledonu mogliśmy oglądać tenisistki, które wspólnie mają na koncie ponad 3000 spotkań w WTA Tour, wygrały 55 tytułów i czterokrotnie były co najmniej w finałach turnieju wielkoszlemowego. Jest to imponujący dorobek i nic dziwnego, że organizatorzy wielkoszlemowego Wimbledonu zwrócili się właśnie do nich, by zaprosić je na Turniej Legend, w którym wielkie postaci białego sportu sprzed lat spotykają się w niemniej legendarnym All England Clubie, by stanąć do rywalizacji w imprezie, gdzie w sposób mniej lub bardziej poważny rywalizują sportowcy, którzy wcześniej przez kilkanaście lat, raz do roku walczyli o zwycięstwo w Wimbledonie. W tym gronie nie zabrakło też finalistki tego turnieju z 2012 roku i ulubienicy publiczności – Polki Agnieszki Radwańskiej. To wspaniałe, że kibice wciąż pamiętają jak to określają „magic touch” krakowianki i tłumnie stawili się na deblowe spotkanie pań, szczelnie wypełniając trybuny. Dość powiedzieć, że gdy mecz się jeszcze nie rozpoczął, podczas rozgrzewki Radwańska była zasypywana okrzykami wsparcia i czystej radości z powodu powrotu na kort.

Podsumowanie występów Polaków na Wimbledonie 2022

Tytułu z 2019 roku broniła para Martina Navratilova/Cara Black, ale obie tenisistki nie wyraziły chęci wzięcia w rywalizacji, co nie dziwi, bo Navratilova wraca do zdrowia po zakażeniu koronawirusem. Sama rywalizacja została podzielona na dwie grupy. Klasycznie – A i B. Polka i Serbka Jelena Jankovic, która jest partnerką krakowianki podczas tej imprezy, trafiły do grupy B, gdzie obok tego duetu mamy także pary Daniela Hantuchova/Laura Robson, Casey Dellacqua/Alicia Molik oraz włoski duet Flavia Penetta/Francesca Schiavone. I to właśnie Włoszki były pierwszymi rywalkami pary Radwańska/Jankovic.

W grupie A, która wyłoni finałowe rywalki dla zwyciężczyń mamy tak zasłużone dla tenisa osobistości jak pary Kim Clijsters/Martina Hingis , Nathalie Dechy/Barbara Schett , Anna-Lena Grönefeld/Karolina Šprem, czy Amerykanka Vania King oraz Kazaszka Yaroslava Shvedova.

Teoretycznie panie udział w tym turnieju często tratują na luzie, jako dobrą zabawę. I choć tej nie zabrakło, to jednak przez zdecydowaną większość spotkania grały na poważnie. Dość powiedzieć, że wyglądało ono tak, jakby faktycznie mierzyły się utytułowane tenisistki, ale były fragmenty, kiedy moglibyśmy pomylić konkurencje i przypisać panie do rywalizacji deblowej w turnieju głównym Wimbledonu.

Oczywiście mówię to z przymrużeniem oka, ale spotkanie oglądało się bardzo dobrze. Panie prezentowały urozmaicony tenis i widać było, że zarówno jedna jak i druga strona nie chce oddać jakiejkolwiek piłki za darmo. Oczywiście nie zabrakło elementów humorystycznych w wykonaniu m.in. Jankovic, kiedy ta padła na kolana niezadowolona z niekorzystnego zakończenia jednej z wymian. Mieliśmy też kibicowskie okrzyki „Dawaj Isia”, które u części zgromadzonych miały prawo przywołać wspomnienia sprzed lat.

Spotkanie zakończyło się zwycięstwem Polki i Serbki w dwóch setach 6:4, 6:3. Jak zauważyła po meczu Agnieszka Radwańska raz nabyte umiejętności zostają na całe życie.

