Team Spirit wygra z najgroźniejszym rywalem

52

W lutym tego roku wszyscy byli pod wrażeniem wyniku, jaki osiągnęła reprezentacja Holandii w Moskwie w spotkaniu I rundy Grupy Światowej Pucharu Federacji. Ekipie „Oranje” nie przestraszyły się takich tuz światowego tenisa jak Swietłana Kuzniecowa czy Jekaterina Makarowa, wygrywając wszystkie singlowe spotkania.

Jak to się stało, że zawodniczki oscylujące około setnego miejsca w rankingu, albo i notowane jeszcze niżej, znalazły się w czwórce najlepszych reprezentacji świata? Historia zarówno damskich, ale także męskich rozgrywek międzynarodowych, zna dobrze drużyny, których wartość oparta jest na jednym nazwisku. Patrząc na tegoroczną edycję Fed Cupu można powiedzieć tak na przykład o Białorusi: zdecydowana większość punktów w ostatnich meczach to zasługa Wiktorii Azarenki.

Zupełnie nie pasuje taka geneza do sukcesu Holenderek, które przed konfrontacją półfinałową przeciwko Francji, wygrały osiem meczów z rzędu! Eksperci upatrują w tym zasługę Paula Haarhuisa, który przeją drużynę w lutym 2013 r. po porażce z Węgrami.

Świętujący po meczu z Rosją swoje pięćdziesiąte urodziny to były lider rankingu deblistów, mający na swoim koncie 94 finały w grze podwójnej, zakończone 54 tytułami, a do tego dołożyć należy osiem finałów singlowych, zwieńczonych laurem w Dżakarcie w 1995 roku.

Zdecydowanie największym osiągnięciem byłego tenisisty z Eindhoven jest pięciokrotne wygranie turniejów wielkoszlemowych. Haarhuis triumfował w każdej lewie, a z Paryża wyjechał łącznie z trzema tytułami.

Co prawda, w tym sezonie nie ma już szans, żeby Holenderki wyrównały bądź poprawiły swój najlepszy rezultat w Pucharze Federacji (dwukrotnie dotarły do finału; w 1968 r. uległy w finale Australijkom, a w 1997 r. nie sprostały Francji), to przed ekipą „pomarańczowych” przyszłość zapowiada się całkiem nieźle.

Wpływ samego kapitana jest nieoceniony. To on na nowo odbudował ducha drużyny, która uwierzyła, że tenis jest grą liczb i o zwycięstwo walczy się na korcie, a nie na kartce papieru.

W swoim debiucie Haarhuis postawił na Kiki BertensRichel Hogenkamp, które od tego czasu stanowią pion drużyny. U obu zawodniczek ciężko szukać jakichś spektakularnych rezultatów w indywidualnych karierach, to jednak okazują się przeszkodami nie do przejścia dla takich rywalek jak Yaniny Wickmayer (Belgia), Magdaleny Rybarikovej (Słowacja), Casey Dellacqua (Australia), czy też wspomnianych na samym początku Rosjanek.

W ten weekend o mocy szóstej reprezentacji przekonały się Francuzki, w których szeregach zarówno Kristina Mladenovic, jak i Caroline Garcia, musiały przełknąć gorycz singlowej porażki przeciwko Bertens. Mało tego, w Trelaze trójkolorowe były jednego seta od porażki w półfinale.

Porównując do naszego podwórka, warto zastanowić się, gdzie leży przyczyna sukcesu Holenderek, a niepowodzeń biało – czerwonych? Czy rzeczywiście absencja Agnieszki Radwańskiej musi skończyć się dla nas porażką? Moim zdaniem tak nie jest, a „pomarańczowe” są tego najlepszym przykładem. Jeżeli tenisistki są zdrowe i wśród ich priorytetów jest występ dla narodowej drużyny, to niepotrzebna jest przedstawicielka z top 10, a jak widać na tym przykładzie Holandii wystarczy jedna reprezentantka w top 100. Startując w takich rozgrywkach jak Fed Cup nie wszystko rozstrzyga się w jednym meczu.