Toruń: Biało-czerwona Kawa i łzy rozpaczy – relacja z Bella Cup

34

Trzeba w życiu spróbować wszystkiego. Niby słyszymy, że w restauracjach pracują najlepsi kucharze, a co za tym idzie, można tam zjeść najlepiej. Wielu z nas woli się jednak przejść do najbliższej budki z kebabem i to tam zaspokoić swój głód. Podobnie jest z tenisem. Po co mam jechać do Londynu (pojechał Piotrek Dąbrowski, więc i tak będzie można przeczytać na naszej stronie ciekawe relacje), skoro pod nosem rozgrywany jest turniej Bella Cup w Toruniu. Już na wstępie zaznaczę, że ten toruński kebab był wyjątkowo smaczny.

Po pierwsze, pogoda. U Piotrka pada, więc nudy takie, że chłopak postanowił wyżalić się na facebooku. U mnie za to piękne słońce i jego żale mogę przeczytać dopiero po powrocie do hotelu, po całym dniu spędzonym na kortach.

Po raz pierwszy zawitałem na zawodach o puli nagród 25.000. Byłem już za to na 10-tysięcznikach oraz challengeach, więc spodziewałem się czegoś wypośrodkowanego. Już tutaj natknąłem się na pierwsze pozytywne zaskoczenie. Imprezie w Toruniu zdecydowanie bliżej do zawodów z wyższej rangi, zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym.

Na korty dojechałem we wtorek około godziny 11 i od razu udałem się do recepcji z prośbą pozostawienia bagażu. Zaprowadzano mnie do olbrzymiego, choć pustego pomieszczenia, w którym było tylko kilka biurek i komputerów stojących blisko okna. Najważniejsze było jednak to, co przy tych biurkach się działo. Siedzieli bowiem przy nich? komentatorzy. Tak, tak, to nie pomyłka. Jeśli chcieliście obejrzeć mecz 1. rundy debla z polskim komentarzem, to jak najbardziej była taka możliwość. Warunek jest jeden, mecz musiał być rozegrany na korcie centralnym, ponieważ to właśnie na ten kort jest widok z okna. Z tego pomieszczenia było już tylko kilka kroków do? balkonu, z którego również można było śledzić poczynania na głównej arenie. No ale bez żartów, nie po to jechałem trzy godziny pociągiem w jedną stronę, żeby stać na balkonie. Zszedłem więc na dół i zacząłem, już z właściwej perspektywy, oglądać spotkania.

Na dobry początek zajrzałem na kort numer dwa, gdzie Sofia Kvatsabaia (Gruzja) rywalizowała z Darią Czernetsową (Białoruś). Panie odbijały, odbijały, odbijały, ale skończyć wymiany już nie potrafiły. W oczy rzucił mi się od razu wygląd Gruzinki. Otóż przypominała mi troszkę? Jordana Thompsona, z czasów, kiedy miał długi włosy. W konkursie na najbardziej męską sylwetkę Kvatsabaia nie ma jednak szans na zwycięstwo, ponieważ do Torunia wybrała się także Akgul Amanmuradowa. Pod tym względem zdecydowana liderka rankingu WTA, a niegdyś naprawdę bardzo dobra tenisistka. Dość szybko przeniosłem się na kort centralny, ponieważ rozpoczęło się tam spotkanie deblowe Patrycji Polańskiej i Pauliny Czarnik.

A co po deblu? Znalazłem na trybunach Magdalenę Fręch, którą porwałem na kilkanaście minut. Już niedługo będziecie mogli przeczytać naszą rozmowę, oczywiście na tenis.net.pl. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu, ponieważ Magda to naprawdę sympatyczna rozmówczyni. A w radio często mi powtarzali, że lepiej się słucha osoby wesołej, niż smutnej. Wy dostaniecie sam tekst, ale wiedzcie, że jedna z naszych największych tenisowych nadziei na wszystkie pytania odpowiadała z uśmiechem na twarzy.

