Wimbledon: Dlaczego? Bo tak. A w ogóle to nie chce mi się z wami gadać…

32

20140628_185159Kolejny dzień Wimbledonu był prawdziwą katorgą dla wszystkich Polaków obserwujących zmagania tenisistów. Dla tych co byli w Londynie, bo przemokli do suchej nitki i nawet truskawki z bitą śmietaną i gorąca czekolada nie były w stanie osłodzić im długich godzin oczekiwania na swoich bohaterów. Dla tych przed telewizorami był on niewiele lepszy.

 

Dla dziennikarzy też nie był to łatwy dzień. Jeszcze po południu, gdy mecze się rozpoczęły wszystko było w porządku. Rozpoczęliśmy tradycyjny maraton po kortach. TenisNET obserwował zmagania zarówno singlistów, jak i deblistów. Później jednak pogoda zrobiła nam, nie pierwszego i nie ostatniego tego dnia, psikusa. Na ponad cztery godziny wszystkie spotkania zostały zawieszone. Bardzo sympatyczna pani spokojnym głosem ogłosiła mrożący nam krew w żyłach komunikat „Kolejne mecze rozpoczną się nie przed osiemnastą”. Koleżanka z australijskiego związku tenisowego powoli zaczynała przysypiać, korespondentka ukraińskiej Segodnyi, jako, że siedzieliśmy niemal obok siebie przez pół godziny zdołała mi opowiedzieć, jak bardzo nienawidzi Rosjan i jakie piękne są przedmieścia Kijowa. Nie miałem nic przeciwko temu, człowiek uczy się przez całe życie, a pani opowiadała z autentycznym przejęciem. Za to dziennikarka ESPN, która przez cały tydzień nie odrywała swoich szczupłych palców od klawiatury komputera, tym razem zaryzykowała i przez nieco ponad pięć minut rozmawialiśmy o sile, a praktycznie bezsilności polskich tenisistów.

20140628_192753

Dużo do powiedzenia w biurze prasowym miały także Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Brazylijska impreza, co oczywiste, w większości zainteresowała męską część audytorium. Zaskoczyło mnie jednak to, że pewna młoda Kolumbijka tak przeżywała zmagania swojego zespołu, że niemal wyrwała oparcie fotela. Mogłem praktycznie wyłączyć mój telewizor i po prostu wsłuchać się w komentarze wygłaszane przez korespondentów mediów z całego świata. A, że jest nas tutaj 166, to było czego posłuchać. Szczególnie panowie z Bałkanów, przy kuflach mocnego piwa wygłaszali między sobą kilkunastosekundowe tyrady, przekrzykując się jeden przez drugiego.

 

Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Deszcz powoli przestawał padać, więc w końcu radosnym krokiem przeniosłem się z kortu centralnego, gdzie Maria Szarapowa rozniosła Amerykankę Alison Riskie na korty rozmieszczone w promieniu kilkuset metrów od Centre Court. Swoją drogą wydawało mi się, że wybranka Grigora Dimitrowa przeprowadzi wymagający test moich uszu. Nic bardziej mylnego. Mimo, że jej krzyki były wyraźnie słyszalne, to w żadnym stopniu nie powiedziałbym, że było to ponad dopuszczalną normę.

 

Około 18 londyńskiego czasu wznowione zostały zmagania na wszystkich kortach. Polaków oczywiście najbardziej interesowały mecze na obiekcie numer dwa i nieco dalej położonej szóstce. Najlpierw przez dwa sety towarzyszyłem Łukaszowi Kubotowi. Polak zagrał naprawdę świetne zawody. Przyciskał Kanadyjczyka Milosa Raonica, dobrze serwował, a później także coraz lepiej returnował. Jak przyznał później sam Łukasz, rywal po prostu tego dnia był znacznie lepszy i zwyczajnie nie do ogrania. Jednak Lubinianin zaprezentował się naprawdę dobrze, pokazując kawał dobrego tenisa. Także Łukasz ze swojej postawy był bardziej niż zadowolony. Mimo porażki w III rundzie wielkoszlemowego Wimbledonu i spadku w rankingu w okolice 130 miejsca na świecie Kubot był naprawdę pozytywnie nastawiony.