Tego się nie zapomina. Mimo, że już parę lat nie gramy to tego się nie zapomina. Jedne dziewczyny lepiej, drugie gorzej sobie radzą, ale wszystko zależy od tego czy są w stanie grać na wysokiej intensywności. Każda z nas na przykład seta, czy dwa. Akurat ja czułam się bardzo dobrze i w ogóle bardzo dobrze mi się grało i serwowało, mimo tego, że serwis jest chyba najgorszy z tego wszystkiego, bo każda z nas ma mniejsze lub większe problemy z barkiem. Więc pierwsze co powiedziała mi Jelena to, że nie może serwować. Ja mówię: „Faktycznie, coś nowego!” (śmiech). Ja mam to samo, więc jest to trochę walka z samą sobą, ale tak naprawdę to wszystko na luzie. Tyle ile każda może, to gra – zauważa Polka.

Do Londynu krakowianka przyleciała w piątek, a towarzyszą jej mąż Dawid Celt, który pełni funkcję kapitana reprezentacji Polski w BJKC oraz dwuletni syn Jakub, który podczas zajęć około kortowych rodziców był w nowo odnowionym wimbledońskim przedszkolu.

Jestem tak naprawdę zaskoczona tym, że jest taka opieka, bo na pewno przedszkole wygląda znakomicie. Jest nowe, duże, a zabawek jest po prostu od groma. Mnóstwo wyszkolonych kobiet, które się opiekują maluchami. Jest tam wszystko, więc Kuba jest przeszczęśliwy, że może tam być parę godzin i wtedy każdy może spokojnie obejrzeć mecz. Ja z Wimbledonu zawsze miałam bardzo dobre wspomnienia. Dlatego też fajnie nacieszyć się tym obiektem, kortami i niesamowitą atmosferą. I to chyba nawet bardziej, niż wcześniej, bo jednak to wyjątkowa okazja. Zawsze jest jakiś polski akcent każdego dnia, więc oglądamy – opowiada Radwańska.

Trzeba szczerze powiedzieć, że jeśli chodzi o czucie gry i świetną rękę to wszystko nadal jest na swoim miejscu, a Radwańska swoimi umiejętnościami nadal zadziwia rywalki. Dość powiedzieć, że Flavia Penetta raz po raz nie mogła wyjść z podziwu i zdziwienia, dlaczego Polka wciąż nie rywalizuje w zawodowym Tourze, powtarzając: „Jak to możliwe, że ona nie gra wciąż w Tourze?”

Faktycznie, pierwsze co powiedziała to: „Co ty tu robisz skoro nic nie psujesz? To nie ten turniej!”. Potem poszłyśmy do szatni i znowu to samo. Jak to jest, że ja nie gram normalnego debla? Że to w ogóle jest inny poziom. Ale gram na tyle na ile mogę i na ile mi to sprawia przyjemność. Dlatego też może tak to wygląda, że jestem cały czas na korcie. Muszę powiedzieć, że ja gram regularnie raz w tygodniu od około roku. Ale faktycznie, przyjeżdżając na Wimbledon grałam dwa razy w tygodniu i to jest moje absolutne maksimum. To jest mój limit. I mentalnie i fizycznie. Wcześniej regularnie trenowałam z Jerzykiem, kiedy wracał dopóki grał na tyle, że wciąż mogłam nadążyć. Więc dla mnie był to dosyć intensywny okres. To mi bardzo dużo dało. Taką piłkę jak ma Jerzyk, to wiadomo, że nie spotka się w Polsce. Taka regularność i systematyczność jest bardzo przydatna. Czutka nadal jest, nie było dzisiaj źle. Aż się dziewczyny śmiały przy siatce, żebym coś w końcu zepsuła, bo tak nie może być (śmiech). Oby tak dalej i myślę, że to jest ciekawe wyzwanie. Nie na serio, ale po to, by sprawdzić siebie. Trochę tenisa, trochę zabawy. Gramy, by wygrać mecz. Te same zasady, ale jednak bez presji. Wiadomo, że debel to też nie singiel, choć w singlu też bym chętnie zagrała coś takiego. Legendy w singla. Byłoby to interesujące, ale nie wiem, czy inne dziewczyny byłyby tego samego zdania. To na pewno coś fajnego, gdzie można nacieszyć się tenisem, grając na punkty. Mieć nutkę rywalizacji, ale jednak mimo wszystko to nie jest Tour. Nie miałyśmy taktyki na to spotkanie. W zależności od tego, czy się grało z wiatrem, czy bez. I to faktycznie tutaj przeszkadzało bardzo, było to mocno odczuwalne na korcie. Tutaj kombinowałyśmy z tym wiatrem, ale to też wszystko zależało od tego jak kto się czuje z każdej strony z serwisem, czy z returnem. Ale czasem jest tak, że lepiej po prostu nie myśleć, nie przygotowywać żadnej taktyki, tylko po prostu ufać własnej intuicji i grać to, co się najlepiej umie i to co nam nasunie się na myśl w danym momencie – opowiadała Radwańska.