Wróćmy jednak do tego co działo się na kortach. Jako ostatnie na kort centralny wyszły 14-letnia Maja Chwalińska i 23-letnia Walentyna Iwaknienko. Jeśli po tym meczu miałbym wskazać tenisistkę dojrzalszą, to nie zawahałbym się nawet na sekundę i wskazał Polkę. Gra Chwalińskiej mnie po prostu zachwyciła. Pierwsze wrażenie jest takie, że znalazła się na korcie przez pomyłkę. Ma tak dziecinną twarz, jest tak drobna, że nie zdziwię się, jeśli Iwaknienko nie potrafiła prawidłowo się skoncentrować. Stanęła przed dziewczynka, która równie dobrze mogłaby zapytać ,,czy pobawisz się ze mną w chowanego??, a tymczasem zagrała taki koncert, że Rosjanka zapamięta ją zapewne do końca życia. To, co Chwalińska wyprawiała przy siatce przechodzi wszelkie pojęcie. To, jak wytrzymywała wymiany z głębi kortu, wprawiało mnie w może jeszcze większy zachwyt. A to, jak pozbierała się po dwóch niewykorzystanych piłkach meczowych w drugim secie, rozłożyło mnie już kompletnie na łopatki. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo.  Nie chcę pompować balonika, chcę tylko pochwalić za ten jeden mecz. To była prawdziwa uczta dla oczu i ani przez chwilę nie żałowałem, że nie oglądam w tamtej chwili światowej czołówki na Wimbledonie.

Pora zejść na ziemię? Nic z tych rzeczy. Kolejnego dnia przyjechałem na korty o 10.30. Zbliżam się do głównej areny i kolejna miła niespodzianka. Magdalena Fręch prowadziła 6:0 3:0 z Marią Marfutiną (Rosja, 19 lat, 363. miejsce w rankingu WTA). Wiedziałem, że nie opłaca się już siadać. Do końca obejrzałem mecz na wyprostowanych nogach i rzeczywiście nie przemęczyłem się. Po kilku minutach było już 6:0 6:0. Takie lanie, że głowa mała. Rosjanka nie wytrzymała i tak zaczęła szlochać, że aż mi się jej szkoda zrobiło. Na początku tego roku nawet z Tamirą Paszek udało jej się skraść trzy gemy, a tu nic, zupełne zero.

Nastąpiła chwila przerwy, więc wybrałem się na kort pierwszy, gdzie rywalizowały Tadeja Majeric (Słowenia) i Walerija Sawinych (Rosja), obie z wielkoszlemową przeszłością. Spotkanie ogląda może z 10 osób, ale z jedną z nich Słowenka pogodzić się nie może. Okazało się, że pewna pani postanowiła zapalić papierosa, a Majeric w takich warunkach grać nie zamierzała. Sędzia zainterweniował i palaczka się przeniosła, a Majeric wygrała. Ja też się przeniosłem, bo wolałem nie ryzykować, choć ja niepalący jestem.

Wracamy na kort centralny i starcie Izabeli Szinikowej (Bułgaria) z Marceliną Podlińską. Jak wcześniej napisałem o płaczu, to od razu mi się przypomniało pierwsze spotkanie z Marceliną. Półfinał turnieju na Legii i Podlińska zupełnie sobie nie radzi. Niebo jednak zaczyna płakać i mecz przerwany, no to Marcelina też sobie popłakała. Z tego co pamiętam, to terapia łzami za bardzo nie pomogła. W starciu z Bułgarką często była bezradna. Wyglądało to trochę tak, jakby Podlińska wyszła na mecz z igłą, a Szinikowa z zestawem pistoletów. Młodej Polce kilka razy udało się ukłuć, ale jak Szinikowa skorzystała z własnych broni, to nie było co zbierać. Porażka Polki 5:7 1:6, ale nie ma się czego wstydzić. Nie zdziwię się, jeśli niedługo zobaczę Szinikową w pierwszej setce rankingu WTA, obecnie jest 173.