20140628_185122

Spodziewałem się, że w dzisiejszym spotkaniu z Raonicem dużo będzie zależało od naszej dyspozycji serwisowej. Milos zagrał bardzo dobrze podczas tie-breaków. Ja nie miałem nic do powiedzenia. Popełniłem dwa dość proste błędy w I secie, gdzie mogłem jeszcze te akcje wolejowe wygrać. Jestem sam sobie winien. Aczkolwiek pewność siebie rywala i jego coraz lepsza gra dużo znaczyła. Świetnie serwował i returnował, w III secie odpadł mi serwis. Było to wywołane presją, którą cały czas na mnie wywierał. Wiemy wszyscy, że moim najlepszym uderzeniem jest return, aczkolwiek dzisiaj, powiedzmy sobie szczerze, tego returnu nie udało mi się włączyć do mojej gry. Raonic zagrał też fantastycznie taktycznie. Pokazał, że nie jest przez przypadek w pierwszej dziesiątce. Rywal był dzisiaj za dobry. O wyniku decydowały dwie-trzy piłki. Wiadomo, że jego cała gra opiera się na serwisie. Jego pewność siebie była bardzo duża. Dzisiaj grał naprawdę niesamowicie. Ten mecz mógł się nie podobać kibicom, bo nie było dużo wymian, ale taka jest po prostu gra na trawie. No nic, zostaje mi debel.

 

Mówiąc o swoich dalszych planach nie dało się nie powiedzieć o spadku w rankingu. Teraz Łukasz, mimo, że obecnie zajmowana pozycja pozwoli mu na występy w turniejach głównych ATP World Tour 250, to jednak później nie będzie już tak łatwo. Kubot jest jednak na tyle doświadczonym graczem, że z pewnością sobie poradzi. Na pewno Polak jeszcze nie raz pokaże pełnię swoich możliwości w singlu i szybko powróci do pierwszej setki. Tym bardziej, że przez najbliższe kilka miesięcy będzie bronił niewielu punktów.

 

Teraz trochę spadnę w rankingu. Jestem zgłoszony do turnieju w Bastad, Gstaad, Kitzbuhel. Są jeszcze turnieje, które pozwalają mi na grę w turnieju głównym. Później będzie wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Aczkolwiek szczerze powiedziawszy grałem tutaj o życie. Po zeszłorocznym ćwierćfinale powiedziałem, że przedłużyłem sobie singlową karierę o rok. Teraz będę walczył, myślę, że nie jest tak źle. Najważniejsze jest to, żeby pokazać wysoką jakość tenisa i uważam, że ona jest. Muszę wierzyć, że się uda. Najważniejsze żebym był zdrowy. na pewno będę jeszcze walczył. Wiadomo jaki jest tenis. Każdy tydzień może zmienić nie tylko sytuację w rankingu, ale i całe życie. Jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że nie patrzę na ranking. Dla mnie najważniejsze jest to, żebym grał na wysokim poziomie. Szczerze mówiąc ja sobie sam zawaliłem ten rok. Gdybym grał tak jak przez ostatnie dwa miesiące, od turnieju w Estoril to wyniki byłyby znacznie lepsze. Znalazłbym się w setce, może zaatakowałbym pięćdziesiątkę. Jest to po prostu moja wina i tyle. Dzisiaj nie mam już dwudziestu lat. Chłopcy walczą bardzo ostro. Może spadek do drugiej setki mi pomoże? Kilka meczów w eliminacjach pozwoli mi odbudować pewność siebie.

 

Łukasz Kubot pozostaje jednak w Londynie i w poniedziałek w parze z Robertem Lindstedem zaprezentuje się w grze podwójnej. Z pewnością Łukasz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

 

Teraz walczymy z Robertem w deblu chcę w pozytywnym nastroju stąd wyjechać. Moim błędem było to, że pod koniec zeszłego roku poszedłem w ilość, a nie w jakość. Uważam, że powinienem się dłużej przygotowywać do turniejów, a nie latać na kolejne. Wtedy po prostu ranking który miałem pozwalał mi w nich wszystkich grać. Koniec tego roku i początek tego grałem fatalnie. Od maja gram znacznie lepiej. Jeśli odbuduję tą formę to mogę jeszcze wiele osiągnąć.