Polka jednak twardo stawia sprawy i otwarcie zauważa, że tenis w wydaniu „legendarnym” całkowicie jej wystarcza.

Gdyby grać na przykład tylko debla już na normalnym turnieju to też nie jest kwestia jednego występu, czy dwóch. Trzeba by wtedy jeździć na turnieje i wrócić na Tour. Ten świat już mi nie do końca odpowiada. To chyba nie ma sensu, bo żeby grać na poważnie to musiałabym grać znowu w Tourze, a tego sobie nie wyobrażam, żeby znowu tyle latać i być w danym miesiącu na innym kontynencie. To raczej odpada i takie granie jak w turnieju legend mi najbardziej odpowiada.

Radwańska po raz ostatni rywalizowała w Wimbledonie w 2018 roku, kiedy to zakończyła występ w II rundzie. Po czterech latach od tamtego występu zwraca uwagę na postępujące zmiany na trawiastych kortach.

Trawa jest coraz wolniejsza, a piłka coraz wyżej się odbija. Ewidentnie jest to robione pod publikę, pod fanów i telewizję. Widzimy męskie spotkania trwające ponad pięć godzin. Z czegoś to wynika. To już nie jest serve and volley i dziękuję, tylko wymiany po kilkadzisiąt uderzeń, więc ewidentnie jest wolniej po to, by tenis był bardziej interesujący dla publiki. Na pewno dużo się na Wimbledonie zmieniło i to zdecydowanie na plus. Dodatkowe pokoje, restauracje i zdecydowanie więcej miejsca. Na początku jest taki ścisk, że czasem nie ma gdzie usiąść. Teraz coraz więcej zawodników, czy zawodniczek ma dzieci, więc o tym też pomyśleli. Obiekt wygląda też zupełnie inaczej, niż to było wtedy, kiedy zaczynałam. Odnowili absolutnie wszystkie szatnie, gdzie teraz jest tyle miejsca, że nie można powiedzieć, że jest gdziekolwiek ciasno. Kiedyś tak było. Każdy turniej wielkoszlemowy stać na to, by zrobić wszystko perfekcyjnie. Żeby każdy był zadowolony i miał jak najlepsze warunki.

Polka cieszy się również z faktu, że ma okazję być po tej samej stronie siatki z Serbką Jeleną Jankovic. Finalistka US Open 2008 pokazała kilka ciekawych zagrań, ale potrzeba jeszcze czasu, by pewniej poczuła się na korcie. Odwrotnie natomiast sprawa ma się z Polką, która była bezsprzecznie najlepszą tenisistą tego spotkania.

Niezależnie, czy Jelena chciała grać na forhend, czy backhand to już mi zupełnie wszystko jedno (śmiech). Znamy się już od tylu lat i tak długo grałyśmy ze sobą na Tourze, że doskonale wiemy jak współpracować. To sama przyjemność grać z taką osobą i to świetne, że możemy się spotkać w takiej sytuacji.

Kto może być największymi rywalkami pary Radwańska/Jankovic w drodze po zwycięstwo? Na pewno para Martina Hingis / Kim Clijsters, które podczas treningu na Aoragi Park dały prawdziwy koncert gry, udowadniając, że zachowując wszelkie proporcje i zabawowy charakter turnieju legend, będą groźnymi przeciwniczkami.

– To na pewno jest najtrudniejsza para turnieju, więc fajnie byłoby na przykład zagrać z nimi w finale.