Dwa szybkie mecze spowodowały, że na korcie centralnym nie działo się zupełnie nic (oprócz rozgrzewki Katarzyny Kawy) przez dobre dwie godziny. Co widziałem w tym czasie? Na przykład trenera Walerii Strakowej (Ukraina), który przy stanie 1:6 1:5 0:40 dość żywiołowo zachęcał swoją zawodniczkę do podjęcia walki. O dziwo przyniosło to skutek, ponieważ Ukrainka doprowadziła do równowagi. Sensacyjnego powrotu jednak nie było, skończyło się 1:6 1:6, ale trener świetny. Gdybym był zawodnikiem, to właśnie kogoś takiego bym chciał mieć u swego boku. Na korcie obok rywalizowała Vivien Juhaszova (Słowacja) i wcześniej już wspomniana Akgul Amanmuradowa (Uzbekistan). Musicie wiedzieć, że na tle 32-letniej tenisistki z Taszkentu niezwykle ciężko jest się wykazać. Akgul co chwila zmienia rytm gry, gra skróty, chodzi do siatki. A Słowaczka cały czas zachowywała spokój. Na wszystko potrafiła znaleźć odpowiedź. Bardzo mi tym zaimponowała. Myślałem, że po zwycięstwie 6:0 6:3 zacznie się porządnie cieszyć, a ona tylko taki mały uśmieszek posłała. Akurat przechodziła koło mnie Patrycja Polońska, która przez pewien czas trenowała na Słowacji. Pytam się, czy zna Juhaszową, ona na to ,,znam, dobra jest”. Potwierdzam, Vivien Juhaszona to naprawdę dobra tenisistka.

Zapewne kojarzycie taką tenisistkę jak Tereza Smitkova. Ja jej kibicuję, bo urodziła się tego samego dnia co ja. Chociaż powinienem napisać na odwrót, bo jest ode mnie o dwa lata starsza. Smitkova ma już na swoim koncie: zwycięstwo w turnieju WTA, awans do czwartej rundy Wimbledonu i?. spektakularny zjazd w rankingu. Obecnie jest sklasyfikowana na początku trzeciej setki. Powrót do elity jest chyba jednak tylko kwestią czasu, ponieważ Smitkova, kiedy wejdzie w odpowiedni rytm jest bardzo groźna. Świetne warunki fizyczne oraz potężny forhend  to jej znaki rozpoznawcze. Szkoda, że rzadko myśli na korcie, bo jak już pomyśli, to prezentuję poziom z najwyższej półi. Jej przeciwniczką była Nastia Kolar ze Słowenii. Ona też mi kogoś przypominała, na szczęście kobietę, mianowicie Barborę Strycovą. Po prostu słabsza kopia czeskiej tenisistki. Podobny wygląd, ten sam charakterek, a i w stylu gry znajdzie się sporo podobieństw. Dawno nie miałem takiego skojarzenia, które wydawałoby mi się tak celne.

Pora kończyć swoją przygodę z Toruniem. Wracam na kort centralny i mecz Katarzyny Kawy z Kristiną Schmiedlovą (Słowacja). Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. Kristina jest młodszą siostrą Anny Karoliny. Do siostry sporo jej jednak brakuje, choć na pierwszy rzut oka wygląda na mocniej zbudowaną i tak po ludzku silniejszą. Ale zapewne wiecie czemu Mariusz Pudzianowski nie zrobił kariery w tenisie. Otóż siła w tenisie ma tak naprawdę niewielkie znaczenie. Kawa wygrała 6:3 6:1. Najlepiej zrobię jak oddam głos zwyciężczyni, którą poprosiłem o krótką wypowiedź tuż po zakończeniu spotkania ,,Zagrałam bardzo dobrze i agresywnie. Nie dawałam jej wchodzić w kort, bo wiedziałam, że ofensywna gra jest jej mocną stroną. Byłam dobrze przygotowana taktycznie i lepiej serwowałam w tym meczu. Nie miałam wielkich planów na ten turniej, ponieważ ostatnio nie osiągałam świetnych wyników.  Chcę wygrać jak najwięcej meczów i wrócić do formy?.Niestety na jednym zwycięstwie się skończyło, ponieważ Katarzyna Kawa wycofała się z turnieju.

Polka wystąpiła w tym meczu w białej koszulce i czerwonej spódniczce. Tak sobie pomyślałem, że to wręcz niezwykłe jak rzadko tenisiści i tenisistki przyodziewają narodowe barwy. Strój 23-latki wywarł na mnie równie dobre wrażenie, co organizacja i poziom sportowy całego przedsięwzięcia. Toruński kebab naprawdę smakował mi równie dobrze, a może i lepiej od dań serwowanych przez najlepszych kucharzy, którzy próbują coś upichcić w Londynie. Pozostaje mi życzyć, żeby deszcz nie padał im do garnków.