Wawrinka: Pokazałem, że radzę sobie z najlepszymi!

45

wawrinka-slavio-u-svom-debiju-na-mastersu-protiv-berdycha-504x335-20131144-20131104181525-bf9663420f0b7ecb365e0e290f687944Nie tylko fani tenisa będą wspominać miniony sezon z rozrzewnieniem i łezką w oku. Także dla wielu tenisistów, którzy zakończyli już przygodę z białym sportem w 2013 roku był on nie tylko znamienny, ale wręcz przełomowy. Jednym z nich jest z pewnością Szwajcar. Nie, nie Roger Federer. Mam na myśli młodszego rodaka zdobywcy siedemnastu tytułów wielkoszlemowych. Stanislas Wawrinka, bo o nim mowa, od zawsze był w cieniu wielkiego Federera. I chociaż nie było mu tam przyjemnie, to jednak cierpliwie czekał na swoje pięć minut. Mimo, że musiał na tą chwilę czekać dobre kilka lat, to jednak urodzony w Lozannie zawodnik udowodnił, że do Rogera brakuje mu już coraz mniej.

 

A trzeba pamiętać, że notowany obecnie w pierwszej dziesiątce na świecie zawodnik nie miał drogi usłanej różami. Należy zdecydowanie powiedzieć, że Stan co i rusz był wystawiany na próbę, wciąż musiał wytrzymywać porównania do Federera, w kraju będąc tylko statystą, tłem dla dokonań wielkiego mistrza kortów. Jednak nadszedł taki moment, a mianowicie miało to miejsce w maju 2013 roku, kiedy to Wawrinka postanowił zawalczyć o siebie i wszystkim niedowiarkom, na czele z Helwetami, udowodnić swoją wartość. A trzeba pamiętać, że był on dopiero drugim najwyższej próby produktem tenisowym Szwajcarii. Od nastolatka wpatrywał się nie tylko w kolejne sukcesy rodaka, ale też patrzył jak wiele wyniki Federera dają jego krajowi. W końcu przecież to sam Wawrinka będzie „produktem” tej prowadzonej metodami prób i błędów szwajcarskiej maszyny tenisowej. Należy zauważyć, że bez Federera nie byłoby Wawrinki, nie mógłby on w takim stopniu się rozwinąć i, zapewne, nie byłby zdolny do osiągania takich wyników, jak dziś.

 

Jednak bez pracy, zaangażowania i chęci doskonalenia się ze strony Stanislasa byłby on co najwyżej tenisistą miernym. Dzięki ogromnym chęciom i wykonanej przez niego przez kilkanaście lat dziś jest on w tenisowej elicie, prawdziwym Olimpie, o którym John McEnroe zwykł mawiać „Jak już tu jesteś, to lepiej stąd nie spadaj. Sięgnąłeś przecież boskiej mocy„. Ale, aby sięgnąć szczytów niedostępnych dla zwykłych śmiertelników Wawrinka musiał wiele poświęcić. Nie tylko swoją edukację (porzucił szkołę w wieku zaledwie 15 lat), ale także lata beztroskiego dzieciństwa i młodzieńczych uniesień, które upłynęły mu na codziennych, kilkugodzinnych treningach. A przecież nikt młodemu Stanowi nie zagwarantował, że warto postawić na tenis i te wszystkie lata zostaną mu wynagrodzone w postaci sukcesów na korcie. Równie dobrze mógłby on polec w przedbiegach i zaginąć w gąszczu setek innych graczy aspirujących do najwyższych trofeów, z niepewną i praktycznie niemożliwą do pokonania drogą na wspomniany wcześniej, tenisowy Olimp.

 

Jednak Stan był inny. Musiał przełamać barierę, wydawałoby się nie do sforsowania. Barierę psychiczną. Właśnie brak odporności mentalnej zarzucano mu w starciach z najlepszymi tenisistami globu. Powszechnie sądzono, że brakuje mu konsekwencji i opanowania w tych najważniejszych meczach z najsilniejszymi rywalami. Coś się jednak wydarzyło. Od przywołanego maja 2013 roku Szwajcar zanotował awans z siedemnastej na ósmą pozycję w światowym rankingu. Stanislas przełamał w końcu złą passę i pokazał niedowiarkom, że i on jest w stanie wychodzić zwycięsko ze spotkań z graczami absolutnego topu. W zakończonym sezonie zanotował aż dziewięć zwycięstw z przedstawicielami czołowej dziesiątki rankingu ATP, wliczając w to mistrza Wimbledonu, Andy’ego Murray’a. Był to niewątpliwie najlepszy rok w całej tenisowej karierze i najbardziej owocny w cenne zwycięstwa. Dość powiedzieć, że przed rokiem „na rozkładzie” miał tylko dwóch graczy z dziesiątki, a do tego w całym sezonie 2012 nie zagrał w żadnym finale turnieju rangi ATP World Tour. W roku ubiegłym okazał się najlepszy w portugalskim Oeiras, oraz trzykrotnie znalazł się w finałach prestiżowych imprez w  s-Hertogenbosch, Masters 1000 w Madrycie i także na czerwonej mączce w argentyńskim Buenos Aires. Znacznie poprawił także swoje statystyki wielkoszlemowe, osiągając życiowe rezultaty w Roland Garros (ćwierćfinał) i przede wszystkim w nowojorskim US Open, gdzie po raz pierwszy w karierze doszedł do półfinału imprezy rangi wielkoszlemowej. Te świetne wyniki pozwoliły mu znaleźć się na ósmym miejscu światowych list, co także jest jego najlepszym rezultatem podczas już jedenastoletniej kariery zawodowego tenisisty.

 

W tym roku bardzo często rozmawiałem z moim trenerem Magnusem Normanem (niedawno przedłużyli współpracę – przyp.red.). W zakończonym sezonie moja wiara we własne umiejętności gwałtownie wzrosła. Grałem naprawdę dobrze podczas istotnych spotkań i wręcz świetnie w czasie gry z czołowymi dziesięcioma zawodnikami rankingu. Jednak moja obecna dyspozycja była budowana krok po kroku. Dla mnie najważniejsze było to, że moje występy w Londynie, czy Nowym Jorku pokazały mi, że mogę jak równy z równym mierzyć się na największych tenisowych arenach z najlepszymi. Półfinał w Nowym Jorku, to był wielki sukces! Jestem strasznie szczęśliwy, że po raz pierwszy w karierze udało mi się znaleźć w półfinale turnieju rangi wielkoszlemowej – powiedział szczęśliwy szwajcarski tenisista.