Wolej krok po kroku. Część czwarta, czyli praca rąk.

367

Tyle już kroków wolejowych zrobiliśmy i dopiero teraz nawiązuję do pracy rąk? Przecież wolej, jak i cały tenis, zasadza się na pracy rąk trzymających rakiety, powie ktoś! Oczywiście, nie będzie to nikt z Was, którzy brniecie ze mną przez moje rozważania. My już wiemy, że praca rąk w tenisie to jeden z wielu aspektów. I niewiele będzie znaczyć, jeżeli pozostałe elementy układanki technicznej nie będą stanowić odpowiedniego gruntu.

Co nie znaczy, że pracę rąk można zaniedbać. Że można puścić luzem, na pastwę złych nawyków. Praca rąk też wymaga szczegółowego omówienia, a potem konsekwentnej realizacji podstawowych reguł. Po kolei…

POZYCJA PRZED UDERZENIEM

Samo ustawienie w sensie odległości od siatki jest sprawą o tyle indywidualną, że każdy z nas w nieco innej odległości może czuć się komfortowo. Jedni, dla przykładu, na loba reagują szybciej, inni będą woleli nieco odsunąć się od siatki, kosztem presji na przeciwnika i komfortu gry woleja. Ogólnie ja staram się przebywać w takiej odległości, by w każdej chwili móc dotknąć rakietą siatki. Ale dziś nie o tym, dziś szybciutko wracamy do tematu rąk.

Łokcie wypychamy lekko do przodu, rakietę trzymamy oburącz przed sobą w taki sposób, by główkę mieć przed nosem. Niczym gardę do obrony twarzy, jak chcą niektórzy. Ale przecież nie w celu obrony do siatki zmierzasz! Z takiej pozycji zwyczajnie najefektywniej jest uruchomić rakietę do szybkiego uderzenia. Uchwyt koniecznie kontynentalny, czyli powierzchnia naciągu w położeniu pionowym. Identycznym zarówno dla forhendu jak i bekhendu. Nie ma czasu na manewrowanie uchwytem podczas wymiany wolejowej.

UDERZENIE

Samo uderzenie też jest szybkie, krótkie. Nie bawimy się w imponujące zamachy. Bezpośrednie odprowadzenie rakiety w bok, równolegle do siatki w zupełności wystarczy. I tak gramy zazwyczaj siłą przeciwnika, poza tym uderzysz przecież przed sobą, więc główka zdąży nabrać prędkości. Zwłaszcza, jeżeli wsparta odpowiednim balansem tułowia, ale to znowu temat na inną opowieść.

Sprawą często dyskutowaną za to jest wykończenie woleja. Niektóre instruktaże, zwłaszcza amerykańskie, publikowane w postaci multimedialnej sugerują bardzo krótki ruch rakiety i szybkie zablokowanie przed sobą ręki w łokciu. Naprawdę krótki ruch, może 30, może 40 centymetrów, gdyby liczyć tor główki rakiety. I ja bym się nawet z taką techniką zgodził właśnie w warunkach nawierzchni twardych, gdzie uderzenia bite są płasko, mocno, a do piłek nie klei się mączka.

Jak już kiedyś bodaj zdarzyło mi się pisać, w naszych warunkach, gdzie styl grania bywa znacznie bardziej urozmaicony, a piłki zdarzają się cięższe i odbijają się słabiej, warto mieć w arsenale wolej dłużej wykańczany. Wykańczany w ten sposób, że rakieta wchodzi nieco pod piłkę, a jej pozycja finalna w zasadzie pokazuje kierunek, w którym uderzona piłka ma podążać.

