Sony Ericsson Open w Miami – podsumowanie

76

Niewielu, jak sądzę, było takich wśród obserwatorów tegorocznego florydzkiego turnieju, znienawidzonego dawniej (kiedy odbywał się na Key Biscayne) przez wielu zawodników z powodu hulających wiatrów, którzy przewidzieliby zwycięstwo w nim „żółtodzioba” z Bałkanów – Novaka Djokovica.

Co prawda, w niedawnym kalifornijskim pustynnym – Indian Wells – Djokovic dotarł aż do finału, jednakże poległ w nim z kretesem, grając z Nadalem bez jakiejkolwiek wiary w możliwość zwycięstwa. A jednak w Miami Djokovic pokazał tenis fenomenalnie skuteczny, oparty na silnych plasowanych piłkach rozsyłanych po najbardziej niedogodnych dla przeciwników miejscach kortu, zmuszających do ciągłego biegania w męczącym upale.

Zacznijmy jednak od początku. Nie wypada nie zauważyć kolejnego, największego chyba w dotychczasowej karierze (miejmy nadzieję że nie ostatniego) sukcesu naszej Agnieszki Radwańskiej. Jest nim oczywiście spektakularne wyeliminowanie po naprawdę pięknej walce swej osobistej niedawnej idolki – Martiny Hingis – zawodniczki z pierwszej piątki cyklu WTA. To nic, że Agnieszka poległa już w kolejnej rudzie (1/8 finału) z włoską rzemieślniczką – T. Garbin, która wykorzystała zapewne zmęczenie i podświadomą euforię Polki po meczu z Hingis. świetne wrażenie pozostało i wiara w nas – kibicach, obserwatorach rozwoju jej niewątpliwego talentu, iż kontynuując progresję, Agnieszka przebije się niebawem do pierwszej piętnastki cyklu WTA. Póki co, faktem jest kolejny jej awans, na 42 miejsce w rankingu i bąd? co bąd? otwierająca się szerzej możliwość uczestnictwa bez męczących preeliminacji w kolejnych turniejach cyklu Master Series.

Turniej obfitował w niespodzianki. Jedną z nich było niewątpliwie kolejne wczesne, przypuszczalnie dotkliwe psychologicznie (wynik 6:1, 6:1) wyeliminowanie Marii Szarapowej z rywalizacji. W finale spotkały się : drobniutka, lecz grająca dynamiczny, efektowny tenis – Justin Henin i powracającą wielkimi krokami na tenisowy szczyt, potężnie zbudowana, była numer 1 – Serena Williams. Finał pań był niewątpliwie ciekawym widowiskiem. Po pierwszym gładko wygranym przez Henin do zera secie, wydawało się , że może być to jednostronne widowisko. Nic jednak bardziej błędnego, bo już w drugim Williams włączyła swój szósty bieg i zaczęła razić Henin coraz częściej bitymi piorunującymi zagraniami zza linii końcowej. Na nic się zdał niewykorzystany przez Justine meczbol. Drugi set padł łupem Sereny, która przy okazji wykazała dużą odporność i wolę zwycięstwa w panującym w dniu finału upale. Trzeci set to szybkie prowadzenie 3:0 Williams. Lecz, kolejne trzy gemy po heroicznej walce odrabia Henin. Wydaje się jednak, że w tym momencie dały o sobie znać – dokuczająca drobna kontuzja stopy i zmęczenie spowodowane „gonieniem” wyniku. Williams powraca w tym momencie meczu (jakże ważnym) do swej mocnej, dokładnej gry z głębi kortu, serwując na wysokim procencie pierwszych podań wygrywając w końcu batalię w stosunku 6:3.

Kolejny niewątpliwy bohater turnieju w Miami to – rzecz oczywista – Guillermo Canas, czyli człowiek, który znalazł patent na wygrywanie z samym Rogerem Federerem. Canas – 30-letni niemłody już przecież tenisista, dokonał rzeczy wprost niebywałej, mając na względzie ostatnie, ciągnące się miesiącami serie zwycięstw Federera. Canas pokonał go dwa razy po rząd w dwóch kolejnych turniejach. Z ostatniej wygranej Argentyńczyk może być naprawdę dumny, ponieważ odniósł ją po straszliwej walce, utrzymując nerwy w ryzach do końca tiebreka w trzecim secie, w którym ręka mu nie zadrżała. Perfekcyjnemu technicznie i wyrachowanemu atakowi Federera Canas przeciwstawił swe skuteczne zagrania obronne i zdolność do „wyciągania” zdawałoby się wygrywających piłek na swą korzyść. Tym razem Canas nie odurzył się odniesionym zwycięstwem na tyle by paść łupem kolejnego przeciwnika. W półfinale grając bardzo skutecznie i pewnie rozprawił się w dwóch setach z zawsze gro?nym, potężnie serwującym Chorwatem – Ivanem Lubiciciem. Ale w finale czekał już na niego wspomniany wcześniej Novak Djoković – wschodząca gwiazda tego sezonu.

Andy Murray jest młodym utalentowanym zawodnikiem, grającym ciekawy tenis, mającym zadatki na to by wkrótce wejść do pierwszej szóstki rankingu ATP. W półfinale turnieju w Miami przyszło mu jednak zmierzyć się z kimś kto go po prostu poraził swą grą nie pozostawiając jakiejkolwiek nadziei na nawiązanie równorzędnej walki, nie mówiąc już w ogóle o zwycięstwie. Wynik 6:1, 6:0 mówi właściwie wszystko – Murray został po prostu przez Serba upokorzony.
Nadszedł w końcu finał turnieju Sony Ericsson Open, w którym Canas próbował ze wszystkich sił nawiązać równorzędną walkę z Djokovicem, uczestnicząc w licznych, piorunujących wymianach ciosów kończonych, jakże często, niespodziewanie bitym wygrywającym forhandem wzdłuż linii lub pozbawiającym ochoty do gry mierzonym tuż za siatkę dropshotem. Obyło się bez pogromu, jednak, nie oszukujmy się, młody 19- letni Djokovic miał cały czas mecz pod kontrolą, grając tenis na tyle skuteczny i urozmaicony, bez jakiegokolwiek respektu dla 11 lat starszego przecież przeciwnika, by skończyć finał w trzech setach (6:3, 6:2, 6:4) tracąc w sumie 9 gemów.

Czy Djokovic jest w stanie niebawem wdrapać się na sam szczyt rankingu, zagrażając wielkiej dwójce Federer-Nadal? Pokażą to z pewnością nadchodzące miesiące tenisowego roku, a w szczególności dwa turnieje wielkoszlemowe – Roland Garros i Wimbledon.

JacekSzok
jacekszok@gazeta.pl