Przede wszystkim w całym spotkaniu chodziło o dobrą zabawę i spotkanie z dawno niewidzianymi koleżankami z kortu. To wspaniała inicjatywa samego Wimbledonu, który indywidulanie, bez żadnych rankingów, czy list startowych, zaprasza wybranych przez siebie tenisistów i tenisistki do tego, by przyjechali na Wimbledon i raz jeszcze stanęli do rywalizacji na trawiastych kortach All England Clubu. Oczywiście, już bez zawodowego ciśnienia, czy presji, ale wciąż z wielką chęcią do jak najlepszego zaprezentowania się szerokiej publiczności, która tego dnia dopisała i zapełniła trybuny kortu 14 do ostatniego miejsca. Główny cel obu duetów – dobra zabawa!

Było dużo śmiechu, często nawet z własnych błędów. Ale mimo wszystko chce się zagrać jak najlepiej. Nawet jeśli coś nie wychodziło, czy zmieniałyśmy stronę żeby walczyć z wiatrem, returnem, czy serwisem. To mimo wszystko była mowa o tym co tu zrobić, żeby wywalczyć breaka i wygrać, bo jednak o to w tym właśnie chodzi – o zwycięstwo. Nie jesteśmy na Tourze, nie gramy tutaj o nie wiadomo co, ale to jest rywalizacja i z tyłu głowy jest to, że mimo wszystko chce się wygrać. Dzięki temu człowiek się też lepiej czuje, jak schodzi z kortu.

Radwańska zwraca również uwagę, że w tym roku jest na Wimbledonie nie tylko po to, by rywalizować w turnieju legend, ale również, chce poczuć się jak rasowy kibic, który śledzi zmagania poszczególnych tenisistów. A że spotkań Polaków był dostatek, to nie dziwi fakt, że wybierała mecze swoich rodaków.

Zależało nam, żeby od razu po przylocie w piątek zobaczyć jak najszybciej mecze. Grała Iga i Magda, więc na kortach było co robić. Szkoda, że Iga przegrała, bo zobaczyć mecze na żywo to jednak jest coś zupełnie innego niż w telewizji. Byliśmy cały czas na kortach. Teraz ja mam mecze, więc nawet nam nie przyszło do głowy, żeby gdzieś pojechać. Może teraz, kiedy będę miała dni wolne pomiędzy meczami uda nam się coś zobaczyć. Londyn zawsze kojarzy mi się z Wimbledonem. Tym się interesuje, tym żyję. Wcześniej nie było takiej okazji, bo jednak zawsze był fizjo, odpoczynek, każdy miał swoje rutyny. Wychodziło się z kortu wtedy, kiedy już wszystko było zrobione. Teraz możemy po prostu pooglądać, napić się kawki na balkonie i stamtąd pooglądać mecze. Zwiedzamy korty i sam obiekt, bo wcześniej nie było takiej okazji.

Po spotkaniu niezbędna jest właściwa regeneracja, a tej, jak wiadomo, Polka nigdy nie zaniedbywała. Co więcej, podkreśla, że teraz jest ona jeszcze ważniejsza niż wcześniej.

Teraz fizjoterapeuta jest nawet bardziej niezbędny niż wtedy (śmiech). Nie trenujemy przecież na takim poziomie, jak to było kiedyś. Ogólnie całej otoczki wokół meczu jest też nieco mniej. Pierwsze czym poprosiłam, żeby się zajęli to wiadomo: bark, ręka. To musi być, zwłaszcza na trawie. Kiedy się gra jednak te mecze na serio to półtorej godziny walki wchodzi w nogi. Względem Superligi napięcie meczowe jest zupełnie inne. Trenuję singla i gramy singla. I z Jerzykiem (Jerzym Janowiczem – przyp. red.) i z Dawidem (Celtem – przyp. red.). Gramy normalnie na punkty. Jednak kiedy zbliża się mecz, pojawia się napięcie i koncentracja to jednak ciało męczy się dużo, dużo szybciej. Układ nerwowy zupełnie inaczej pracuje. To był fajny mecz na rozgrzewkę.

Jeśli to była dla Agnieszki Radwańskiej rozgrzewka, to możemy być dobrej myśli jeśli chodzi o dalszą część turnieju. Bowiem to za co kibice na całym świecie ją pokochali nadal funkcjonuje w jak najlepszym porządku.

Opracował, rozmawiał i notował w Londynie: Piotr Dąbrowski

Najnowsze informacji o polskim sporcie https://gotowinasport.sts.pl/