Nie zrozum mnie źle – w żaden sposób nie neguję krótkiego woleja. Tak się bardzo często właśnie gra, zwłaszcza gdy reagujemy na bardzo silnego passing shota. Czasem wręcz wystarczy tylko wyciągnąć rakietę w bok i pozwolić na wykorzystanie siły uderzenia rywala. Bywa, że wręcz nie ma czasu na inną reakcję. Są też jednak sytuacje, bardzo częste, gdy uderzana wolejem piłka nie osiągnie wymaganej dynamiki ani kontroli bez dłuższego wykończenia. Wspomniałem o cięższych piłkach. Wspomniałem o miękkich, technicznych, niskich próbach minięć. Prawdziwym jednak testem dla skuteczności Twojego woleja będzie reakcja na uderzenie slajsowane, czyli grane z rotacją wsteczną. Rotacją powodującą, że piłka zsuwać się będzie w dół z Twojego naciągu. Rotacją nie bez powodu znacznie częściej stosowaną przez doświadczonych tenisistów właśnie wtedy, gdy kort jest ciężki, wolny , wilgotny. W takich wypadkach krótki wolej, zwłaszcza jeżeli poparty pasywną pracą ciała, to gwarancja ?zaliczenia? siatki.

Przy okazji, skoro my już przy tych bardziej wymagających odmianach woleja – ważna reguła, powtarzana ostatnio często przeze mnie. Absolutnie krytyczna przy uderzeniach niskich, ale istotna przy każdym woleju – staramy się, by nadgarstek trzymający rakietę ściągnąć niżej, niż znajduje się uderzana piłka. Zwróć na ten detal uwagę, nagrodą będzie miękki, łatwiej kontrolowalny wolej. Owszem, czasem trzeba się napracować, by osiągnąć ten efekt, zejść niziutko na nogach. Warto…

Powyżej zastosowano pewne uproszczenie, ale niech będzie. Możemy założyć, że to wysokość, na jakiej uderzamy piłkę determinuje długość i sposób jej prowadzenia na rakiecie. Najważniejsze, by mieć świadomość, że wolej to w zasadzie kilka różnych technicznie uderzeń. Wszystkie należy czuć i grać swobodnie. Nawet drajw wolej, który ja osobiście traktuję w kategoriach uderzenia sytuacyjnego i w niniejszym cyklu świadomie omijam, jako bliźniaczo podobny do klasycznego forhendu czy bekhendu.

Jak trenować wolej krótki? Wystarczy stanąć blisko siatki i ?łapać? płaskie, silne uderzenia trenera czy sparringpartnera. I kierować, zgodnie z zamierzeniem,  w każdy niemal punkt kortu po drugiej stronie siatki. Kończyć wymiany silnym, płaskim uderzeniem albo gasić niepozornym stop-wolejem, dodatkowo rozluźniając nadgarstek.

Długo za to nie miałem prostego patentu na wszechstronny trening niższych, obszerniej prowadzonych wolejów. Podobał mi się patent braci Bryanów na „spacer do siatki” – wymianę, którą zaczynamy z głębi kortu i po każdym uderzeniu robimy krok w przód. Zaczynając od wolejów bardzo długich, kończąc niemal zderzając się rakietami ze sparringpartnerem. I wszystko super, ale to już naprawdę kawał zaawansowanego grania.
Na swoje potrzeby wymyśliłem wariant prostszy. Zaczynamy bliziutko siatki, obaj ćwiczący w takiej samej odległości. Odbijamy 8-10 wymian. Krok w tył… 8-10 wymian… krok w tył… i tak dalej… Dla celów deblowych, grywam to ćwiczenie w wariantach crossowych, czyli najpierw wymiany forhendowe po przekątnej (bekhendów granych z okolic środka też nie unikamy) a następnie, po „przespacerowaniu” całej długości kortu, przechodzimy na przekątną bekhendową. I analogicznie – blisko siatki… 8-10 wymian… krok w tył…

Gratisowo dodatkowa korzyść – piękne czucie całego kortu i ogranie półwoleja, który siłą rzeczy co jakiś czas się przytrafia. Czyli umiejętności nieocenione zwłaszcza w grze podwójnej.

A tam już naprawdę trzeba być „bogiem siatki”, jak to zatytułował siebie pewien rezolutny młodzieniec, przeciwko któremu nie dalej jak przedwczoraj grałem debelka. Na prawdziwie rzetelne ogranie i reputację trzeba sobie jednak zasłużyć mozolnym treningiem i setkami pojedynków. Pocieszyć Cię jednak mogę, że wolejowe treningi opisane jak wyżej same w sobie stanowią pewne urozmaicenie w porównaniu z klasycznym klepaniem wymian z głębi kortu…

… tak więc nie masz wymówek…

Sławek Mróz