 

Dużo emocji, tych na korcie i tych poza nim dostarczył nam też Jerzy Janowicz. Początek spotkania nie był w wykonaniu popularnego „Jerzyka” najlepszy. Polak najpierw dosyć łatwo oddał pierwszą partię, później zabrakło mu trochę szczęścia w II secie. Przez nastęne półtorej godziny karta jakby się odwróciła i to Jerzy zaczął dyktować warunki gry Hiszpanowi Tommy’emu Robredo. Szybko odrabiał straty i coraz lepiej radził sobie z podaniem i returnem rywala. Błyskawicznie się pozbierał i pokazał, że jeszcze nie wszystko stracone. Może tylko dziwić decyzja organizatorów, którzy mecz dwóch rozstawionych zawodników w turnieju singla panów wyznaczyli na malutki kort numer sześć. A jako, że kibiców chcących zobaczyć zmagania Janowicza z Robredo było znacznie więcej, aniżeli mógł pomieścić ten kort (na trybunach zasiadło około 100 osób), to przejście pomiędzy kortem centralnym, a innymi obiektami było całkowicie zablokowane przez sympatyków obu zawodników. Szaleńcza pogoń opłaciła się, Jerzy wyrównał stan spotkania na po dwa. Później jednak zaczęły się dziać rzeczy niesamowite. W trzecim gemie III seta było 40:30 dla Janowicza. Polak podszedł do linii końcowej, aby zaserwować. Uderzył niezwykle mocno, 226 km/h. Wydawało się, że był as. Jurek spokojnie zacisnął pięść i zaczął schodzić na przerwę. Wtedy sędzia spotkania wywołał net i nakazał mu wrócić do gry. I mimo, że Jurek i tak wygrał ten gem i nie wszystko było stracone, to głośne „”Ty daunie!” cały czas dźwięczało w uszach.

 

I chociaż Jurek dzielnie walczył, zagrywając często niesamowite piłki, to jednak ostatecznie odpadł z turnieju w III rundzie. Tym samym nie obroni 720 punktów za ubiegłoroczny półfinał. Spadnie jednak tylko w okolice 53. miejsca na świecie. Tym samym w grach pojedynczych Wimbledonu pozostała nam tylko Agnieszka Radwańska, która swój mecz rozegra w poniedziałek. Niedziela jest bowiem przeznaczona tradycyjnie na regenerację sił i odpoczynek przed drugim tygodniem.

 

Równie ciekawie, a może nawet bardziej, było na konferencji prasowej Polaka.

 

– Jeśli mam być szczery, to nie mam ochoty z Panami dzisiaj rozmawiać. – Dlaczego? – Zwyczajnie, nie chcę. – Jakie były przyczyny porażki z Robredo? Ludzie, którzy są moimi kibicami na pewno wiedzą dlaczego przegrałem.

 

Pytany o zapadające ciemności, kłopoty natury fizycznej odpowiedział: Nie, wszystko było ok. Ale nie sądziłem, że w ogóle dzisiaj zagram. Zmiana kortów nie miała wpływu na moją grę. Zabrakło trochę szczęścia, szczególnie przy 0:30 w pierwszym gemie piątego seta. . Zabrakło szczęścia, i tyle…. Nie wiem, czy byłoby lepiej, gdyby spotkanie było przerwane przez zapadające ciemności… Ciężko gdybać… Robredo zagrał dobrego gema przy moim serwisie…. Szkoda tego 30:0 na początku…. Ten turniej nie był jednak taki zły, mam nadzieję, że pomoże mi się odbudować. Jest mi źle z tym, że ten mecz tak się skończył. Ale jestem już myślami przy kolejnym turnieju, wybieram się do Bastad i Hamburga.- zakończył Polak.

 

Z Londynu dla TenisNET: Piotr Dąbrowski